Z komunikatu od teściowej wiedziałam, że w pewnym stopniu jestem bezpieczna. Przeoczyli mnie w tym Rzepinie, facetka ze szlauchem, psikająca benzyną na tajniaka, zwróciła na siebie uwagę bez reszty i dała mi ładne parę godzin oddechu, nie wyszłoby jej lepiej nawet, gdybyśmy się umówiły. Chyba tylko dzięki niej jeszcze mnie nie złapali… Na dobrą sprawę nie mają żadnej pewności, czy rzeczywiście tam byłam, jeśli nie trafią na dziwka rżą ze stacji benzynowej, dojdą do prawdy o ogromnym opóźnieniem. Zrozumiałe było, że szukają mnie intensywnie, ostatnia osoba, jaka widziała ofiarę na chwilę przed zabójstwem, może go sama zamordowałam, podejrzenia musiały im się pchać do umysłów niczym tornado. Na ich miejscu byłabym dokładnie takiego samego zdania, stałam na czele potencjalnych sprawców! A nawet gdyby nie, nikt nie znał go równie dobrze jak ja, siedem lat konkubinatu swoje robi, można było sobie wyobrażać, że wiem o nim wszystko. Beze mnie nie ma dochodzenia, muszą mnie szukać jak szaleńcy! Baba z czarną szopą na głowie, rzeczywiście te włosy wyglądały jak peruka, dostarczyła mi luzu zgoła cudem i bezwzględnie powinnam to wykorzystać!
Łokcie na sztachetkach zdrętwiały mi kompletnie, oderwałam je więc i nagle zdałam sobie sprawę, że stoję dokładnie przed willą z kamienną wieżyczką. Nie dość na tym, intensywnie gapię się na budowlę, w najwyższym stopniu podejrzaną. Teściowa powiadomiła mnie o sprawie tęgo jakiegoś Dominika, który podobno miał tu mieszkać, może i mieszka, warta przed jego domem nie jest chyba najlepszym pomysłem świata… Dziwne, że nikt się jeszcze mną nie zainteresował, ale może nikogo akurat nie ma w domu. Obejrzeć posiadłość…?
Furtka w ogrodzeniu znajdowała się o dwa metry ode mnie, przesunęłam się, spojrzałam na tabliczkę. Jakaś Zofia Rawczyk. Nie Dominik, to pewnie, niewykluczone, że już dawno to sprzedał…
Postanowiłam nie wygłupiać się z penetracją, za to przyszło mi na myśl, w tej sytuacji bagażowy jest wolny od wszelkich balastów. Istnieje nikła szansa, że się od niego czegoś dowiem. Torby nie ma i żaden wróg już tam chyba na mnie nie czyha, bo skoro raz zostałam spłoszona, trudno liczyć na moją ponowną wizytę. Może zatem nie nadzieję się na pułapkę, a jeżeli już tu jestem, w dodatku dom z kamienną wieżyczką stoi obok…
Cofnęłam się kilkanaście kroków. Domek bagażowego nie był porządnie ogrodzony, za to od strony drogi rosła obfitsza roślinność. Skręcając na ścieżkę ku drzwiom, dostrzegłam jakiś nadjeżdżający samochód. Duży fiat, raczej stary i mocno obdrapany, ze zdecydowanie źle traktowaną karoserią, powoli przejechał wzdłuż posesji i znikł za budynkami. Nie obchodził mnie, ale odruchowo przeczekałam jego przejazd za wielkim krzakiem czegoś, co miało jeszcze mnóstwo liści i osłaniało doskonale. Kierowca mnie chyba nie widział, chociaż pilnie wpatrywał się w wejścia do domów i ogródków, może szukał numeru…
Porzuciłam krzak, podeszłam bliżej, zapukałam. Wewnątrz usłyszałam znane dźwięki, szuranie i stukot. Bagażowy otworzył drzwi i poznał mnie od razu.
– Pani wejdzie – powiedział po krótkiej chwili ponuro, ale zdecydowanie. – Sam jestem. Nikogo nie ma, a żona w pracy.
– Mojej torby też pan już nie ma – rzekłam smętnie. -Widziałam przed chwilą, że ją zabrał taki chudy, wysoki. Co to wszystko miało znaczyć? Powie mi pan?
