– Gdzie?! – rozzłościł się podporucznik. – Miała to na Centralnym, prosto z dworca pojechała na lotnisko, porównaliśmy czas, nigdzie nie mogła zboczyć! Gdzie to zostawiła?! I skąd pani to wie?!
– Kajtek widział. Nic nie miała przy sobie. Mogła spotkać kogoś w autobusie i oddać mu to.
– Gdzie ona w ogóle mieszka?! Gdzie są te jej dzieci?!
– Nareszcie jakieś rozsądne pytanie. Jej dzieci wychowują się u pierwszej teściowej i męża, on jest nadleśniczym, botanik z wykształcenia, a mamusia mu prowadzi gospodarstwo i dzieci żyją zdrowo na łonie natury. Oczywiście, mógł się ponownie ożenić, ale to nie ma wpływu na świeże powietrze. Na Dolnym Śląsku. Dokładnego adresu nie znam, chociaż raz tam byłam. Zakopałam się w piasku i koń mnie wyciągał.
Jarzębski napił się kawy, dostał więcej koniaku i zaczął przytomnieć. Wątpliwości, z którą z tych Chmielewskich rozmawia, wcale w nim nie znikły. Tamta poleciała wprawdzie na paszport z innym numerem, więc musiało ich być dwie, ale Werbel też nie był pewien… Odciski palców u denata zostawiła tylko jedna, pytanie która…
Chciwie spojrzał na palce tej obecnej, ale przypomniał sobie, że nie ma materiału porównawczego. Czuł, że coś tu nie gra, nie umiał jednakże odgadnąć, co.
– Niech mi pani pomoże – zażądał surowo. – Niech się pani zastanowi, gdzie ona może być, ta druga. Ja muszę dojść, co wykrył ten cholerny Torowski, do źródła chcę dotrzeć, na co mi płotki! Uciąć ten proceder, przecież to naprawdę dla nas szkodliwe…
– Był taki Dominik – powiedziała nagle w zadumie Alicja Hansen. – Nazwiska nie pamiętam, tylko imię. Gówniarz. Prawie trzydzieści lat temu, teraz jest bliski pięćdziesiątki. Ten Dominik namawiał mnie, żebym narysowała banknot.
Wszyscy spojrzeli na nią z żywym zainteresowaniem.
– Jaki banknot? – spytał Kajtuś.
– I co? – spytała Chmielewska.
Podporucznik Jarzębski o nic nie pytał, tylko patrzył zachłannie, ponieważ od nagłej emocji zrobiło mu się gorąco. Imię Dominik nie było mu obce.
– Sto dolarów – powiedziała Alicja Hansen. – W powiększeniu. Grafikę robiłam wtedy, byłam na pracach zleconych. I nic. Narysowałam z ciekawości, czy potrafię, ale wcale się nie przyznałam, a potem gdzieś mi to zginęło. Nie wyszło cudownie, pod zwykłą lupą widać było różnice, w dodatku znudziło mi się i jednej czwartej nie dokończyłam. Zastanawiam się, co ten Dominik teraz robi, bo on by mi pasował.
– A co robił wtedy?
– Nic. Studiował. Zaraz, co on studiował, jakąś ekonomię chyba albo coś podobnego. Miał partyjnego tatusia na stanowisku.
– Interesujące – powiedział podporucznik zdławionym nieco głosem. – Nic więcej o nim nie może pani sobie przypomnieć?
– Nie, nie mogę. Blondyn, może teraz jest łysy. Metr siedemdziesiąt cztery. Wtedy był szczupły. Wiem! Miał dom w Wilanowie. To znaczy, miała jego rodzina i ten dom był przeznaczony dla niego, po babci i dziadku, nawet został na niego przepisany i on go chciał przerobić. Nazywało się to remont generalny, zaciągnął mnie tam, każdego zaciągał z nadzieją, że ktoś mu wreszcie zrobi za darmo projekt tego remontu. Był chciwy, to pamiętam. I ten dom miał charakterystyczny szczegół, czekajcie, zaraz wam narysuję.
Pod jej wprawnym ołówkiem pojawił się kształt parterowego budyneczku z dziwacznym, wyrastającym ku górze gołębnikiem. Równie dobrze mogła to być wieżyczka.
