– My też miałyśmy swoje powody – westchnęła Stasia.
– No nie wiem – pokręciłem głową w zadumie. – Księga, którą w kawałkach bo w kawałkach, ale udało się zdobyć, nigdy nie była waszą własnością.
– A może Salomon Storm był naszym dziadkiem? – Kasia przekornie przekrzywiła głowę.
– Nie. Jidysz, którym posługuje się Stasia nie jest czysty, tylko wyuczony. Poza tym…
Machnąłem ręką. Młodzieńca wysadziłem koło dworca.
– Jak mogę się odwdzięczyć? – zapytał.
– Obiecaj waćpan, że więcej nie będziesz się nigdzie włamywał – zażądałem.
– To będzie trudne. W siedzibie pewnej partii politycznej w hmm… Mają pejzaż Zosowskiego, który zawsze wisiał na lewo od kominka.
– W końcu skojarzą, że to ktoś z twojej rodziny – westchnąłem. – Znikaj…
Pomachałem mu na pożegnanie i ruszyliśmy dalej.
– A wy, gdzie chcecie wysiąść? – zapytałem.
– Może koło naszego antykwariatu – zaproponowała Stasia. – Też mamy obiecać, że nie będziemy się nigdzie włamywać?
Zignorowałem pytanie.
– Przegraliście – oświadczyła Kasia tryumfalnie. – Mamy księgę!
– I co z nią zrobicie? – zapytałem. – Aulich zgłosi kradzież i będzie was ścigał. Jeśli pojawicie się z nią gdziekolwiek, będzie na was już czekał list gończy.
– O ile wiedział co ma – uśmiechnęła się Stasia. – A sądzę, że raczej nie wiedział. Po prostu, znalazł książkę z rysunkami, to powycinał kartki i porozwieszał sobie na ścianie.
– Dlaczego zawył alarm? – przypomniałem sobie.
– Był umieszczony pod najniższym stopniem schodów – wyjaśniła Kasia.
Wysadziłem je koło antykwariatu i podjechałem pod hotel. Zmieniłem kolor samochodu na normalny i przekręciłem tablice rejestracyjne na tę stronę, po której nie były mołdawskie. Cicho wślizgnąłem się do pokoju i wydobywszy spod kurtki sześć antyram położyłem je na stoliku. A potem natychmiast padłem na łóżko i zapadłem w głęboki sen.