Литмир - Электронная Библиотека

Dlaczego ludzie nie potrafią milczeć, kiedy trzeba i zadręczają innych swoimi opowieściami. Zupełnie nie na miejscu i nie na temat?

Codziennie wymiana ciała, pokonanie jaszczura. Wstrzykiwane pod skórę insekty poruszają się w takt czarodziejskiego fletu.

Wyjadali mi źrenice.

Byłam twórcą kokainy syntetycznej. Mogą zniszczyć wszystkie plantacje, nigdy nie zniszczą sieci laboratoriów. Oddałam patent światu, rozkaz napłynął rurkami destylatora. Byłam posłuszna głosom, melodyjnym i stanowczym, niosącym zapewnienie, że kokaina będzie wieczna.

Trupom odcinałam głowy i nabijałam je na kije słoneczników. Miałam dużo pracy, zbyt wiele, by mnie powstrzymano.

Rozpoczęłam Wielki Eksperyment. Postanowiłam zakończyć produkowanie kokainy i innych narkotyków na dowolnie wybranym terenie. Wszystkie kamery zostały nakierowane na cel.

Laboratoria nagle wstrzymały produkcję i dystrybucję, ludzie z gangów zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach, zamarł ruch na melinach.

Na ulicy pozostał ćpun bez towaru.

Zajęłam stanowisko w głównym obserwatorium.

Marcelu, tego czasu nie da się odnaleźć, odwrócić nawet we wspomnieniach. Jest stracony bezpowrotnie, zagubiony, oszalały, przegrany. Biegł we mnie jak przewrotny huragan, trąba powietrzna, muskając i niszcząc wszystko. Zagarniałam, by wypluć zmiażdżone, martwe, nie do odtworzenia oblicze. Antynomia istnienia.

Śmierć dla nosicieli śmierci. Śmierć dla handlarzy narkotyków, morderców, rebeliantów, trucicieli rzek, powietrza, oceanów i ozonu, producentów alkoholu, papierosów, dezodorantów, polityków wydających skrytobójcze rozkazy, terrorystów, producentów broni. Śmierć, śmierć, śmierć.

Narkomani z całego świata (lub jego części) wylegli, a raczej wypełzali, na ulice, z nor, z ciemności, jak szczury, w przeczuciu zagłady. Trwałam na posterunku w obserwatorium. Szpitale przyjmowały pierwsze wycieńczone ciała. Brakowało leków uśmierzających objawy głodu. Część z nich pokładała się na chodnikach, w konwulsjach, z żebraczymi gestami. Przechodnie chowali się w bramach, nie wychodzili z biur, ze sklepów. Wszyscy zdezorientowani. Dać im narkotyku! wołano desperacko. Kwestia ćpunów ma być ostatecznie rozwiązana głoszą napisy na murach. Poczułam moc Najwyższego nad uzależnionymi. Wystarczył jeden mój rozkaz, by ćpuny dostały towar, a świat mógł powrócić do zwykłego porządku rzeczy cichej śmierci, która nie drażni tak jawnie.

Powoli zaczęłam ustępować. Zobaczyłam młodą dziewczynę błagającą o jeden strzał, jeden powiew, draśnięcie w żyłę. To ja konałam na ulicy.

NIE. Natychmiast wznowić produkcję.

Po kilkunastu godzinach świat oddycha z ulgą. (Świat?) Dziesięć tysięcy narkomanów umarło w czwartej dobie, pięć tysięcy popełniło samobójstwo, zamordowano w aptekach trzy tysiące farmaceutów.

Gangi przemytnicze stoczyły kilka nierozstrzygniętych bitew.

Sen narkomana powrócił. Naturalna selekcja słabych i nadwrażliwych na światło. Jestem przerażona, po prostu przerażona. To nieprawda, że z ulgą przyjmuję odejście. Z ulgą przyjmuję jedynie zniknięcie bólu. Chodzenie po powierzchni Ziemi naprawdę jest pasjonujące. Zniszczyłam moją pasję i zapłacę za to. Lecz teraz, śmierci, zabierz ból, niech się stanie mocniejszy blask świecy przed zgaśnięciem.

