Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Puknij się. Ja z byłego demoluda.

– Mówiłem, że jest dużo do gadania, więc nie zawracaj głowy. Stać mnie jeszcze na drugi pokój. Jutro muszę być w Malmö, a pojutrze rano wracam przez Belgię, gdzie też mam interesy. Dzieje się coś dziwnego i trzeba się zastanowić. Proponuję, żebyś się nie pokazywała w okolicy Alicji, ja te walizki zaniosę.

– Nie przesadzasz? Jakim sposobem ktokolwiek mógłby zdążyć z lotniska przed nami?

– W tym kraju istnieją telefony – zauważył Paweł z lekką irytacją. – Wasze powiązania z Alicją zna cały świat, nie dam głowy, czy tam ktoś nie czatuje na wsiaki słuczaj. Żartów nie ma, same schody, potem ci powiem szczegółowo, a teraz mów, gdzie zatrzymać, żeby się nie rzucać w oczy.

Poradziłam, żeby stanął na parkingu przed sklepem i przekazał Alicji komunikat o kretyńskich zbiegach okoliczności, w wyniku których teściowa przyleci nieco później i wszystko wyjaśni. Zaczekałam, nie wysiadając.

– I co? – spytałam z niepokojem, bo wrócił dziwnie szybko.

– Nic. W ogóle jej nie widziałem, ale światło się świeci. Brakuje nam czasu, żeby się długo dobijać, zostawiłem to za furtką i cześć. Smrodu nie ma, nikt mnie nie widział, a tu, zdaje się, nadal nie kradną?

W drodze powrotnej do Kopenhagi siedziałam obok niego i w ciągu tych dwudziestu minut opowiedziałam wszystko. Paweł nie wpadł w histerię, wysłuchał spokojnie.

– Ciekawa rzecz, co on mógł wtrynić do tej torby – rzekł w zadumie. – Trochę może przesadziłaś z uczynnością, lepiej było zostać w Warszawie i odebrać to, ale przepadło i nie ma co się roztkliwiać. Jest jeszcze szansa, że odbierzesz po powrocie…

– Nikła…

– Nie szkodzi. Na razie to tu też wyskoczyło coś dziwnego, usiądziemy spokojnie i powiem ci, dlaczego pojechałem na lotnisko. To znaczy, pójdziemy do łóżka, żeby to już mieć z głowy i potem będę mógł ci powiedzieć spokojnie.

– A twoja żona? -spytałam troszeczkę jadowicie.

– O mojej żonie pogawędzimy przy innej okazji… Pokój dostałam na tym samym piętrze co on, a jego propozycje wzbudziły moją pełną aprobatę. Kolację przyniesiono nam na górę, szwedzki półmisek z Danii śmiało mógł wystarczyć na sześć osób, wszelkie problemy na długą chwilę znikły, a kiedy pojawiły się na nowo, mój stosunek do nich był jakby trzeźwiejszy. Paweł zawsze dobrze mi robił na wszystko.

– Zlecenie mam tutaj duże – oznajmił spokojnie, nalewając wino. – Firma kosmetyczna szwedzko-francuska, biura i prywatny dom faceta, reprezentacyjne salony życzy sobie posiadać. Przyjechałem popatrzeć, omawiałem z nim wszystko u niego, już właściwie skończyliśmy, kiedy nastąpiło to dziwowisko. Gdyby mi o tym opowiedziano, pewnie bym nie uwierzył, może też nie uwierzysz, bo wydawałoby się, że istnieją jakieś granice dla głupich przypadków. Okazuje się, że nie. Zadzwonił telefon, facet odebrał i zgadnij, po jakiemu rozmawiał?

– Po polsku – odparłam bez namysłu, bo była to bezwzględnie najgłupsza możliwość ze wszystkich.

– Jasne. Twoje zdrowie, Aśka, jeszcze się dotychczas na tobie nie zawiodłem.

– Wzajemnie – powiedziałam ciepło i nagle poczułam, że nienawidzę tej jego żony śmiertelnie.

