– Z euforii – mruknęłam. – Tiers pojedynczymi końmi…
– A do kompletu, tylko przez ciebie Lawina się załamał i zaczął sypać…
Zła byłam i niezadowolona z życia, ale Lawiną mnie rozśmieszył. Na prośbę kapitana Rosiakowskiego zgodziłam się na konfrontację i efekt był imponujący. Zacięty Lawina zapierał się zadnimi łapami i przeczył wszystkiemu aż do chwili, kiedy nagle ujrzał przed sobą widmo straszliwe. Pojawiłam się przed nim w lekkim półmroku i uczyniłam prawdopodobnie wrażenie zmory, strzygi, względnie upiora, bo omal się nie udusił. Zgłupiał do tego stopnia, że złamał się w jednym mgnieniu oka i runął zeznaniami, niczym prawdziwą lawiną. Co drugie zdanie dopytywał się gorączkowo, czy aby na pewno dobrowolne przyznanie się do winy stanowi okoliczność łagodzącą. Z niechęcią pozwoliłam wyprowadzić się z pomieszczenia, bo widowisko było dużego formatu.
– I jeśli zorientują się w końcu, że Murzynka to ty, nie darują – dołożył major Borowski, dolewając mi na pociechę prawdziwego Carlsberga. – Grosza złamanego nie dam za twoje życie. Fałszerze siedzą gremialnie, ale ta mafia od przemytu narkotyków jest zbyt rozgałęziona. Trochę się to ukróciło, Danią ma sukcesy, u nas Rosiakowski połowę towarzystwa wyłapał, jednakże nie ma się co łudzić, koniec to nie jest. Z miejsca rozzłościłam się jeszcze bardziej.
– To niby co mam zrobić? Zamknąć się w klasztorze czy przerobić na albinoskę?
– Wyjechać. Omawiałem tę sprawę. Przynajmniej na jakiś czas i w żadnym wypadku nie do Danii.
Moja teściowa pokiwała głową tak energicznie, że piwo jej się wychlapnęło ze szklanki.
– I pociągiem. Samochód znają, a w samolocie pada nazwisko. Co prawda lista pasażerów ciągle stanowi tajemnicę stanu, ale skutki głupowatych przypadków bywają takie, jak widać. Nie kuśmy losu.
Otworzyłam usta, żeby gwałtownie zaprotestować, i zamknęłam je bez słowa. Uświadomiłam sobie nagle, że nie trzyma mnie tu nic poza patriotyzmem. Osobnik, który rok temu złagodził moje stresy po Mikołaju, jakoś przestał mi się wydawać atrakcyjny i na dobrą sprawę całkowicie wyleciał mi z głowy, nie zauważyłam nawet, że nie widziałam go na oczy od sześciu tygodni. Zawód mam międzynarodowy, języki znam…
– A przypominam ci, że Paweł w aferze nie wyszedł – mruknęła teściowa.
Lepiej ode mnie wiedziała, co stanowi moją zadrę życiową. Nie zamierzałam głupio zaprzeczać. Kiwnęłam głową i myśl zaczęła mi się nawet podobać…
– Nie mam ambicji, żeby być pępkiem świata, ale chciałbym przynajmniej istnieć – powiedział Paweł spokojnie. -W ostatnich latach to życzenie okazało się wygórowane. Niedostatek uległości w moim charakterze dał rezultat, który właśnie oglądasz.
Rozejrzałam się po skromnym mieszkaniu-pracowni. Zajmowało przestrzeń przeszło dwustu metrów kwadratowych i mieściło się na dwóch poziomach, z sypialniami i łazienkami na górze, a salonem i pracownią na dole. Przez ogromne okno widziałam zamglony nieco Paryż.
Przyjechałam tu, zgodnie z ustaleniami, pociągiem. Nikt mnie nie śledził, co sprawdziłam starannie. Zakwaterowałam się w tanim hotelu i jeszcze w godzinach pracy zdążyłam do niego zadzwonić. Miał własne biuro, pracownia w domu stanowiła element dodatkowy. Wbrew samej sobie szanując jego parszywe szczęście małżeńskie, nie chciałam dzwonić do mieszkania, ponadto perspektywa nadziania się na tę jego cholerną, piękną, ohydną, znienawidzoną żonę napełniała mnie żywą niechęcią.
– Na długo przyjechałaś? – spytał od razu.
– Nie wiem – odparłam smętnie. – Możliwe, ze na całe życie.
– Spadłaś mi z nieba. Bez względu na okoliczności towarzyszące angażuję cię do pracy od dziś. Robię magazyny handlowe i do ciebie należy kolor.
Podwójne niebo otwarło się przede mną wśród upojnych dźwięków. Zgodziłam się bez sekundy wahania. Komplikacje ze swoją babą niech sobie załatwia we własnym zakresie, ja w tym uczestniczyć nie muszę. Podał mi adres, pod który miałam się zgłosić przed wieczorem i odłożył słuchawkę. Rozumiałam, że będzie to jakieś miejsce pracy i prywatność mieszkania, wyraźnie należącego do niego, zaskoczyła mnie nieco.
– Co to jest? – spytałam podejrzliwie od progu, gestem wskazując apartament.
– Mój dom.
Omal się nie cofnęłam.
– Twoja żona z wałkiem czeka za drzwiami?
