Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez chwilę kontemplowałam błogość, która spłynęła mi na duszę. Propozycja była kusząca, zostać we Francji, znów pracować razem z nim, mieć go na co dzień, a ta żona niech się wypcha… Nie, jednak nie. Nie pasowało mi. Trochę zbyt nagle wyjechałam i pozbawiona byłam podstawowych rzeczy, poza tym nie mogłam przecież zostawić mojej teściowej z tym śmierdzącym towarem i torby Mikołaja, stanowiącej zagrożenie dla Pawła, nie wiadomo w czyich rękach. Nie było rady, musiałam wrócić.

– Oddam im to – powiedziałam z irytacją. – Zaniosę do tej przechowalni bagażu i powiem, że zabrałam przez pomyłkę. Gówno mnie obchodzi, co jest w środku, ona nie moja. Może tamta jeszcze leży pod ladą, zamienię je.

Paweł strasznie myślał i wyraźnie się wahał.

– Nad istotami obłąkanymi czuwa Opatrzność – mruknął. – Kto wie… Nie widziałaś żadnego z nich, żadnej twarzy nie znasz, może jakoś ujdziesz z życiem. Przez jutrzejszy dzień siedź na tyłku i nie pętaj się po mieście, ja sobie wymyślę interes do tego palanta, może bodaj z wyrazu twarzy coś wywnioskuję.

– Jutro czwartek – powiedziałam tęsknie. – Nie mogłabym pojechać do Charlotteniund? Nie będą mnie przecież szukać na wyścigach?

– Wariatka.

– Tam się ginie w tłumie.

Paweł nie był uparty, zastanowił się.

– Pod warunkiem, że zmienisz powierzchowność. W pierwszej kolejności kupisz perukę. Ubierzesz się inaczej i obejrzę cię, zanim się zaczniesz wygłupiać…

To ostatnie jego życzenie spełniłam, zanim zdążył wrócić z Malmö. Pomysłem natchnęły mnie czarne włosy, zaplecione w czterdzieści dwa warkoczyki, to jest coś, zrobić z siebie Murzynkę! Odrobinę rozepchnąć nos, powiększyć usta… Karnację miałam odpowiednią, koloru oczu pasował, mogłabym w tej postaci odbyć całą podróż, aż do ojczystej granicy!

Zawahałam się. Paweł będzie siedział koło mnie, a nie miałam najmniejszej ochoty prezentować mu się w postaci mazepy. Ciągle zależało mi, jeśli już nie na nim, skoro był nieosiągalny, to w każdym razie na jego zachwycie. Chciałam mu się przynajmniej podobać, co wobec tego ratować: życie czy uczucia mężczyzny…? W zagrożenie życia, prawdę mówiąc, nie bardzo wierzyłam, na uczucia wciąż miałam nadzieje…

Pomysł okazał się rewelacyjny, Paweł mnie nie poznał. Stanęłam przed nim przed drzwiami pokoju hotelowego, spojrzał, w oczach błysnęło mu zainteresowanie.

– Pani do mnie? – powiedział po angielsku. – Słucham.

– Wygłupiasz się, czy mówisz poważnie? – zaciekawiłam się w ojczystym języku.

Nie musiał odpowiadać, wyraz twarzy świadczył dostatecznie, wyraźnie z niego wynikało, że Murzynka wyszła mi pierwszorzędnie. Następne chwile nasunęły poważne podejrzenia, iż czarne kobiety podobają mu się bardziej niż białe, ale nie przejęłam się zbytnio. Nie ja się miałam tym martwić, tylko ta jego cholerna żona, dobrze jej tak!

Do telefonów szczęścia nie miałam, znów nie zastałam w domu ani Alicji, ani mojej teściowej. Z Mikołajem w ogóle przestało mnie łączyć, uporczywie wskakiwał zły numer, bo z tamtej strony odzywał się jakiś obcy facet. Ze zdenerwowania, mocno złagodzonego obecnością Pawła, zaczęłam wreszcie myśleć.

Możliwości były przede mną trzy. Pierwsza, najzupełniej praworządna, to porozumienie z władzą natychmiast po powrocie, a tutaj donos do duńskich glin. Paweł nie miał wątpliwości, że ów biznesmen-zleceniodawca nie tylko tkwi w aferze, ale nawet nią rządzi. Nazwisko miał, mogło być fałszywe, ale to już niech oni się tym zajmują, niemiłe było tylko trochę jego pochodzenie, rodak cholerny! Pomagierzy też z Polski, dużą przedsiębiorczość naród okazał i szybko się wmieszał w międzynarodowe eldorado. W kraju mogłam odebrać torbę od teściowej i zanieść policji albo poprosić ich grzecznie, żeby sami zabrali i cześć. Obywatelska postawa miała dwa manka menty, primo, musiałabym jakoś uzasadnić występy na dworcu Centralnym, secundo, zdegustowani przemytnicy mogliby się uprzeć przy odwecie i usunąć mnie z tego padołu. Perspektywa mało zachęcająca.