– Przyczyny łatwo zrozumieć – mówił dalej, nie odgadłszy, na szczęście, moich myśli. – Duński mogłem trochę znać, rozmawiałem z nim po angielsku, a w jego oczach jestem francuskim architektem. Jaki francuski architekt, z perfect opanowanym angielskim, ma pojęcie o polskim języku? Nazwisko, zwracam ci uwagę, mam rdzennie francuskie, wystarczyło zmienić jedną literę, o co postarałem się od pierwszego kopa. Posłuchałem sobie tej konwersacji, na razie jednostronnej, po czym natychmiast dowiedziałem się, co mówiono z drugiej strony i niczego nie musiałem dedukować. Facet przeprosił mnie grzecznie i sam zadzwonił. Nie będę się wdawał w cytaty, od razu powiem ci całość. Otóż jakiś gość zawiadomił go, że facetka nazwiskiem Chmielewska rąbnęła im torbę z towarem, który miał iść do Danii i właśnie przed chwilą odleciała do tej Danii.

– Z jakim towarem? – wyrwało mi się niepotrzebnie.

– Nie rozśmieszaj mnie. On z miejsca, zadzwonił do swoich pomagierów, poinformował, jak wyglądasz i w co jesteś ubrana, oraz że masz dwie walizki. Nie wiadomo jakim sposobem i kiedy zdążyłaś ten towar przełożyć z podręcznej torby do walizek, ale mogło to być ukartowane i byłaś przygotowana na działanie błyskawiczne. Te walizki trzeba ci odebrać na Kastrupie, ciebie zaś unieszkodliwić. Co do towaru, nie ma wątpliwości, narkotyki, podobno ostatnio produkujemy jakieś gówno dużej klasy. Podał dokładną godzinę przylotu, co pozwoliło mi słuchać dość spokojnie. Wysunął supozycję, że ktoś się tobą posłużył bez twojej wiedzy, więc akcja ma nosić znamiona przypadku. Sama rozumiesz, że w odpowiedniej chwili zakończyłem pertraktacje i postarałem się zdążyć na lotnisko. Teraz, jeśli chcesz, zastanówmy się, o co tu w ogóle chodzi.

Słuchałam ze zgrozą i w kompletnym osłupieniu. Nie do wiary, żeby tak zbiegły się dwie afery, cud czy co…? Nawet jako cud, to chyba przesada… Może ta lada bagażowa stanowi jakiś punkt przerzutowy? No dobrze, ale sama ją przecież sobie wybrałam, bez zastanowienia, bezmyślnie, można powiedzieć z marszu! Została pod nią torba Mikołaja, diabli wiedzą z czym…

– Szlag mnie trafi! – ogłosiłam ze złością. – Głupota, co oni sobie wyobrażali, debile chyba… No dobrze, może tym autobusem jechał mój wspólnik z walizkami i całą drogę przekładaliśmy z jednego w drugie… Technicznie możliwe… Nie, czekaj! Nie rozumiem okoliczności towarzyszących, przecież odjechałam po minucie, a oni tam zostali!

Kto i skąd wiedział, że na lotnisku miałam walizki?! I skąd wiedzieli, jak się nazywam?!

– Wzywali cię przez głośnik, nie? Całe Okęcie słyszało. Ponadto dorozumiałem się, że ci trzej faceci, z którymi wdałaś się w rękoczyny…

– Głową go walnęłam – przypomniałam ponuro.

– W porządku, w głowoczyny. Ci trzej faceci byli tylko pomagierami. Z boku stał osobnik właściwy, patrzył i baraniał. Poleciał za tobą, widział, w co wsiadłaś, pojechał na lotnisko taksówką, widział cię przy wadze i słyszał apele. Zadzwonił natychmiast. To on miał tę torbę odebrać i odpracować przemyt, ale po wydarzeniu nie miał co odbierać. Ponieśli bardzo dużą stratę i nie przepuszcza ci tego.

Rozzłościłam się bardziej.

– Cholera. Żeby ten Mikołaj pękł! Myślałam, że już mam z nim spokój, okazuje się, że przeciwnie. Po jakiego diabła ja do niego pojechałam…?!

– Przestałem mu źle życzyć od chwili, kiedy się z nim rozeszłaś. Widzę, że niesłusznie. Ale sprawiedliwie należy zauważyć, że nie miał z tym nic wspólnego. To nie była przecież jego torba?

– Nie. Z całą pewnością. Jego była gładka.