Pokochać ową nicość. Mam jeszcze kilka godzin czasu. Jutro październik, nie dotrzymam umowy, nie do końca. Nie będę pisała całą noc. W nocy rozmawiam z Kosmosem. Przychodzą, odchodzą. Kosmate stwory o różnych kształtach i kolorach. Gdyby udało się je namalować, zatrzymać na papierze lecz one zmieniają się, znikają i rodzą od nowa, w innym czasie i miejscu, ze zwielokrotnioną potęgą zniszczenia, wylewają się z ust lub z krocza.

Nie mogę już niczego powstrzymać.

Jak narysować zarys postaci, kiedy nie ma już odbicia w lustrze? Filmowanie sztormu z rozkołysanego statku.

Czy istnieje nieskończona ilość wersji umierania? Coś pulsuje w mojej świadomości, coś, co mam ochotę nazwać oszustwem. Śmierć ostatecznie jest zawsze taka sama. To człowiek stwarza różne możliwości na jej przyjęcie. Zanik funkcji organizmu, plamy opadowe, proces gnilny. Czego więcej można wymagać od ciała?

Cholera, spieszę się. Chcę tę jedną rzecz zrobić dobrze.

„Asymboliczny rozpad tworzy chorobę umysłową” Cassierer. Popęd narkomanii uderza na ślepo i nie znajduje swego symbolicznego wyrazu. Człowiek ginie w masowym stanie nieświadomości.

Moje obrazy umierają, zacierają się ich kontury, barwy mieszają się w nowe kompozycje. Dziennikarze pytają znawców o przyczynę zaistniałej sytuacji… One odchodzą wraz ze mną. Mój ostatni wybór samobójstwo. Psychoza odrzuciła mnie ze swoich ścieżek, jako twór absolutnie niezdolny do dalszego przetwarzania wizji.

Już czekają, bez uprzedzenia, bez znaku porozumienia wbiegają na schody, za moim cieniem, niedoścignionym obrazem. Już są, śmierć o stu twarzach, stu postaciach, zderzenie z Kosmosem.

Śmierć denerwuje się, kiedy zapadam w sen. Zmusza mnie do uczestnictwa. Jestem gotowa do zakończenia opowieści. Już czas na księcia z bajki i ostatni pocałunek, Trzeba tylko wyjść na ulicę i odnaleźć TO miejsce. Śmierć bierze mnie za rękę. To dziwne, jest ciepła i miękka, i prowadzi mnie w tunel jasności. Wszechpotężna ta pani, dręczona niepokojem przez swego władcę ciemności, podąża drobnymi krokami jak gejsza zawsze gotowa do usługi, w pokłonie, ze zmęczonymi powiekami, wywołuje moje imię, nieustępliwa, pochyla się nad ostatnimi chwilami i rozpoznaje uwięzionego ducha. Odnalazłam najwyższy wieżowiec w mieście i skoczyłam. To był lot. Nie dotknęłam ziemi, ciało zniknęło pomiędzy szóstym, a czwartym piętrem. Na dole pojawił się cień.

P. S. Jutro październik.

Jest to jedynie fikcja literacka. Taką przynajmniej mam nadzieję.

30. 09. 90.

P. S. II Oto kokaina, Przyjacielu. Jest taką, jaką ją napisałam na miesiąc przed samobójstwem.

Maj 1991

I stałoby się. Lecz nagle Dobra Wróżka zatrzymała czas. Wtedy Przyjaciel wszedł na czwarte piętro wieżowca i złapał mnie w objęcia, przytulił. Powiedział, że na mnie poczeka.

Odczułam jego miłość.

Czas powrócił na swoje miejsce w Kosmosie.

Powróciło życie.

I spotkaliśmy się w nieprawdopodobieństwie.

P.S. III

To ja, Barbara Rosiek, specjalistka od post scriptum, byłam przez ponad miesiąc po drugiej stronie lustra. Zobaczyłam tam przeszłość, która się wydarzyła i przyszłość, która mogła się spełnić, gdybym nie powróciła na czas.

18
{"b":"88327","o":1}