Podporucznik zainteresował się do nieprzytomności i prawie obiecał kapralowi awans.
– Mówcie dokładnie, jak to było! – zażądał.
– Być, to było zwyczajnie – odparł kapral. – Krzyki usłyszeliśmy, jedna baba się darła, że człowieka biją. No i fakt, dwóch naparzało bagażowego. Rano, koło piątej, potem spojrzałem na zegarek, piąta jedenaście była. Ludzi niewiele, baba uciekła, tych dwóch też prysnęło z miejsca i nie dało się ich dogonić, więc sam bagażowy został. Mało gadał, doktor kazał go zostawić w spokoju, karetką go zabrali, tu mam spisane wszystko… Tyle wymamrotał, że nic nie rozumie, ale już chyba dzisiaj pod wieczór można go będzie przesłuchać, a najpóźniej jutro, bo pobity tylko trochę.
Bagażowy okazał się więcej oszołomiony niż pobity, do domu odesłano go prawie od razu, zwolnienie dostał tylko na sześć dni i gdyby nie telefon kaprala, podporucznik mógł się o wydarzeniu wcale nie dowiedzieć. Dowiedział się jednak i osobiście pojechał na Chomiczówkę.
Bagażowy postękiwał na tapczanie w otoczeniu żony i trojga dzieci. Nic złamanego nie miał, za to dużo siniaków i wybity ząb. Dech już odzyskał.
– Mnie się zdaje, że to były złodzieje – rzekł niepewnie.
– Przyszło trzech…
– Patrol mówił, że dwóch – zwrócił mu uwagę podporucznik.
– Bo dwóch zostało przy mnie, a trzeci latał po bagażowni. Niby to kazali oddać jakiś pakunek, paczkę czy torbę, czy coś takiego, gdzie to masz i gdzie to masz, pytali. Ja nic nie mam. Ten trzeci wlazł przez ladę i dawaj bagaże przewracać, a tych dwóch do mnie. Nóż miał jeden, powiadał, że mi ucho oderżnie, jak nie powiem, co z tym zrobiłem, a ja, panie poruczniku, nic z niczym nie zrobiłem i do tej pory nie wiem, czego się czepiali. Tak myślę, że tylko chcieli mnie czym zająć, a tamten szukał, czy jakiej drogiej walizy nie znajdą albo co. Dużo nie nabałaganili, bo zaraz taka jedna, Krzywa Jadźka ją wołają, zaczęła pysk drzeć i patrol nadleciał. Ta Krzywa Jadźka wtrąbiona była zdrowo, na trzeźwo by pewnie cicho siedziała, żeby i jej nie zgarnęli, przysnęła trochę w kącie, a jak ją ze snu wyrwało, to się rozdarła z zaskoczenia. I tyle. Więcej nie wiem, a rozumieć, to nie rozumiem nic.
– Ale jak wyglądali, to pan wie? Czy to byli ci sami, co poprzednim razem?
– Jakim poprzednim razem? – zdziwił się podejrzliwie bagażowy.
– Pamięci pan chyba nie stracił? Ile to było… sześć dni temu! Też dwóch jakichś usiłowało pana pobić, mamy ich dane personalne.
– A, to nie mnie – przerwał od razu bagażowy. – Zmiennik to był, jego owszem, faktycznie, coś mówił. Ale go nie ma, bo nogę złamał i na zwolnieniu jest. Czwarty dzień chyba, sam sobie ciężar na nogę zrzucił i kość mu podobno pękła. Pod sam koniec pracy, niefart i tyle.
Podporucznik milczał chwilę, zastanawiając się, czy przy tej dziwnie pechowej ladzie nie powinno się przez jakiś czas zatrudnić policyjnego wywiadowcy. Postanowił podsunąć tę myśl kapitanowi.
– Dobra, mówcie w takim razie, jak ci trzej wyglądali.
– Jak trzeci, to nie wiem, bo przelazł, jak już z tymi byłem zajęty. Młodzi wszyscy, przed trzydziestką. Poznać, bym poznał, szczególnie tego z nożem, co ucha się czepiał, ale tak opisać, to ja nie wiem, chyba nie potrafię. No, włosy mieli, łysy żaden nie był. Drugi chyba miał coś z oczami…
– Zeza?