Popatrzyliśmy na siebie i poczułam, że ogarnia mnie śmiech pusty i trwoga. Torba Mikołaja została pod ladą, mignął mi tam policjant, jeśli wdali się w awanturę, może już ją mają. Świetnie mi wyszła ochrona Pawła… Kretyńska, niepotrzebnie ukradziona torba z narkotykami znajduje się u mojej teściowej, odjechała z nią, nie mając pojęcia o zawartości…

– Czy ten cep, który dzwonił… – zaczęłam gwałtownie i uspokoiłam się, bo zdążyłam pomyśleć. – Nie, skoro dzwonił, nie miał czasu ani możliwości jej śledzić. Mógł o niej nie mieć pojęcia. Moją teściową mam na myśli, nie było o niej mowy?

– Nic nie wskazywało, że w grę wchodzi jakakolwiek osoba poza tobą. Skupiłaś na sobie uwagę. Jeden wniosek nasuwa mi się od razu. Nie możesz wracać samolotem.

– Tyko jak? Piechotą? Po dnie morskim, przez Gedser i Warnemünde?

– Pociągiem. Podrzucę cię gdzieś blisko granicy. Bogu dziękować, NRD już nie istnieje.

– Szczęście w nieszczęściu – zgodziłam się. – Czekaj, niech piorun spali tych narkotycznych przemytników, ja się martwię o ciebie. Mikołaj wyraźnie dał mi do zrozumienia, że wychodzisz w aferze i jeszcze dołożył głupie słowa o altance. Miał mi powiedzieć resztę, jak wrócę z kluczykiem… Ciekawe. Wiesz, że ja nie wierzę w to, że on nie wiedział, że te boksy były na hasło, żadnych kluczyków. Przypuszczam, że nie chciał nic mówić i ten kluczyk był na wabia. Zależy mi na informacjach, załatwię zatem porządnie i wrócę, tak to sobie wykombinował i o to mu chodziło.

– I myślisz, że powiedziałby ci jakąś prawdę? – skrzywił się Paweł z powątpiewaniem. – W końcu w grę wchodzi moja osoba.

– Tym bardziej by powiedział. On uparcie symuluje szlachetność charakteru. Powinnam może zadzwonić…?

Telefon Mikołaja nadal nie odpowiadał. Moja wściekłość na niego rosła, fanaberie jakieś idiotyczne, nie przyjechałam po dwóch godzinach, mógł się domyślić, że coś się stało, odgadnąć, że spróbuję się porozumieć telefonicznie i nie wyłączać urządzenia! To nie, odciął się od świata! Nie wyszedł przecież z domu z tym swoim kręgosłupem…!

Pomyślałam, żeby zadzwonić do teściowej i zawahałam się. Pomijając już porę doby, wpół do drugiej, nie będę jej przecież tłumaczyła przez telefon, że ma w domu trefny towar, rąbnięty jakimś przemytnikom! Mór, powietrze i zaraza na te cholerne szajki handlarzy narkotykami! Co ja mam zrobić w ogóle…?!

– Przede wszystkim muszę tam wrócić i zorientować się w sytuacji – zadecydowałam po chwili. – Może masz rację, że pociągiem lepiej. Jeżeli torba Mikołaja przepadła, przynajmniej dowiem się od niego, co w niej było i jakoś cię o tym zawiadomię.

– Daj ty sobie spokój ze mną – powiedział Paweł. – Wyglądasz znacznie gorzej niż ja. Czy do ciebie nie dociera, co się stało? Podwędziłaś tej szajce ciężki szmal, znają twoje nazwisko, wyobrażasz sobie, że ci to przejdzie ulgowo? Tego chałata więcej na siebie nie włożysz…

– Oszalałeś! Ja tu mam kieszenie!

– Czyś ty na głowę upadła? Zwiniesz go i włożysz do jakiejś torby, kupię ci płaszcz, a w ogóle może byś się zaopatrzyła w normalną torebkę, co? Chociaż z daleka nie rzucaj się w oczy! Zastanawiam się nawet, czy pozwolić ci wrócić, bo może lepiej byłoby rozmyć się gdziekolwiek w Europie. Robotę dostaniesz, sam cię zaangażuję, nikt na świecie nie zrobi kolorystyki tak jak ty. Co ty na to?

17
{"b":"88685","o":1}