– Jesteś pewien, że jej?
Porucznik Cześniak znów się zastanowił.
– Głowy nie dam – odparł po namyśle. – Leciała bez niczego, to pewne. Czy ona stała na ziemi, czy ten gość ją trzymał, pojęcia nie mam, ale objawiła się jakoś nagle. Na rozum biorąc, niemożliwe, żeby nie podnieśli krzyku, gdyby rąbnęła cudze. Wrażenie miałem, że jej.
– Jak wyglądała?
– Zielona, duża, z daleka patrzyłem, ale powiedziałbym, że foliowa. Nietypowy rozmiar.
– Zgadza się – zaopiniował z przekonaniem podporucznik Jarzębski, nie kryjąc przejęcia, satysfakcji i niezadowolenia razem wziętych. – No, jak oni nie sporządzili notatki, pozabijam wszystkich. Szkoda, że nie spodobała ci się bardziej, bo może byś za nią poleciał.
– Na żonę czekałem – przypomniał porucznik Cześniak, doskonale rozumiejąc, że nie za torbą miał lecieć, tylko za dziewczyną.
– A co. ona takiego zrobiła, ta gościowa? – zaciekawił się sierżant.
– Drobiazg. Zabiła faceta – odparł z lekkim roztargnieniem podporucznik Jarzębski i opuścił pokój.
Nie wtrącając się wcale, całej tej rozmowy wysłuchał w kamiennym milczeniu kapitan Rosiakowski, pozornie pogrążony w studiowaniu akt włamania do apteki, w której zdewastowano drzwi i nie ukradziono niczego. Nie odezwał się ani słowem, ale też i żadnego słowa nie stracił…
Podporucznik Jarzębski, uszczęśliwiwszy kapitana Frelkowicza wiadomościami z ostatniej chwili, dołożył odrobiny starań i dopadł protokołu zajścia w dniu wczorajszym na dworcu Centralnym. Protokół nie posunął jego wiedzy zbytnio do przodu, wezwał zatem tych trzech, którzy wówczas mieli służbę. Jeden kapral i dwóch szeregowych bez oporu poddali się przesłuchaniu.
– W ogóle to protokół zrobiłem, bo mi się to wydało dziwne – wyznał kapral. – Coś kręcili. Pierwsza rzecz, w tej rozwalonej paczce były dwa pudła, takie sklepowe, a w nich brudy do prania, portki, kurtka, swetry, rzęchy takie, jak ze śmietnika wyjęte. Okręcone byle jak…
– Tak to wyglądało, jakby tylko chcieli mieć powód do szarpania się z bagażowym – pozwolił sobie wtrącić jeden z szeregowych.
– Całkiem niegłupie przypuszczenie – pochwalił podporucznik i szeregowy o mało nie zerwał się i nie stanął na baczność.
– A uzasadniali to tym, że chcieli właśnie do prania oddać – kontynuował kapral. – Że tam podobno, na tym dworcu, piorą ruskim, no, owszem, zgadza się, no i oni chcieli skorzystać. Na razie w przechowalni zostawić, połapać się, jak tam wygląda i potem się wcisnąć na waleta. Nie od razu to zeznali, głupoty gadali różne, aż w końcu z nich wylazło. A w ogóle ani jeden nie wyjeżdżał, nic przyjeżdżał, wszystko miejscowi, z Warszawy. Tamten, co bykiem dostał, powiadał, że tylko do telefonu przyszedł i miał bagażowego spytać, czy żetonów nie ma, bo mu wszystkie zeżarło. To już więcej możliwe. Nie znali się, tych dwóch znaczy i tamten jeden, obcy i to mi patrzyło na prawdę. Przypadek, znaczy, zbiegło się.
– A torba? – spytał niecierpliwie porucznik. – Ta torba, z którą facetka uciekła?
Trzech funkcjonariuszy popatrzyło na siebie wzajemnie i wszyscy wzruszyli ramionami, kapral wyraźniej, a dwaj szeregowi delikatnie.
– Słowa nikt o niej nie powiedział – rzekł kapral. – Żaden się nie przyznał, więc chyba ona była jej. Niemożliwe, Żeby facet bykiem dostał i do tego, żeby mu bagaż rąbnęli i nic, skargi nie zgłosił i jeszcze grzecznie przepraszał.