– A skąd tam zeza! Może to nie oczy, może coś jakby obok…
– Nos? Czoło? Brwi?
– Brwi! Nad oczami znaczy. Jakieś takie… Nie wiem jakie, ale tak mi chyba mignęło, że dziwaczne może, albo co… Jakby sztuczne.
Podporucznik Werbel pamięć miał doskonałą i od razu przypomniało mu się zeznanie bladej twarzy, skalpowanej pod krzakiem porzeczek. Osobnik, który nadbiegł i wsiadł do samochodu, miał śmieszne brwi…
– Ze wszystkiego wynika, że z tą torbą, z którą ona uciekła, coś było nie w porządku – relacjonował kapitanowi po powrocie do komendy. – Ten sam facet był u Torowskiego w chwili zabójstwa i uczestniczył w napadzie na bagażowego, a szukali torby. Chmielewska uciekła z torbą. Wszystko się zazębia i ja bym ich pozamykał.
Podporucznik Jarzębski poderwał się zza biurka Werbla, zaczepił o krzesło, potknął się i usiłując złapać równowagę, runął na kolana na środku pokoju. Pozycja zapewne pasowała do miotających nim uczuć, bo nie próbował jej zmienić.
– Błagam was na wszystkie świętości, nie!!! -wrzasnął, wciąż klęcząc. – Inwigilować! Po zamknięciu przyschną, nic się więcej nie dowiemy. Ludzie, trzy lata za tą mierzwą chodzę, a przede mną inni, od dwunastu wieków! Miejcie litość! Oni coś mają w Konstancinie!
– Dobra, ale Zduńczyk musi pochodzić za Kowalskim i Głoskiem. I za tym twoim Dominkiem. I za Chmielewską…
– Sam pojadę! – krzyknął rozpaczliwie podporucznik i zerwał się na nogi. – Zamieszkam tam! Sypiać przestanę! Niech przynajmniej wróci któraś Chmielewska…!
W tym momencie zadzwonił telefon i służba graniczna powiadomiła kapitana Frelkowicza, że przed pół godziną przekroczyła granicę wracająca do kraju Joanna Chmielewska. Jedzie pociągiem z Frankfurtu nad Odrą.
– Numer paszportu i data urodzenia! – zażądał kapitan wściekłym głosem.
Uzyskał upragnione dane, odłożył słuchawkę i popatrzył na podwładnych.
– Synowa – oznajmił. – O ile się znów nie zamieniły. Niech ktoś sprawdzi, o której przychodzi pociąg i bierz ją sobie.
Jarzębski bez słowa miotnął się ku drzwiom, wrócił do biurka i sięgnął po słuchawkę, ale drugi telefon w tej chwili znów zadzwonił. Zaczekał, patrząc pytająco.
– Teściowa też – powiedział kapitan po wysłuchaniu komunikatu. – Wylądowała właśnie na Okęciu. Ciekawe, czy się tak umówiły… Zduńczyk podobno umie się rozdwajać, może weźmiesz u niego parę lekcji…?
Wiedziałam, jak długo trzeba czekać na bagaże z transportera, a Kastrup znałam doskonale. Znalazłam okienko den Danske Bank, podjęłam pieniądze i do taśmy dotarłam akurat w chwili, kiedy podjechały moje walizki. Nie moje, mojej teściowej. Z pewnością nie było w nich niczego do oclenia, grafiki Kajtusia, to grafiki Kajtusia, duńska kontrola celna grafiki ma w nosie. Przeszłam przez wyjście wolnocłowe. Kajtek już tam czekał. Spodziewał się mojej teściowej, ale na walizki zwrócił uwagę, znał je doskonale, ponieważ obie należały do jego matki. Wyjął mi je z rąk.
– Cześć, skąd się tu wzięłaś? Joanna też przyleciała?
– Nie, przyleciałam za nią – odparłam i w ty m momencie jakiś facet zaczął wydzierać mu oba bagaże. Bełkotał coś o taxi.
– Nie, dziękuję – powiedział Kajtuś po duńsku. – Wezmę autobus.
Facet upierał się przy swoim. Wspomógł go jakiś drugi. Podejrzenia, które wdarły się w moją psychikę przed dwiema godzinami, nie chciały jej opuścić, chociaż co, na litość boską, mogły mieć tajemnicze machinacje Mikołaja do grafik Kajtusia, nie byłam w stanie odgadnąć. Pewnie nic, ale już mnie gdzieś uwierało.