– Z kamienia to było – wyjaśniła Alicja Hansen. – Wyglądało tak, jakby ktoś sobie wybudował wieżę, no, powiedzmy, miniaturę wieży, a potem do niej doczepił chałupę. Podobno pradziadek miał takiego szmergla, chociaż on, ten Dominik, usiłował przeczyć, że miał jakiegokolwiek pradziadka, przodkowie byli wtedy źle widziani…
– Ale to był chłopski przodek – zauważyła Joanna Chmielewska.
– Toteż tylko dzięki temu czasem się do niego przyznawał. Z drugiej znów strony kamienna wieża gryzła mu się z chłopskim przodkiem, więc właściwie miał same kłopoty. Wszystkie propozycje projektowe zostawiały wieżę, śmieszna była, mieścił się w niej mały pokoik, a obok przechodził przewód kominowy, który to ogrzewał. Wieżę pamiętam, tego Dominika bym nie poznała. Po co ja wam to rysuję?
– Nie wiemy. Komentarz do Dominika.
– Bardzo cenny komentarz – stwierdził podporucznik Jarzębski, wydobywszy z siebie głos po dość długiej chwili. – Nazwiska pani nie pamięta?
– Nie, tylko imię. A co?
– Nic. Wspomniała pani o tatusiu na stanowisku… Możliwe, że w aferze siedzi ja kiś prominent, obecny, względnie były. Ktoś to zaczął, skąd mam wiedzieć, czy nie ten Dominik. Każda informacja może okazać się ważna.
– I to było w takim miejscu-dodała Alicja Hansen jakby z rozpędu. – Tak się szło, o… tędy…
Podporucznik w milczeniu patrzył, jak pod jej ołówkiem powstaje fragment planu miasta. Pomyślał, że przez trzydzieści lat trochę tam się mogło zmienić. Odzyskał równowagę i zgarnął kartki ze stołu.
– Zabiorę to sobie na wszelki wypadek, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu…
– Nie mam. Nie lubiłam tego Dominika.
Pieczołowicie chowając w notesie dwa kawałki papieru, Jarzębski poczuł w sobie gwałtowną chęć natychmiastowego powrotu do Warszawy. Wiadomość była bezcenna, opłaciło mu się tu przyjechać, nawet gdyby nie uzyskał niczego więcej.
– A jeśli chodzi o dziwne – odezwał się nagle Kajtek. – Które może okazać się ważne… Powiem, co?
Obie facetki odwróciły się i spojrzały na niego. Milczały. Podporucznik wyczuł, że w atmosferze pojawiło się napięcie. Serce mu piknęło, bał się wydać głos, żeby nie spłoszyć szansy. Kajtek zdecydował się bez żadnej zachęty.
– Przytrafiła się bardzo dziwna rzecz – oznajmił. – Ja tu brałem udział w wystawie grafiki i malarstwa, połączone to było z aukcją. Nikt nie rozumie dlaczego, a najmniej ja, ale wszystkie moje rzeczy poszły jak woda od samego rana. Właśnie to czcimy. W dodatku zdaje się, że kupił to jeden facet. Licytowało trzech, ale oni się znali, w szał jakiś wpadli czy co, nic innego, tylko te moje obrazki. Złe nie były, ale żadne cudo. Sam pan mówi, że diabli wiedzą, co się okaże ważne, a to był jakiś obłęd nie do pojęcia. Trzeba było posłuchać licytacji, pazurami i zębami się uczepili!
Od tej informacji podporucznika Jarzębskiego ogarnęło lekkie zbaranienie. Element napięcia w atmosferze nie znikł, trochę tylko jakby zelżał. Coś tu jeszcze musiało być, co usiłowano przed nim ukryć, czegoś chyba brakowało. Jaki, na litość boską, związek mogła mieć zwariowana licytacja z aferą w kraju i z tą drugą Chmielewską…
– Może one były po prostu bardzo dobre, te pańskie prace? – powiedział słabo i już wiedział, że nie trafił, bo powietrze wokół sklęsło. Lęgnąca się euforia przeistoczyła się w przygnębienie, na moment znalazł się tuż obok czegoś istotnego, tylko ręką sięgnąć, i spudłował jak kretyn…
– Na pewno wyróżniały się kolorystycznie – rzekła sucho Alicja Hansen. – Ciesz się, że ci poszły, ale nie popadaj w przesadę i nie napraszaj się na komplementy.
