– Nie mam pojęcia. Może zanadto gustował w wieprzowinie? Czasem o drodze rozwoju całej części świata decydował przypadek…
– A zna pan historię listu Leszka Białego do Papieża? – postanowiłem się zrewanżować.
– Nie? Co to za historia?
– Przed mniej więcej stu laty w archiwum watykańskim znaleziono list od księcia. W jakiejś okoliczności życiowej władca ślubował wziąć udział w krucjacie do Ziemi Świętej. W liście prosił Papieża o zwolnienie z tego ślubowania.
– I jak to argumentował? Po twojej minie dedukuję, że to właśnie jest najciekawsze.
– Argumentacja była prosta. Władca nie był w stanie ruszyć na krucjatę do krajów, gdzie nie było piwa, bez którego nie potrafił się obejść.
Szef parsknął śmiechem.
– I co na to Papież? Ja na jego miejscu rzuciłbym klątwę i interdykt na cały kraj…
– Odpowiedź nie zachowała się, ale władca na krucjatę nie pojechał. Widocznie w Rzymie uznano go za wytłumaczonego…
Szef uśmiechnął się do swoich myśli. Niebawem położyliśmy się spać.
*
Obudził mnie śmiech Szefa. Otworzyłem oczy i z trudem zogniskowałem wzrok.
Stał przy oknie i patrząc na zasnute chmurami niebo uśmiechał się szeroko.
– Co się stało? – wymamrotałem, ciągle jeszcze półprzytomny.
– Wymyśliłem, Pawle, gdzie mogą być dokumenty majątkowe PPR-u – powiedział pan Samochodzik. – W nocy spłynęło na mnie natchnienie.
– Natchnienie to ważna rzecz – powiedziałem – Podobno Mendelejew także we śnie zobaczył swój układ okresowy pierwiastków.
– Ciekawe, czy ty byś się domyślił – uśmiechnął się Szef.
– No, nie wiem. Mogę prosić o jakąś wskazówkę?
– Jasne. Partia pozostawiła po sobie długi. Długi wobec skarbu państwa, państwowych firm i ZUS-u.
Zamyśliłem się.
– Ktoś usiłuje je wyegzekwować? – zapytałem. – Przecież partii już nie ma, a SdRP i SLD odcięły się od niechlubnej przeszłości… Dziwna ta wskazówka. Nic mi nie przychodzi do głowy. Nawet jeśli ktoś ich podał do sądu, zresztą w jakim sądzie szukać materiałów z ich archiwum?
– Pawle, w kilku miastach wojewódzkich istnieją specjalne komisje zajmujące się odnajdywaniem składników partyjnego mienia i ich rewindykacją.
– Likwidator majątku byłej PZPR – rzuciłem odkrywczo.
– Wstawaj, ubierz się, a potem gnaj do recepcji po książkę telefoniczną!
Po piętnastu minutach maszerowaliśmy dziarskim krokiem przez miasto. Likwidator Majątku byłej PZPR urzędował w niewielkim biurze, przerobionym chyba ze sklepu spożywczego, bo na tynku został jeszcze nie do końca zatarty napis informujący o kiszonych ogórkach. Weszliśmy. Zza biurka wstał starszy wiekiem, siwy mężczyzna.
– Nodar Tuszuraszwili – wyciągnął w naszą stronę dłoń.
My również się przedstawiliśmy.
– Proszę siadać – wskazał nam dwa krzesła. – Czym mogę służyć wysłannikom Ministerstwa Kultury i Sztuki?
– Szukamy mebli cadyka Salomona Storma. W 1945 roku przekazano je na użytek PPR-owi – wyjaśnił Szef.
– Przekazano na użytek, czy w użytkowanie? – zapytał nasz gospodarz.
– Czy to takie ważne? – zdziwiłem się.
– Tak. Wedle ówczesnej maniery sporządzania takich pism "na użytek" oznaczało po prostu darowiznę na rzecz tej instytucji. "Na użytkowanie" zaś oznaczało, że meble pozostawały formalnie własnością skarbu państwa.
Szef wyjął z kieszeni ksero i przeczytał.
– Na użytkowanie.
– Znakomicie – uśmiechnął się nasz rozmówca. – No, to będzie okazja do dokonania konfiskaty, o ile uda się je odnaleźć. Mogą być z tym problemy, minęło wiele lat…
Przeszliśmy do rozległego archiwum mieszczącego się w głębi budynku. Kilku pracowników wertowało opasłe skoroszyty.
– Mam tu całe archiwum partii – uśmiechnął się nasz rozmówca. – Miało wylądować na śmietniku, ale przydaje się. Dzięki tym papierom – potoczył ręką wokoło – można odnaleźć niezwykłe rzeczy. Na przykład udało się ustalić, gdzie znajdują się obrazy, wypożyczone zaraz po wojnie z muzeum. Partia przetrzymała je dwadzieścia pięć lat, po czym uznała za swoją własność, zgodnie z zasadami prawa zasiedzenia… Przekazali je następnie różnym swoim ludziom, a oni część spieniężyli, a resztę mieli u siebie. A teraz sprzedają mieszkania, by za to zapłacić – uśmiechnął się ponuro. – Meble…
Wyciągnął pięć opasłych tomów i położył na stole.
– Jakie miały numery ewidencyjne? – zapytał.
– Nie wiem. Tu jest tylko numer decyzji.
– Podaj.
Grzebał kilkanaście minut w księgach, aż wreszcie odnalazł adnotację o przyjęciu kompletu.
– No i mamy – uśmiechnął się. – Biblioteczka trafiła do liceum im. Kopernika, reszta mebli do szpitala, a biurko przekazano towarzyszowi Sperańskiemu.
– Na biurku zależy nam najbardziej – uśmiechnął się Szef.
Gospodarz siadł przy komputerze i postukał w zadumie w klawisze.
– Niedobrze – mruknął. – Sperański zmarł przed dwudziestu laty. Ale mieszkał w partyjnym mieszkaniu.
Wyciągnął z półki opasły skoroszyt i wertował go długo.
– Mieszkanie przekazali towarzyszowi Aulichowi, a ten sprytny sukinsyn wykupił je w 1988 roku na własność. Jeśli biurko nadal tam jest, to chyba trzeba się po nie wybrać – uśmiechnął się lekko. – Najpierw chyba jednak odwiedzimy liceum i zabierzemy biblioteczkę.
– Już jej tam nie ma – powiedziałem. – Widziałem ją wczoraj w antykwariacie.
– No to będzie ich trzeba ścignąć za wyprzedaż majątku państwowego – westchnął. – Co za naród. Wszystko ukradną… Szpital. Stolik, sekretarzyk, dwa krzesła.
– Jedno z krzeseł też już trafiło gdzie indziej – wyjaśnił Szef. – Akurat tak się składa, że my je mamy.
– No to w drogę.
Od tyłu do kamienicy przylegał niewielki parking. Zabraliśmy z niego rozklekotaną furgonetkę i ruszyliśmy przez miasto.