– A ona też przyleci? – spytał Kajtuś. – Czego on chce, ten palant, nie jadę taksówką!
Rozumiałam po duńsku więcej niż on. Wyszło mi, że facet czeka z tą taksówką, bo został zamówiony. Pomyłka, Kajtek nie zamawiał go z pewnością, niech idzie w diabły do innego pasażera!
Nie zdążyłam się wtrącić. Dwóch facetów zaczęło Wyrywać Kajtusiowi te walizki na siłę i moje podejrzenia strzeliły eksplozją. Nerwowo i chaotycznie wyrzuciłam z siebie, że jest jakaś draka i później wszystko wyjaśnię, Kajtek na przemoc zareagował odruchowo, rąbnął tego bardziej nachalnego, przyłożył drugiemu, oni też byli dobrzy, ale walizki wypadły im z rąk. Wiedziałam, że Kajtuś uprawia karate, da sobie radę, nie czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, bo to wszystko razem nie podobało mi się cholernie, chwyciłam walizki i skoczyłam przez jezdnię. Trochę może niemrawo z racji ciężaru.
Byłam już prawie po drugiej stronie, kiedy samochód za moimi plecami ostro kwiknął klaksonem. Równocześnie usłyszałam ludzki głos.
– Aśka…!
Tylko jeden człowiek na świecie zwracał się do mnie takim imieniem. Obejrzałam się.
Paweł. Przyhamował białym volvo, otworzył tylne drzwi od mojej strony.
– Gazu!
Nie zwlekałam ani sekundy. Wrzuciłam walizki na tylne siedzenie, sama runęłam za nimi. Ruszył ze zrywem, zanim zdążyłam zatrzasnąć drzwiczki. Wyjrzałam przez tylną szybę, nikt na mnie nie zwrócił uwagi, nikt mnie nie widział, Kajtek już się uwolnił od napastników i zaczynał się rozglądać, prawdopodobnie szukając mnie i bagażu. Odwróciłam się do Pawła i spotkałam jego wzrok w lusterku.
– Dużo będzie do gadania – powiedział, zostawiając po chwili w spokoju lusterko i spoglądając na jezdnię. – Cholernie jestem ciekaw, w co się tym razem wplątałaś.
– Zdaje się, że w twoje sprawy – odparłam, usiłując ochłonąć. – Chociaż co najmniej połowy nie rozumiem kompletnie. Skąd się tu wziąłeś?
– Przypadek. Zbiegi okoliczności, okazuje się, działają w różne strony, tym razem szczęśliwie. Uważam to za rodzaj cudu. Masz jakieś obowiązki?
– No pewnie. Muszę dostarczyć te walizki do Alicji, Kajtek jutro otwiera wystawę, tam są jego obrazki. Nie rozumiem tej polki, która tam wybuchła. Ktoś czyha na jego twórczość?
– O ile to jest jego twórczość. Skąd to wzięłaś? W trzech zdaniach wyjaśniłam sprawę teściowej, jej portfela i paszportu. Paweł znał ją niegdyś, nie zdziwił się wcale. Westchnął.
– Ryzyk-fizyk, podrzucimy te klamoty. Moim zdaniem, nastąpiła pomyłka i walizki są czyste, ale na wszelki wypadek lepiej się ich pozbyć. Alicja mieszka tam, gdzie mieszkała? W Birkerod?
Przyświadczyłam i usiadłam wygodniej. Ulga, jaka ogarnęła mnie na jego widok, przywiędła nieco, kiedy przypomniałam sobie koszmarną pomyłkę na dworcu Centralnym. Wesołe mam popołudnie, nie ma co… Chociaż właściwie teraz już zaczyna się wieczór…
– Czasu mam tyle, co kot napłakał – powiedział Paweł pod drodze. – W skrócie, przyjechałem tu na zamówienie, robię wnętrza dla jednego faceta. Jakaś jełopa rozwaliła mi wóz na parkingu wczoraj, w ostatniej chwili, przyleciałem samolotem i kupiłem to, w czym siedzisz. Duńskiego podatku nie płacę, więc mi wypadło niedrogo, a za tamten mi zwrócą. Mieszkam w SAS-ie i ty też tam zamieszkasz.