Литмир - Электронная Библиотека

Dawki kokainy rosły.

Miliardy poronionych sztucznie płodów wzywało mnie w sennych marach, zawodząc niczym nimfy z mitycznych rzek. Kara poprzez uduszenie sterylnymi szczypcami, rozerwanie drobnego ciałka skalpelem.

Byłam nim, byłam moim nienarodzonym synkiem. Miałam przytwierdzone do nóg i rąk kule metalowe z łańcuchami, osadzone w dybach. Oddech dławiła oleista kula wpychana od strony odbytu. Wszystko odbywało się na centralnym placu miasta, w miejscu dawnych straceń czarownic i zbrodniarzy.

Miałam ulubiony hotel, gdzie mężczyźni czekali na mnie co wieczór, lubiący coolsex. Na świecie istnieją miliony mężczyzn, którzy jedynie pragną rozładować napięcie, gnani przez popędy w moje ramiona, skazani na prostytutki i domy publiczne przez marność natury, a raczej z niemożnością zapanowania nad nią. Są jak naładowane dynamitem tulejki podnieta, zapłon, wyładowanie, ulga. Traktowali mnie zawsze z wyższością, wręcz pogardliwie jako najgorszy gatunek dziwki.

Szpryca zrobi wszystko by zdobyć pieniądze na narkotyk.

Lubieżny mężczyzna kojarzył mi się z bezzębnym uśmiechem idioty, śliniący się i atakujący. Czasami któryś z nich silił się na gest czułości albo ojcowskie upomnienia, lecz tylko po przeżyciu orgazmu.

Nigdy nie trafiłam na tę drugą połowę mężczyzn, którzy utrzymują się w monogamii. To dziwne, lecz teraz, kiedy nadchodzi kres, głód narkotyku jest mniej wyraźny, mniej zaborczy. Rozumiem ich, oni seks, ja kokainę. Proste.

Muszę przerwać pisanie. Muszę wcisnąć trochę leku w niewidzialne mięśnie. Mój bunt, jeżeli w ogóle to był bunt, miał charakter metafizyczny, był całkowitym zaprzeczeniem sensu istnienia.

Opad z zielonej chmurki. Stany trzeźwienia były przebudzeniem ze zbyt wielu snów. W odurzeniu zmieniający się koloryt świata oślepiał i nawet najprostsze rzeczy zdawały się być piękne i olśniewające, na przykład tłusta plama na ubraniu wprowadzała mnie w zachwyt nad boskimi arkanami tajemnej sztuki. Albo szczyny na klatce schodowej stawały się życiodajnym źródłem, które odradza wędrowca po trudach podróży. Już wtedy przeczuwałam u siebie talent malarski. Dusze ludzkie były piękne, a twarze łagodne, nawiedzane dobrocią aniołów. Szumy i trzaski nabrzmiewały niebiańskimi symfoniami. Oto ŻYCIE.

Popadałam na całe dnie w całkowity bezruch, przeżywałam nieistniejące natchnienia. Kochałam wszystko i każdego człowieka.

Uczucie nienawiści zanika w momencie wpuszczenia kokainy do żyły, gdzieś tak w połowie pełnej strzykawki, lek osacza pewne ośrodki w mózgu i eliminuje wszelki lęk. Żołądek wypełnia się powietrzem niczym balon z dziecięcych zabaw, jest lekko, jest dobrze. Chwile bezpieczeństwa.

Ćpuny opiatowe zawsze się ze mnie naśmiewały Twierdziły, że jedynie ich narkomania jest prawdziwa. Nie rozróżnia się głodu fizycznego, z czym się nie zgadzam. Są zmiany biochemiczne, które są nieodwracalne. Tak samo za jedną działkę się zabijam, zdradzam, oddaję ciało do rozprzedania na bazarach rozpusty.

Zaczęła się nieprzyjemna drżączka poszczególnych grup mięśni, przypominająca odmianę napadu padaczkowego. Upadałam na ulicach, przyklękałam niespodziewanie dla samej siebie, chwytałam za ramiona przechodniów, odtrącana, przeklinana. Oczy zalewał zimny lub gorący pot, mięśnie domagały się samodzielnego bytu.