– Wyglądał, jakby zgłupiał – odważył się podsunąć drugi szeregowy.
– Przecież w brzuch dostał, a nie w głowę? – zdziwił się podporucznik.
Kapral podtrzymał zdanie podwładnego.
– Ale z zaskoczenia to było i zgłupieć mógł. Bez dania racji baba łbem go wali i z nóg zbija, każdy by trochę zgłupiał. Jednakowoż, gdyby mu co ukradła, już by zauważył, bo trochę to trwało i miał czas rozum odzyskać.
– Bagażowy coś mówił, oprócz tego, co do protokołu?
– Nic właściwie. Też trochę zbaraniał, ale mniej, bo do różnych incydentów przyzwyczajony. Żeby się grzecznie zachowali, mówił, nawet by im pomógł tę pakę porządnie związać i przyjąłby na bagaż, ale to żulia, do szarpania się wzięli od pierwszego słowa. Dalby im radę, jak nic. Jak doszliśmy, już się właściwie wyrwał, ale wszyscy patrzyli za babą i na tego rąbniętego i nikt się nie ruszał, tylko pan porucznik ataku śmiechu dostał. No, on to wszystko lepiej widział, bo był przed nami. Ale na moje oko, bagażowy też kręci.
– Co kręci?
– Trudno powiedzieć. Niby wszystko jak się należy, bagaże bierze, takich rozpadniętych nic przyjmuje, normalna sprawa, wedle przepisów. A jednak. Coś było nie tak. Służba kolejowa policji się nie boi, to czego on był jakiś taki w nerwach? Przez głupie szarpanie? Chłop jak byk, dużo mu zrobią…
W kwestii doznali bagażowego podporucznik nie miał zdania i postanowił z nim porozmawiać. Na razie znów poszedł do kapitana Frelkowicza, gdzie akurat dobił podporucznik Werbel.
Podporucznik Werbel od samego rana osobiście zwizytował dwie wytypowane ulice. Czterdziestego szóstego numeru nie znalazł na żadnej z nich, udał się zatem po rozum do głowy i uczynił założenie, iż nie jest to numer 46, tylko 4b. 4b istniało. Na Znanej pod numerem mieszkania 16 mieściła się prywatna protetyka dentystyczna, na Znanieckiego mieszkało młode małżeństwo z dzieckiem. Podporucznik Werbel zastał wszystkich w domu, mąż i żona bowiem mieli nietypowy czas pracy, a dziecko silny katar, w związku z czym nie poszło do przedszkola.
Prawdę mówiąc. Werbel nie miał pojęcia, o co pytać. Dedukcja w kwestii adresu nie musiała być trafna. Poszukiwana zabójczyni równie dobrze mogła być znajomą tych ludzi, a nawet stanowić ich rodzinę, jak i nie mieć z nimi nic wspólnego i na razie jeszcze nie widział drogi, którą udałoby mu się do niej trafić. Zaprezentował świstek papieru i przyjął do wiadomości komunikat, że pismo na świstku jest im nieznane. Nie poczuł rozczarowania, bo gryzmoł w ogóle trudno było nazwać pismem. Zaprezentował zatem torebkę i spytał, czyja ona.
Pan domu od razu uniósł ręce w geście poddania, pani domu jednakże ze zmarszczonym czołem i w skupieniu jęła oglądać przedmiot. Przez jeden moment Werbel gotów był przysiąc, że go rozpoznaje, błyskawicznie nabrał nadziei i już po krótkiej chwili nadzieja okazała się złudna. Pani domu pokręciła głową i oświadczyła, że nie. Nie ma pojęcia, do kogo należy stara torebka w okropnym stanie.
Werbel wyciągnął i pokazał spis zawartości. I znów nastąpiło to samo, doznał uczucia, że przedmioty z torby potwierdziły ukryty przed nim pogląd. Ta facetka odgadła właścicielkę, zna ją, ale nie przyzna się do tego za skarby świata. Ulga, że trafił, przemieszała mu się z przygnębieniem, bo na wywleczenie z niej prawdy nie było sposobu.
