– Napisz, jak ci się wiedzie – powiedziałem na koniec. – A gdybyś miała kłopoty, nie zawahaj się mnie zawiadomić. Przybędę tak szybko, jak tylko będę mógł.
– Mój rycerz na białym koniu… – Uśmiechnęła się przez łzy i pogłaskała mnie po policzku.
Roześmiałem się, a potem patrzyłem za nią, jak odchodziła, smukła i śliczna, gotowa stawić czoła nowym wyzwaniom, które czekały ją w życiu. Westchnąłem. Mnie również czekały pewne wyzwania, choć nieco odmiennego rodzaju. Nie skłamałem bowiem, że czeka mnie nie cierpiąca zwłoki sprawa, gdyż dostałem kolejny czuły, acz ponaglający liścik od Tamili, z którą od pewnego czasu łączyły mnie głębsze więzy duchowej natury. Pokiwałem jeszcze Ilonie na pożegnanie dłonią, choć byłem pewien, że nie może tego gestu widzieć. Ale ja, cóż, po prostu lubiłem, jak słońce przegląda się w krwiście czerwonym krysztale rubinu, który od niedawna pysznił się na moim palcu. I miałem wrażenie, że być może nawet tej nocy dołączy do niego równie piękny szmaragdowy braciszek. Gdyż cóż, Tamila miała cechę, którą bardzo lubię u kobiet: wdzięczność za okazane jej, szczere i niewymuszone, względy.