Wytrzeszcz jest naturalną konsekwencją systematycznego zatruwania organizmu. Niekiedy gałki oczne były na samym końcu oczodołu, tj. na jego początku, podtrzymywane włóknami o kształcie wijących się węży. Chciałam się oślepić, lecz strach przed ciemnością powstrzymywał mnie od pchnięcia nożem.

Mózg jako przeżuta papka. Sama to wymyśliłam, czy gdzieś przeczytałam? W nocy powtarzałam tabliczkę mnożenia albo czytałam na głos wiersze pisane przez poetów przeklętych, samobójców i przedwcześnie zmarłych. Postacie zza grobu same recytowały, szeptały, dotykały mojego ciała, onanizowały się.

Mysz płci męskiej, samotna w terrarium była skazana na ascezę.

Musiałam rozwikłać tajemnicę wszechrzeczy. W moim ogrodzie, w zapuszczonych truskawkach, zamieszkała ogromna ropucha i polowała na mnie językiem oblepionym muszkami. Czy można zgwałcić ropuchę?

Jeszcze trochę poczekaj. Ten miesiąc. Kiedy skończę moje wspomnienie, umrę spokojna. To jedno możesz mi załatwić, byłaś moją przyjaciółką tak wiele lat. Co zrobisz kiedy odejdę? No tak, jesteś wieczna i musisz zmieniać przyjaciół. Lecz sama podałaś mi pomysł, bym to opisała, więc wierzę, że dotrwam do końca. Nie bój się, nie będę oszukiwała. Napiszę codziennie tyle stron, ile mi nakażesz.

W sposób mistrzowski opanowałam sztukę przechodzenia od tego co realne, do tego, co niemożliwe, rozwlekając w sobie do nieskończoności poczucie zła, świadomość zła, nieświadomość zła.

Nie ma odpuszczenia win. Tu na Ziemi.

Stałam się przezroczysta. Wypełzał ze mnie fragment ciała, choroby, poświaty złych myśli. Czy może istnieć na Ziemi tak szalona, jedyna, wierna i niezaprzeczalna miłość jaką ma ćpun do narkotyku? Miłość, która niesie w sobie wszystkie formy zniszczenia.

Dlaczego ludzie godzą się na udręczenie?

Był jeszcze znak, moment, kiedy mogłam dokonać przełomu. Odczułam gwałtowną potrzebę zmiany sytuacji. Nie chciałam być opluwaną przez wszystkich narkomanką. Musiałam na trzeźwo przetrzymać okres drżącej depresji, kiedy ciało pragnie się unicestwić ostatecznie w każdej formie myśli i działania.

Normalne życie. Czy ono mogłoby być dla mnie?

Przeraziłam się nagle własnego umierania w tak młodym wieku.

Pojawiło się uczucie wstydu. Zgłosiłam się do psychiatry, leczenie depresji pokokainowej było teraz dla mnie najważniejsze. Był to mężczyzna w średnim wieku, z łysiną czołową, przyglądał mi się uważnie przez wiele minut i nie pojmował z czym do niego przychodzę. Kokaina w naszym kraju! 45 lat po wojnie. Owszem, przed wojną w świecie artystycznym to się zdarzało. Lecz teraz!!? Starałam się umniejszyć rozmiary mej porażki i nie opowiadałam mu o szczegółach zarabiania pieniędzy czy formach doznań seksualnych. „Objawy” choroby były zaznaczone skromnym opisem melancholii i brakiem sensu istnienia. Chociaż sens istnienia jest właściwie najistotniejszy.

Bardzo chciałam stamtąd uciec, lecz wizja wirującej otchłani, zamykającej się nad rozmiękczonym mózgiem, powstrzymywała naturalny odruch samoobrony. Nie zgadzałam się na pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Musiałam mieć szansę na odwrót, kiedy nie przetrzymam kuracji. Nagle psychiatra objawił mi się niczym demiurg, który ma mnie stworzyć od nowa, przywrócić rzeczywistości, przystosować do normalnego życia, którego tajniki miałam poznać wkrótce, albo jak nikt inny znałam wcześniej, co potęgowało chęć uśpienia.

W trzeźwym umyśle zaczęły pojawiać się pytania, którymi nigdy wcześniej bym się nie zajmowała: Czy psychiatra zdradza swoją żonę?

Czy mój ówczesny wygląd był dla niego odrażający? Czy było to możliwe, że mogłam współżyć z kilkoma mężczyznami jednocześnie?