Strzelił zatem kolejnym pytaniem.
– Czy zna pani może przypadkiem Mikołaja Torowskiego? Pani domu zawahała się na tak krótko, że tego wahania nie był już pewien.
– Znam – powiedziała. – Chociaż właściwie należałoby to umieścić w czasie przeszłym. Znałam. Dziesięć lat temu, kończyłam wtedy szkołę.
– I co?
– Co i co?
– I co pani może o nim powiedzieć?
Pani domu, drobna, szczupła blondyneczka, okazała wyraźne zdziwienie.
– Tak w ogóle?
– Tak w ogóle.
– Bardzo ruchliwy. To znaczy, wtedy był bardzo ruchliwy. I uczynny, mnóstwo załatwiał i do wszystkiego się wtrącał. Mnie załatwił lepsza pracę. Potem znikł mi z oczu i teraz nic o nim nie wiem.
Na Werbla nagle spłynęło natchnienie.
– A przez kogo zawarła pani z nim znajomość? Jak go pani poznała?
– Za fałszywe zeznania grozi kara do lat pięciu – powiedział w przestrzeń pan domu z wyraźną uciechą.
– Przez moją teściową – odparła pani domu bez żadnego namysłu.
– Matkę męża? – zdziwił się Werbel i skierował pytające spojrzenie na rozweselonego młodego człowieka, który nic ze swej uciechy nie stracił.
– Nie – powiedziała pani domu. – To znaczy tak, ale nie tego męża. Przez moją byłą teściową.
– Rozumiem. Nazwisko i adres byłej teściowej poproszę, a także będę pani wdzięczny za wymienienie wszystkich osób, które znały Mikołaja Torowskiego.
– I przez synową mojej byłej teściowej – ciągnęła pani domu z jakąś podejrzaną satysfakcją. – Wszystkich osób panu nie wymienię, bo tego musi być miliony. A one były wtedy chyba jakoś razem, nie pamiętam dokładnie.
– Kobiety – powiedział Werbel. – Uprzejmie panią poproszę o kobiety, które znają Mikołaja Torowskiego.
Zastrzegłszy się, że jej wiedza może nie być ścisła, pani domu po głębokim namyśle wymieniła cztery jednostki płci żeńskiej. Z całą pewnością do znajomych Mikołaja Torowskiego należały: Jolanta Skórek, kasjerka w Pewexie, Mariola Kotulska, niegdyś recepcjonistka w Bristolu, obecnie nie wiadomo co, bo została stracona z oczu, Katarzyna Böller, z zawodu wyuczonego kosmetyczka, przyjaciółka mamusi…
– Której mamusi? – przerwał w tym miejscu podporucznik z lekkim naciskiem.
– Męża mamusi – sprecyzowała pani domu. – Obecnego. Mojej teściowej. Oraz Joanna Chmielewska…
– Pisarka?
– Dekorator. To znaczy, pisarka też. Mamy wspólną teściową, to znaczy moja była teściowa to też jest Joanna Chmielewska.
Podporucznik postanowił nie dać się skołować.
– Chwileczkę. Ustalmy to. Tych teściowych ma pani dwie?
– Dwie. Jedną byłą, a drugą aktualną.
– A z kim pani ma wspólną teściową?
– Z Joanną Chmielewska.
– Jakim sposobem może pani mieć teściową do spółki z teściową… – zaczął Werbel, ale pani domu przerwała mu od razu.
– Ich jest dwie – wyjaśniła cierpliwie.
– Dwie teściowe?
– Dwie Joanny Chmielewskie. W ogóle może ich być. i dwieście, bo nazwisko jest popularne, ale w moim otoczeniu tylko te dwie. Jedna jest byłą teściową, a druga byłą synową i teściowa jest także moją byłą teściową. Ja rozumiem, że to wygląda dziwnie, ale tak już jest i nic na to nie poradzę.
Podporucznik poczuł w sobie jakiś dziwny opór przeciwko rozmowie o Joannie Chmielewskiej w dwóch egzemplarzach, ale postarał się opanować.
– A która z nich poznała panią z Mikołajem Torowskim?