Drugą możliwość stanowił zwrot zagrabionego mienia chociażby przez proste odniesienie do owej przechowalni bagażu. Idiotkę, która nie ma pojęcia, co rąbnęła, zrobię z siebie z największą łatwością, stwarzając szansę ulgowego wyjścia z imprezy.

I trzecia możliwość, nic nie robić, niczego nie odnosić, a idiotyczną torbę utopić w Wiśle…

W tym miejscu zaprotestował Paweł, bo rozważania snułam na głos.

– Opamiętaj się. Daj sobie spokój z taką głupotą, znają twoje nazwisko i nie popuszczą. Tak naprawdę istnieją tylko dwie pierwsze możliwości, albo odzyskają swoje i odczepią się, albo zostaną wyłapani i przyciszeni.

Wyobraźnia podsuwała mi rozmaite obrazy, wybrałam ten, który budził jakieś nadzieje.

– Zatem to drugie. Kretynka odniosła cudzy pakunek. Może oddadzą w zamian torbę Mikołaja…

– Nie uwierzą, że nie zaglądałaś do środka.

– Nawet jeśli, to co? Myślałam, że to soda oczyszczona. Gorzej, że oni zajrzą i połapią się w drugiej aferze…

Nie udało nam się rozstrzygnąć kwestii. Paweł żądał, żebym się odczepiła od fałszerstw, twierdził, że w gruncie rzeczy nic mu nie grozi, wybroni się, weźmie dobrego adwokata. W oczy bije, że nie miał z tym nic wspólnego i żadnych zysków nie ciągnął, banknot narysował po pijanemu, matrycę obmacał też na bani, myślał, że to głupie żarty, nie ja jedna mogę z siebie robić kretynkę, on też potrafi udawać imbecyla! W dodatku może w ogóle do niego nie dojdą, jego odcisków palców mogą wcale nie mieć!

– Głupi jesteś! – zirytowałam się. – Wrobią cię wspólnicy, z dużym zapałem i w pierwszej kolejności!

– Pojadę do Stanów. Nie, lepiej do Afryki Południowej! już miałem stamtąd propozycje, ile jeszcze zostało…? Dwa lata do przedawnienia, te dwa lata przetrzymam, nawet nie pracując wcale! Tobie grozi więcej, idiotko, zrozum to wreszcie!

Nagle dokonałam odkrycia. Przyszła mi do głowy mieszanina tych wszystkich możliwości. Trzeba zrobić jedno i drugie razem, demonstracyjnie zwrócić im towar, a poufnie zawiadomić gliny. Z glinami dogadać się dyplomatycznie, przy pomocy mojej teściowej.

– Bo co? – spytał Paweł podejrzliwie.

– Bo ona ma byłego policjanta za stałego kochasia. Porządnie go ma, on ją kocha, możliwe nawet, że wzięliby.ślub, gdyby nie jej niechęć do ślubów. Znasz ją przecież. O ile wiem, on już wyszedł ze służby, ale robi za konsultanta i przez niego dałoby się wszystko załatwić bezszmerowo.

– To nie jest zły pomysł – zgodził się Paweł. – Masz się gdzie schować przez ten czas?

– Mam. Oficjalnie mieszkam w wynajętym pokoju u samotnej osoby na Mokotowskiej i tam jestem zameldowana. A naprawdę mam do dyspozycji mieszkanie mojej ciotki, ciotka jest w Szwecji i najwcześniej wróci za dwa lata, a wątpię, czy w ogóle. U córki siedzi, mojej kuzynki i waha się, czy nie wyjść za mąż, zdaje się, że ma kandydata. Lokal cudo, na Wilczej, trzy wejścia, przejście przez strychy i nie ma ciecia, mieszka w sąsiednim domu. Pies z kulawą nogą nie zwróci na mnie uwagi, mogę tam przywarować i wychodzić wyłącznie w postaci starszej pani. Nawet z laską, jakbyś chciał.

– Chcę. Boję się o ciebie cholernie.

