– Syn albo wnuk wyprzedaje dziadkową kolekcję – mruknął pan Tomasz. -
Jeśli wolno zapytać…
– Ile za to dałem? Od razu zobaczyłem że on nie wie, co przyniósł, więc dałem absolutne grosze i obiecałem więcej pieniędzy za resztę. Ale on powiedział, że ma tylko to.
– Jedną kartę wyciął, ale widząc, że cena nie jest zachęcająca, zrezygnował z dalszych – mruknąłem. – co robimy?
– Trzeba będzie się przejść do Aulicha i zobaczyć, czy ma ochotę porozmawiać o reszcie manuskryptu – zadecydował Szef.
No i ruszyliśmy. Zapadł już ponury jesienny zmrok.
– Sądzi pan, Szefie, że nam to odda? – zapytałem.
– Raczej nie. Ale nie mam innego pomysłu – westchnął. – A ty co proponujesz?
– Ściągniemy Michaiła. Jeśli potrafił wejść do archiwum KGB w Tobolsku, to taka willa to będzie dla niego pryszcz…
– Jeśli reszta twoich pomysłów jest równie genialna, to może lepiej nie wypowiadaj ich głośno – westchnął.
Zatrzymałem samochód przed willą. Podeszliśmy do furtki gdy nieoczekiwanie drzwi głośno trzasnęły i ktoś solidnie kopnięty w miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, zwalił się po schodkach do ogrodu. – Ty czerwony złodzieju! – wrzasnął podnosząc się ze ścieżki. Drzwi ponownie się otworzyły i ktoś spuścił psa. Lżący poderwał się. Cichy syk pozwolił się domyśleć, że użył wobec szarżującej bestii miotacza pieprzu. Pies przez chwilę tarł pysk łapami a potem poderwał się i znowu ruszył w jego stronę. Kopnięty jednym susem przesadził ogrodzenie oddzielające go od ulicy.
– W więzieniu zgnoję, bandyto! – krzyknął w stronę domu.
– Ładnie tak złorzeczyć bliźniemu? – zapytał łagodnie Szef.
Uciekinier dopiero teraz nas zauważył. Odruchowo spróbował strzepnąć błoto i liście poprzyklejane do marynarki. Na oko sądząc miał około siedemnastu lat. Był w nieuchwytny sposób podobny do Michaiła. Pociągła arystokratyczna twarz, jasne oczy i gesty wskazujące na doskonałe opanowanie trudnej sztuki poruszania się w sposób dystyngowany.
– Przepraszam – wybąkał. – Ale trochę mnie wyprowadził z równowagi.
Jedno oko napuchło mu, widocznie oprócz kopniaka dostał wcześniej jeszcze kila ciosów.
– Nie wiecie panowie, gdzie tu jest najbliższy szpital? Chciałbym zrobić obdukcję lekarską…
– Nie mam pojęcia – wzruszył Szef ramionami. – Ale jeśli pan sobie życzy, mamy w samochodzie apteczkę…
– Bardziej przydało by się trochę herbaty z termosu, to zrobiłbym ciepły okład…
– Termosu niestety nie mamy – Szef wyraził ubolewanie.
– Ciepły okład? – zdziwiłem się. – Lepszy zimny.
– Nie, ciepły. Wprawdzie nie łagodzi bólu, ale za to rozszerza naczynia włosowate i krew odpływa z uszkodzonej tkanki, dzięki czemu nie ma potem problemów z siniakami – uśmiechnął się. – Panowie też do tej czerwonej pijawki?
– Niestety – wzruszyłem ramionami. – Obowiązki wzywają…
– Idziecie go aresztować? – zaciekawił się.
– Nie, niestety nie.
– Szkoda – mruknął. – Zażądał, bydlak, dziesięciokrotnej ceny rynkowej. Skąd ja mu wytrzasnę sto pięćdziesiąt tysięcy złotych…? Panowie pozwolą, że pożegnam…
Zniknął w perspektywie ulicy.
– Zastanawiające – mruknął Szef. – Czym naraził się gospodarzowi do tego stopnia, że wyleciał z takim hukiem na ulicę?
– Nie wiem, ale nie wygladal na akwizytora – powiedziałem.
– Co ci przyszło do głowy? – zagadnął Szef.
Wskazałem wiszącą na płocie tabliczkę. "Domokrążcy będą bici i szczuci psem – głosiła. – Zostaliście ostrzeżeni".
Szef wzruszył ramionami i nacisnął guzik dzwonka przy furtce.
– Może powinniśmy przyjść jutro – zauważyłem. – Może być teraz wściekły.
– Jutro może być za późno. Nasze drogie przeciwniczki pewnie już kombinują, jak by się tu dobrać do księgi. Mogą nas przelicytować, gdy będziemy
spali…
– Przelicytować – mruknął Szef. – Ten chłopaczek miał za coś zapłacić dziesięć razy więcej niż wartość rynkowa. Ciekawe, co to mogło być?
– Coś warte około piętnaście tysięcy złotych – policzyłem natychmiast.
Pan Samochodzik ponownie nacisnął guzik dzwonka. Drzwi otworzyły się i z domu wyszedł potężny, ponury facet. Na rękawie miał naszywkę z napisem "Ochrona".
– Czego? – warknął na nasz widok.
– Jesteśmy pracownikami Ministerstwa Kultury i Sztuki. Chcemy rozmawiać z panem Aulichem.
– Wynocha – oświadczył wachman i odwróciwszy się odszedł.
Popatrzyliśmy na siebie zaskoczeni.
– No cóż – powiedział Szef. – Przecież nie będziemy się włamywać…
Zaczęło kropić. Ruszyliśmy wolno do samochodu. Wiedziałem już co zrobię nocą.