– Żarówkę z radu? W jaki sposób? – zdziwiła się.
– Och, to bardzo proste. Do szklanej bańki wystarczy wsypać gram tego pierwiastka. Taki wynalazek świeci z mocą około sześćdziesiąt wat, a przy tym w ogóle nie trzeba podłączać tego do prądu. Tylko to paskudne promieniowanie.
– A gdyby użyć żarówki ze szkła ołowiowego?
– Za cienkie. Rad jest jedną z najbardziej promieniotwórczych substancji na naszej planecie…
– Lepiej leczyć ludzi kamieniem filozoficznym – mruknęła Stasia. – Jako eliksir życia, po rozpuszczeniu powinien leczyć także raka.
– Ale Setonowi jakoś nie pomógł – zauważyłem. – Miał go sporą ilość, a zmarł na skutek obrażeń poniesionych w trakcie tortur.
– Byłoby naiwnością sądzić, że lekarstwa leczą każdy przypadek -
powiedziała Kasia. – Przecież trąd czy gruźlica zabijają, jeśli choroba poczyni zbyt duże spustoszenia w organizmie przed rozpoczęciem leczenia…
– Ciemnieje i przechodzi w zielony – powiedziała Stasia.
– To niedobrze – zmartwiła się moja rozmówczyni. – Chyba, że przez turkusowy przejdzie do niebieskiego. A ty trzymaj kciuki – poleciła mi.
Zacisnęła dłoń na srebrnym krzyżyku i czekaliśmy w milczeniu.
– Robi się granatowe – zameldowała obserwatorka.
Zdziwiła mnie nagła zmiana w ich zachowaniu. Wyglądały na zdrowo
przestraszone. Kasia nalała sobie wody mineralnej z butelki i wypiła duszkiem. Dłonie jej drżały.
– Czerwienieje – odetchnęła z ulgą Stasia.
– A więc weszliśmy wreszcie w królestwo Wenery – powiedziała moja rozmówczyni. – W ostatniej chwili…
– Robią się kolory – zaraportowała Stasia śledząca przemiany wewnątrz jaja. – Takie jak tęcza.
– Tak zwany pawi ogon – wyjaśniła jej kuzynka. – To znaczy, że powoli się zbliżamy.
Mimo jej zapewnień przez następną godzinę nic specjalnego się nie działo. Znad masy unosiły się czerwonawe opary co dziewczęta określiły jako królestwo Marsa. Obudził się Szef.
– I jak tam produkcja kamienia filozoficznego? – zapytał zaciekawiony.
– Na razie bez większych przygód – powiedziała Kasia. – Zaraz powinniśmy wkroczyć w królestwo Apollona.
Korzystając z chwili, gdy druga z dziewcząt poszła na górę, zajrzałem ciekawie przez szybkę. W jaju, co było kiepsko widać, bowiem powierzchnia zmatowiała, znajdowała się masa przypominająca czerwone błoto. Substancja rozpurchlała się, z bąbli wytryskiwał jakiś gaz. Wreszcie Kasia zdecydowanym ruchem ręki przekręciła zawór z gazem.
– Niech sobie stygnie – powiedziała. – Za godzinę będziemy wiedzieli.
Wyjęła bańkę z ciekłym azotem i wycelowawszy dyszę w piecyk, wolno popuściła gazu. Piecyk utonął w mlecznych oparach.
– Nie podusimy się? – zapytał z niepokojem Szef.
– Azot jest obojętny – powiedziała Stasia.
W piwniczce zrobiło się nieco chłodniej. Piecyk stygł. Przeszliśmy na piętro, gdzie dziewczęta sprokurowały niewielkie śniadanie, czy też raczej należało by powiedzieć podkurek, jako że słońce jeszcze nie wzeszło. Szef jadł z apetytem, ja też po całonocnym czuwaniu czułem się głodny.