– Nie wiem, co robi moja była żona – odparł na to i wciągnął mnie za rękę do salonu, trochę przemocą, bo w nogach poczułam wyraźny paraliż. – Aśka, powiem ci od razu. Nic lepszego nie mogło mnie spotkać niż ty. Zbiegło nam się jak po praniu…
Byliśmy sami. O mój Boże… Miałam go dla siebie. Jakimż koszmarnym kretynem był Mikołaj, jakimż podlecem jego poprzednik, jakimż dnem absolutnym jego następca… Paweł tkwił we mnie, w paznokciach i cebulkach włosowych…
Wszystkie rzeczy zostawiłam w hotelu, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. W dwie godziny później wróciliśmy do mniej więcej normalnej rozmowy i spytałam, co się właściwie stało.
– Ulgą dla mnie będzie komuś to wreszcie powiedzieć. Tobie. Nikomu innemu nie mogłem…
Okazało się, że w jego życie wkroczyła komplikacja, można powiedzieć, biologiczna. Z pierwszego małżeństwa jego żonie pozostał syn, wychowywany przez pierwszego męża. Oddała mu go, bo dziecko uwielbiało ojca, ale walki o odzyskanie potomka nie zaprzestała nigdy. Kilka lat temu odniosła wreszcie zwycięstwo, ponieważ pierwszy mąż wzbogacił się o dwoje następnych dzieci z drugą żoną i przestał upierać się przy swoim, dziecko zaś poczuło się mniej ważne i wolało wrócić do matki.
Z miejsca stało się postacią pierwszoplanową. Póki było młodsze, pół biedy, ale obecnie rozwydrzony siedemnastoletni bucefał, wychowany w nieograniczonym dobrobycie, wypełnił świat bez reszty. Mogłam to sobie doskonale wyobrazić, znałam takie sytuacje. Paweł przestał się liczyć jako jednostka ludzka, przeistoczył się w maszynę do produkowania szmalu, coraz więcej i więcej, a młodzieniec upłynniał wszystko w żywym tempie. Mamusia patrzyła na to z tkliwym uśmiechem.
– Nie zamierzam ukrywać, że ona ciągle jest piękną kobietą – mówił Paweł z wyraźnym zadowoleniem. – Amok ją opętał nie do pojęcia, a na mnie przestało jej zależeć całkowicie. Nie wytrzymałem. W dodatku poleciał na nią cholernie dziany gość, nawet mu się nie dziwię, z radością poszła na zmianę układów, bo w pierwszej kolejności kupił gnojowi ferrari. Nie wiem, złe w nią wstąpiło czy zawsze miała utajonego szmergla i prawda wyszła na jaw dopiero w obliczu gówniarza, w każdym razie bez szkody dla zdrowia usunąłem się na stronę. Nie żywię pretensji, matka może na pewno uwielbiać syna, ale niech to robi bez mojego udziału. Chyba że…
Zawahał się. Popatrzył na mnie.
– Powiem ci coś, czego nie powiedziałem nikomu nigdy w życiu. Chciałem mieć własne, chociaż jedno. Przy pierwszej żonie nie było warunków, druga nie mogła mieć dzieci, a trzecia nie chciała. Teraz widać dlaczego, wszystkie inklinacje macierzyńskie ulokowała w tym chłopaku i marzyła o chwili, kiedy go odzyska. Całe lata nie zdawałem sobie z tego sprawy i możliwe, że teraz moja uraza spęczniała i znalazła ujście. Ma dziecko, ja bym też chciał, a ona mi tego odmówiła…
W tym właśnie momencie uświadomiłam sobie ostatecznie, że go kocham. Kochałam go przez cały czas, poprzez męża, wszystkich gachów i Mikołaja. Wariatka, nic innego…
– Masz na widoku jakąś kolejną żonę? – spytałam ostrożnie, starannie ukrywając uczucia.: – Owszem – odparł i zanim wypowiedział następne słowo, zdążył mnie trafić taki szlag, że o mało się nie udusiłam. – Ciebie. O ile się zgodzisz.
Głos, mimo wstrząsu, wyszedł ze mnie sam.
– Owszem, zgodzę się. I też powiem ci prawdę. Chciałam cię mieć za męża przez te wszystkie lata. I nawet nie mam oporów, żeby coś urodzić. Przychodzi mi to bez trudu…
Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam na jego twarzy taki wyraz i uznałam, że właśnie wkraczam do raju.
– Jeśli chcesz wiedzieć, od pierwszej chwili chciałem się z tobą ożenić – wyznał spokojnym głosem. – Ale zdaje się, że jakoś nam się nie składało. I byłem święcie przekonany, że ci nad życie zależy na tych dupkach żołędnych z pierwszym mężem na czele. Mnie, owszem, tolerujesz…
– Wzajemnie…
Nie musieliśmy na ten temat mówić nic więcej. W gruncie rzeczy wiedziałam, że ten raj będzie wybrakowany, Paweł miał trudny charakter, ja też nie od macochy, ale po tylu doświadczeniach, po latach rożnych szarpań i tragedii, człowiek nabiera wyrozumiałości. Żyj sam i daj żyć innym. Chyba sobie damy radę, a w cichości ducha zawsze chciałam mieć trzecie dziecko.
– Wiesz, mam wrażenie, że czuję w sobie wdzięczność dla tego całego Mikołaja – rzekł Paweł, wyciągając z barku szampana. – Uczcijmy chwilę. Zdaje się, że udało nam się dogadać wyłącznie przez kretyński zbieg okoliczności.
Podstawiłam mu kieliszek i pomyślałam, że ma rację. Nie byłoby mnie tu w tej chwili, gdyby nie idiotyczna płachta Mikołaja, cerowana przy pomocy końskiej podkowy. A jednak końska podkowa przynosi szczęście. Może nietrwałe. Nie szkodzi. Grunt, że właśnie weszło mi w ręce.
Stanowczo postanowiłam być szczęśliwa tak długo, jak tylko zdołam…