Bagażowy usiadł przy stole, z widoczną ulgą położył nogę w gipsie na sąsiednim krześle, schylił się i wyciągnął na światło dzienne butelkę piwa. Otworzył, nalał do dwóch szklanek, z których jedna była czysta w stopniu, jakiego sama nigdy nie siliłam się osiągnąć we własnym domu. Widocznie ta żona dbała o męża i jego gości.
– Tak prawdę mówiąc, myślałem, że to pani mi powie, o co tu chodzi – oznajmił podejrzliwie, podsuwając mi to czyste naczynie. – Ja się znam na ludziach, pani nie z marginesu, a gliny za panią chodzą. To co to znaczy?
– Jestem świadkiem – wyjaśniłam zgodnie z prawdą. – Ale zanim dam się złapać, chciałabym przedtem sama cokolwiek zrozumieć. W tej mojej torbie, nie ma powodu tego przed panem ukrywać, były rzeczy faceta, którego zabito. Dlatego ją chciałam odzyskać, a jak ją panu oddawałam, on jeszcze był żywy. To znaczy, jeszcze nie wiedziałam, że jest nieżywy.
– No dobra, a po cholerę złapała pani torbę tamtych? W głowie się pani pomieszało, czy co? To sitwa, bandziory, że niech ręka boska broni, ruska mafia w tym siedzi. Na co to pani było?
– Panie, byłam pewna, że to moja! – wykrzyknęłam z całego serca. – Potrzebny mi ich towar jak dziura w moście! Zobaczyłam, że ten jakiś wyciąga tamtą torbę spod lady, nic pomyśleć nie zdążyłam, złapałam i uciekłam. Co to w ogóle było, dlaczego pan tam miał tyle tych toreb?!
Przyglądał mi się podejrzliwie, nieufnie i ze zdumieniem.
– Poważnie pani mówi? Nie wciska mi tu pani jakiego kitu? Takiej głupoty to ja jeszcze w życiu nie widziałem. Naprawdę złapała to pani przez pomyłkę?
– Jak Boga kocham i niech pierzem porosnę…!
– Skonać można – powiedział bagażowy i nagle zachichotał. – A oni tam małpiego rozumu dostali. O tej pani torbie wcale nie wiedzą. Mnie się od razu wydawało, że coś tu nie tak i dlatego ją zabrałem do domu. Nikt mnie słowem jednym o nią nie spytał, chociaż gliny były, dopiero ten…
Przerwałam mu, bo raz wreszcie chciałam zyskać jasny obraz sytuacji.
– Zaraz, błagam pana, niech pan mówi od początku! Po kolei! Gliny glinami, ale bandziory chyba też były…?
– Zależy gdzie i kiedy. No dobra, powiem. Ale jakby co, wyprę się każdego słowa. Mój zmiennik ma sitwę z ruską mafią i z Turkami, nikt tego wyraźnie nie gadał, ale dobrze wiem, że oni narkotyki szmuglują. Ja mam tylko być ślepy i głuchy, gębę otworzę, dintojra. Więc nic nie wiem. Tak właśnie robią, jeden pakunek zostawia, a drugi po niego przychodzi, hasło jakieś mają, z nim, a nie ze mną. Tak celują, żeby trafić na jego zmianę, szczególnie przy odbieraniu, bo zostawiać, to i przy mnie zostawiali, a co mnie obchodzi, ja od tego jestem, żeby przyjąć bagaż. Niech zostawiają w cholerę. Pierwszy raz się zdarzyło, że przylecieli odebrać, jak go nie było, a to może dlatego, że nam się dyżury pomieszały. Coś tam miał, raz go zastąpiłem i przekręciło się, znowu byłem tak jakby w połowie za niego. Mnie się zdaje, że chcieli rozróbę udawać, na manianę, niby to się ze mną kotłują, a tamten jeden torbę złapie i wont już go nie ma. I jak raz, pani się w to wplątała. Ja się bałem i jeszcze się boję, że oni mnie posądzą o jakie sztuki i łeb mi ukręcą. Dyżur miałem, jak przyleciał jeden, z pyska go znam, z tej wrednej mordy, i pytał, co ja wiem o pani. Całą prawdę powiedziałem, z wyjątkiem tej torby. Przyszła pani, obca, o boksy pytała, żeton wzięła i dzwoniła, a co się dalej działo, to ja tego całkiem nie rozumiem. Nic mi nie zrobił, więc może uwierzył.