– Nie, ja się naprawdę dziwię…
– No dobrze, powiedzmy resztę – zadecydowała nagle Joanna Chmielewską z wyraźną niechęcią. – Walizki z tymi obrazkami ktoś mu próbował wyrwać już na lotnisku. Potem rozdrapali towar. Można mieć powodzenie, oczywiście, ale aż taka gwałtowność wydała nam się podejrzana, z tym, że nie wiemy, co podejrzewać. Pan jest fachowcem od tych rzeczy, może pan coś myśli…?
Jarzębskiemu zrobiło się trochę głupio, bo trzy pary oczu spojrzały na niego z nadzieją wręcz namacalną. Myśleć, myślał, ale chwilowo główną treścią jego myśli były pojedyncze, oderwane słowa, nieszczególnie eleganckie. Fachowość pomocą nie służyła, coś tu istniało takiego, co mąciło mu umysł. Z całej siły spróbował się skupić.
– A co w tych walizkach było? Tylko pańskie obrazki?
– Także moja nocna koszula i zakrętki do włosów – odparła Chmielewska. – Osobiście to pakowałam. Nikt nie usiłował ukraść później wymienionych przedmiotów, przypuszczam więc, że łakomym kąskiem były jednak grafiki Kajtka. W Polsce takiego rozszalałego powodzenia nie miał, samych walizek też nikt się nie czepiał, może to pomyłka, niech będzie, ale na jakim tle?
Podporucznik Jarzębski napił się koniaku, zakąsił kawą i strząsnął z siebie zły urok. Wydało mu się, że przemógł doznania i zdoła zapanować nad tematem.
– Nie wiem – powiedział stanowczo. – Pomyłka, owszem, ktoś mógł sobie wyobrazić, że doskonałe, fałszywe papierki, po pięć tysięcy dolarów sztuka, przylepione są na plecach tych obrazków na przykład. Ale piątki by nie przeszły, każdą sztukę oglądają pod mikroskopem, więc setki powiedzmy, ile tych setek mogło się tam zmieścić…
– Oj, dużo! – wyrwało się Kajtusiowi.
– No to niechby. Ale nie było ich tam?
– Nie było.
– Zatem pomyłka. Zwracam państwu uwagę, że ja się czepiam jednej afery, bo moim obowiązkiem jest rozwikłać ją i wykończyć. Potrzebna mi do tego ta druga Chmielewska, nie mam życia bez niej! Naprawdę nie da rady jej dopaść?
– Szczerze mówiąc, zastanawiamy się nad tym już trzeci dzień – wyznała smętnie Alicja Hansen. – Dzwoniliśmy do wszystkich znajomych, nigdzie jej nie ma. Sprawdzaliśmy, czy nie wróciła promem, ale nie.
– A hotele?
– Musiałaby chyba upaść na głowę, żeby się zatrzymywać w hotelu, skoro mogła u mnie…
Podporucznik miał wyraz twarzy i oczu taki, że nie wytrzymała. Wzruszyła ramionami i usiadła przy telefonie.
O jedenastej trzydzieści wieczorem SAS poinformował, że owszem. Mieszkała u nich taka przez dwie doby. Wyprowadziła się dziś rano.
Komunikat wywołał osłupienie ogólne i absolutne, bo rzecz była nie do pojęcia. Ceny w SAS-ie nie sięgały wprawdzie wyżyn zawrotnych, ale jednostkę z ubogiego kraju mogły zniechęcić. Wyprowadzenie wydawało się jasne, zabrakło jej pieniędzy, po cóż jednak tam się pchała i gdzie się podziewa obecnie?
– Może pojechała pociągiem – powiedziała bez przekonania Joanna Chmielewska. – Wobec tego ja też wracam. O ile to będzie leżało w moich możliwościach, ukryję ją przed wami, ale wypytani porządnie. Nie wierzę w jej winę, mam na myśli Mikołaja, trzeba znaleźć prawdziwego zabójcę, a w ogóle niech ja się dowiem, o co tu naprawdę chodzi. Jakieś dziwne to wszystko…