Leki wykupiłam z poczuciem gwałtu na naturze ludzkiej i opadałam nieruchomo w samotność, w pustym mieszkaniu. Szczelnie zamknięte okna nie niosły powiewu nowego szaleństwa. Pierwszy raz poznawałam smak, istotę neuroleptyków i leków antydepresyjnych. Sen, bez koszmarów, bez tęsknoty, przychodził po kilku minutach. Pierwszej nocy poczułam, że kocham psychiatrę.

Moja zamrożona dusza powoli była ogrzewana.

Przeklęty jest wrzesień tego roku, skoki ciśnień, deszcze gwałtownie smagające wysuszoną ziemię. Nie mogę od trzech dni złapać oddechu. Rano wstaję, bezsenna od stuleci i wiem, że zasiądę do pisania. Moja ostatnia nadzieja na pogodzenie się ze światem, może ze sobą. Byłam idealnie wyizolowana, nikt mnie nie chciał, ani narkomani opiatowi, ani chorzy psychicznie w Klubie Pacjenta. Moje Taedium Vitae porażało, znosiło odruch litości, powodowało zwiększoną gotowość do samoobrony u tych, którzy nie przede mną mieli się bronić.

Psychiatra odwiedził moje Mroczne Królestwo Cieni. Wyszeptałam, że jestem brakującym ogniwem między człowiekiem a szatanem. Uśmiechnął się zwycięsko, w końcu miał dowód mojej winy. Otworzył okna, zawodowo opanował odruch wymiotny, namoczył mnie w wannie, zmienił cuchnącą pościel.

Zrzuciłam skórę węża, z uśmiechem witałam nowe dni. Dom przestał być wysypiskiem śmieci. Pieniądze systematycznie nadsyłane przez matkę wystarczały na skromne jedzenie. Nie odwiedzała mnie od śmierci ojca. Rozumiałam to i miałam żal, że nie kocha mnie ślepą, zaborczą miłością, która nie pozwala odejść.

Kim jest ten, który porzuca swe dziecko?

Kim był, kiedy go rodził?

Odnalazłam pluszowego misia, podarunek urodzinowy jeszcze trzeźwego ojca, który potrafił przytulać, nosił mnie na rękach. Roześmiana, chowałam się za drzwiami i czekałam aż mnie odnajdzie, podniesie wysoko i razem pofruniemy do zaczarowanej krainy bajek. Tylko niekiedy zadawał niespodziewany cios, gdy nie posprzątałam zabawek. Wspomnienia powracają i uderzają, wywołują dręczący płacz, zaciskają pięści w żelazne uchwyty.

Odnalazłam w sobie pierwsze oznaki umierania w świadomości. Miałam 19 lat i pierwsze smugi siwych włosów.

Namalowałam swój pierwszy obraz, talent tłumiony od dziecka, rozpływał się w imaginacjach duszy i iluzjach po narkotykach. Psychiatra był nim zachwycony: Taki talent! wykrzykiwał.

Transformacja uczuć i poszukiwanie idealnego mężczyzny. Delirium tysięcy alkoholików, mity praczłowieka i obsesje schizofreników.

Poczułam w sobie nową potęgę, mogłam zawładnąć światem. Niestety, psychiatra miał przedwczesny wytrysk i jego mit upadł. Brał mnie jedynie od tyłu, w ciemnościach. Jeżeli psychiatra ma świra, czy możliwa jest w ogóle normalność?

Zorganizowano mi pierwszą, niewielką wystawę obrazów. Środowisko artystyczne przyjęło mnie z dystansem, lecz bez niechęci. Nagłe źródło światła zawsze oślepia i na początku budzi niepokój. Byli całkowicie zdumieni moim sposobem przeżywania świata. Odmawiałam wszelkim propozycjom seksualnym, bez kokainy wystarczał mi jeden, stały partner. W galerii słyszałam co jakiś czas zjadliwy głos, szeptający za moimi plecami dajcie jej kokainy, a zobaczycie kim naprawdę jest.

Psychiatra towarzyszył mi jeszcze przez pewien czas w spotkaniach twórczych, lecz nasz związek rozpadał się. Omijałam zdecydowanie wszystkich dziennikarzy, którzy stale węszyli za sensacją.

8
{"b":"88327","o":1}