– Atu?
– Co tu?
– Tu u pana, jak przyszłam…
– To gliny były.
– Co?!
– Gliny. A pani myślała, że co? Bandziory?
– O rany boskie – powiedziałam i z oszołomienia napiłam się piwa. – Więc to były gliny?!
– No a jak? Też o panią pytali. I o tamtą torbę, skąd się wzięła. Nic im nie powiedziałem, bo jeszcze mi życie miłe, jak pani zapukała, kazali otworzyć i tak zrobić, żeby pani weszła. Poznałem panią, ale nie od razu, dopiero jak pani zaczęła nawiewać, a im się nie przyznałem, powiedziałem, że takiej rudej nie znam wcale. Ufarbowała się pani, czy to była peruka?
– Peruka.
– No proszę. W pierwszej chwili, fakt, nic nie zgadłem i mogłem się zaprzysięgać, że obca gościowa. Czy jej nie poznaję, pytali, a skąd mam poznawać. Ale oni zgadli, że to pani, tyle że pewni nie byli.
Wyglądało na to, że moją wolność, a może nawet życie, uratował bagażowy. Słusznie uważałam go za rodzaj anioła. Narkotyki też się zgadzały…
– Mam ten sam problem, co pan – zwierzyłam się. – Nie moja ta torba, rąbnęłam się, wiem, że tam są narkotyki i boję się jej panicznie. W ogóle nie wiem, co z nią zrobić, oddałabym glinom, ale to przecie ta szajka się zemści, nie? Ze swoim zmiennikiem pan o tym rozmawiał?
– No a jak? Przecież, że całe gadanie było! Słowo po słowie musiałem mu wszystko powiedzieć i też o pani torbie pary z pyska nie puściłem. Tak się dorozumiałem, że jak nic dalej nie będzie, może i dadzą pani święty spokój, a to z tej racji, że pani ich nie zna. Tak uważają chyba. Żaden się nie chce pchać pani na oczy, bo jakby co, musieliby panią wykończyć, a oni się handlem zajmują. Jakiś tam rządzi niegłupi, szmugiel im przechodzi bez niczego, a trup po sobie swąd zostawia, więc mokrej roboty nie chcą. Tak zgadłem i tak mi się widzi.
– A jak pan myśli, gdybym im tę torbę oddała, uwierzyliby, że nie mam pojęcia, co w niej jest i o niczym nie wiem?
– Jak by pani oddała? Gdzie niby?
– W tej przechowalni. Zabrałam przez pomyłkę i zwracam…
Rozważał przez chwilę, kręcąc głową.
– Musiałaby pani o tej swojej powiedzieć. I jeszcze ja bym musiał zaświadczyć, że faktycznie, swoją pani zostawiła, a ona była na oko taka sama. Na głupią pani specjalnie nie wygląda, ale może by i przeszło. Tylko wolałbym nie, bo się mogą uczepić, że od początku o drugiej torbie nie powiedziałem.
Wzdrygnęłam się. Ciężary waliły mi się na głowę jeden za drugim, najpierw Paweł, teraz ten bagażowy, porządny człowiek, nie wystawię go przecież na strzał! Gdybym chociaż odzyskała tamto draństwo, jasny szlag niech to trafi…
– Zaczynam coś rozumieć – przyznałam ponuro. – Jeszcze tylko ten chudy, co zabrał torbę. Dlaczego pan mu ją oddał? Kto to był?
– A to on nie był od pani?
– Dlaczego miał być ode mnie? W ogóle go nie znam! Bagażowy zmartwił się i zaniepokoił.
– O, cholera! A to był jedyny, co wiedział o torbie! Mówił, że pani zostawiła, że już pani była i chciała odebrać, wszystko jak się należy, a teraz jego pani przysłała. Tak gadał, jakby faktycznie wszystko wiedział, nawet gliny rozpoznał, powiadał, że pani przyjdzie i wyjaśni co trzeba, pięćdziesiątkę zostawił i ja mu, jak głupi, uwierzyłem. Żeby całkiem prawdę powiedzieć, chciałem się tego już pozbyć i nawet się ucieszyłem!