– Wzajemnie…

Na wyścigi w Charlotteniund pojechałam w charakterze Murzynki. Obfitość przygarniętych z litości przez Danię południowych narodów sprawiła, że nie budziłam najmniejszego zainteresowania. Paweł załatwiał swoje, postanowiłam odetchnąć i odzyskać nieco równowagi, a nie było na to lepszego sposobu niż konie.

Pieniędzy miałam niewiele. Trzy pierwsze gonitwy przeleciały ulgowo, wyszłam z nich na zero, bo trafiłam fuksa dołem i zasadziłam się na piątą. 17 koni i tiers. Wychodziło mi, że ósemka powinna być trzecia, dobrać do niej dwa pierwsze…

Wyścigami zainteresowała mnie dziesięć lat temu moja teściowa. Pomysły miała genialne, ale niefart w grze, urodziła się w kwietniu, ci kwietniowi podobno zawsze przegrywają. Byłam w lepszej sytuacji niż ona, urodziłam się w styczniu i zdarzało mi się wygrywać, ale nie miało to wielkiego znaczenia, bo poddawanie się namiętności napełniało mnie szczęściem bez względu na rezultat. Koń z piątej gonitwy biegał po torze, przyjrzałam mu się, z rodziny Rangerów, te Rangery to zawsze były dobre konie. Miał przerwę dwumiesięczną, szedł pierwszy raz, piątka, łupał kopytami i pięknie wyrzucał tylne nogi, nie prezentując najmniejszych skłonności do galopu. Klacz w ogóle. A jakby tak na pierwsze miejsce tę Christinę Ranger…?

– Patrz, kurwa, za stówę dołem, o krótki pysk! – powiedział ktoś w pobliżu i przez moment wydawało mi się, że jakimś cudem tak świetnie opanowałam duński język. – Ty masz pojęcie, ile by płacili?

– A tam, dołem! – prychnął wzgardliwie ktoś drugi. – Wyrzuć w cholerę tego śmiecia, Ole powiada, że dwójka musi być w porządku. Wszystko do niej…

– Pierwsza gra, frajerze!

– No to drożej! Mam grać za stówę, wolę porządek niż dół. U mnie czwórka przychodzi, gramy dwa cztery?

– Jak przegramy, leżymy martwym bykiem. Mafiozo pieprzony grosza nie da, póki tej głupiej raszpli nie znajdziemy. W obrazach nic nie było.

– To gdzie ona to zadołowała? Nic innego nie miała, tylko te walizki…

Podziękowałam Bogu za pomysł Murzynki. Stałam tuż obok, nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Udało mi się nieznacznie spojrzeć na nich, rozpoznałam jednego, to on usiłował wyrwać bagaż Kajtkowi na lotnisku, być może towarzyszył mu ten drugi, ale na drugiego prawie nie patrzyłam. Szukają mnie, bardzo dobrze, na razie to ja ich znalazłam, należałoby to może wykorzystać…

Zdecydowałam się na Christinę Ranger, piątka pierwsza, ósemka trzecia, co będzie drugie? Nadawały się co najmniej trzy konie, może być, zagram trzy tiersy, piętnaście koron nie majątek. Wypełniłam papier do komputera i nauczona smutnymi doświadczeniami, postawiłam od razu. Już mi się kiedyś zdarzyło zapomnieć o wypełnionym formularzyku, moje typy przyszły i o mało mnie szlag nie trafił. Dobrze jeszcze, że były to faworyty, stratę tysiąca dwustu koron mogłam jakoś przeboleć, dwanaście tysięcy zadławiłoby mnie na śmierć.

Załatwiłam kwestię gry i delikatnie przystąpiłam do pracy śledczej. Rozmawiali swobodnie, polski język nie jest w Danii zbyt rozpowszechniony. Na uzyskanie personaliów nie miałam szans, ale dowiedziałam się, że jeden ma ksywę Patyk, a drugi Lawina. Patyk mówił po duńsku dość dobrze i z niezłym akcentem, ponadto rozumiał wszystko, z czego wynikało, że musi tu mieszkać już długo. Lawina operował angielskim. Ciekawiły mnie wyłącznie uwagi w ojczystym języku, tajemniczy Ole, typujący dwójkę, nie wstrząsnął mną, znałam takich wtajemniczonych, ale na dwójkę na wszelki wypadek popatrzyłam. No, owszem, wychodziła zarówno z programu jak i z prezentacji i wcale nie była pierwszą grą, tylko drugą. Bez Olego też bym ją grała. Dołożyłam jej trzy konie i zagrałam sześć porządków, bo od wieków wiedziałam, że na kłusakach nie odwracać nie wolno.

18
{"b":"88685","o":1}