Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez moment zastanowiła się, czy księżna pani rzucałaby cholerami, ale doszła do wniosku, że owszem, gdyby się bardzo rozgorączkowała, mogłaby rzucać.

Szermicki wyraźnie wykonywał ciężką pracę myślową, spoglądając na wiszący na ścianie portret zbiorowy. Przedstawiał on jego samego, lewą ręką trzymającego wodze krótko przy końskim pysku; na prawej ręce dźwigał trzyletnią może dziewuszkę. Na koniu siedział chłopczyk mniej więcej pięcioletni, a z drugiej strony konia śmiała się radośnie postawna blondynka w stroju amazonki. On sam też miał na sobie frak jeździecki i wyglądał jak Pierce Brosnan w wersji wczesnokapitalistycznej.

Przyglądanie się szczęśliwej rodzinie wpłynęło korzystnie na zdolności decyzyjne pana Szermickiego.

– Dobrze – powiedział z zastanowieniem. – A jakie sumy wchodziłyby w grę?

– Przy pańskich możliwościach finansowych tysiąc złotych miesięcznie chyba nie byłoby zbyt dużym obciążeniem.

– Byłoby.

– Tak myślałam. To by było honohowo, ale phóżno oczekiwać honohu od fahyzeusza. Uzna pan dziecko, da mu nazwisko i zobowiąże się do wypłacania jego matce pięciuset złotych co miesiąc.

– Nie chcę uznawać tego dziecka.

– Ale boi się pan sądu. I słusznie. Udowodnilibyśmy, że dziecko jest pana. Paulina ma jeszcze inną phopozycję. Jeżeli takie hozwiązanie, jakie ja uznałam za słuszne, panu nie odpowiada, Paulina zgadza się na wpłacenie jednohazowo większej kwoty na konto jej dziecka, któhym to kontem ona będzie hozporządzać.

– Mógłbym na to pójść – powiedział powoli Szermicki, a Eulalii zaparło dech w piersiach, skrępowanych trochę za ciasnym żakietem od kostiumu Halucyny Bleichertowej. – Z tym że po wpłaceniu tej kwoty Paulina zapomni o moim istnieniu.

– Możemy dać panu na piśmie oświadczenie Pauliny, że nie będzie pana niepokoić aż do pełnoletności dziecka. Czy po jej osiągnięciu ono samo nie będzie chciało nawiązać z panem kontaktów, nie możemy gwahantować.

– Chcę oświadczenia, że to nie moje dziecko. I że Paulina nie ma do mnie żadnych pretensji.

Eulalia pomyślała szybko o Robercie, który prawdopodobnie uzna dziecko za swoje, poza tym to osiemnaście lat, gdyby nawet małe w jakiś sposób się dowiedziało, że Robert nie jest jego ojcem… Coś się wymyśli.

– Pohozumiem się z Paulina, ale myślę, że się zgodzi. To dumna dziewczyna.

– Załatwianie interesów z panią to prawdziwa przyjemność – sarknął uwodziciel. – A teraz porozmawiajmy o kwocie.

– A to trzeba policzyć. – Eulalia rozparła się wygodniej w krześle i dolała sobie wody z gazem. – Pięćset złotych miesięcznie daje nam sześć tysięcy hocznie. Hazy osiemnaście… chwila… sześć razy dziesięć sześćdziesiąt i osiem hazy sześć…

– Sto osiem – warknął Szermicki. – Odpada.

– Połowa. Pięćdziesiąt dla hównego hachunku.

– Od razu nie dam rady.

– Może być na dwie haty. Nie więcej. Oświadczenie dostanie pan przy dhugiej. Thansakcję powinniśmy zakończyć w ciągu miesiąca po uhodzeniu dziecka.

– Zgoda. Niemniej to naciągactwo.

– Te pieniądze są potrzebne matce pańskiego dziecka, żeby mogło zacząć jakie takie życie – skarciła go Eulalia. – Żeby nie uhodziło się bez pehspektyw i nie mieszkało potem z matką pod mostem. Ona ich nie hozthwoni, może pan być pewien. To zhesztą niewiele. Tyle co waht jest samochód nie najwyższej klasy. Ten mehcedesik na podjeździe kosztował dużo więcej. A tehaz żegnam pana. W ciągu dwóch tygodni zgłosimy się do pana po odbióh piehwszej haty, w kwocie dwudziestu tysięcy złotych. Tu jest numeh telefonu komóhkowego Pauliny, phoszę ją zawiadomić bezpośhednio, a ona poda panu numeh konta, na któhe należy wpłacić pieniądze. I bahdzo phoszę, niech pan nie liczy na to, że Paulina przez telefon da się przekabacić. Jeżeli tak się stanie, ja osobiście whócę tu z mojej wsi, znajdę wszystkie gęsi, któhe pan przeleciał w zamian za wpis w indeksie, i wszystkich studentów, którzy dawali panu w łapę. A potem udam się z tym do gazet i telewizji. Pan wie, że to zhobię. Bez najmniejszych skhupułów.

Dla lepszego efektu trzepnęła jeszcze laseczką po stole, wywołując nerwowe drgnięcie Szermickiego, po czym godnie wstała i nie oglądając się za siebie, wyszła.

– Godzinę czekam – taksówkarz był niezadowolony, ale miała to w nosie.

– Najwyżej pół – odrzekła swobodnie. – Mówiłam, że zapłacę.

Do Lucynki i Paulinki.

W taksówce natychmiast wybrała komórkowy numer Pauliny.

– Pola – powiedziała z rozpędu głosem babci Lubeckiej. – Nie miałaś przed chwilą jakiegoś telefonu? Nikt do ciebie nie dzwonił?

– Nie, a kto mówi?

– Ja mówię, nie poznajesz? Och, rzeczywiście… – wróciła do swojego normalnego sposobu mówienia. – A teraz?

– Teraz tak… O co chodzi z tym dzwonieniem?

– Wszystko ci wytłumaczę, ale teraz wyłącz komórkę. Żadnych rozmów aż do mojego przyjazdu!

– Rozumiem. To znaczy nie rozumiem. Już wyłączam.

– Bardzo dobrze, zaraz będę w domu.

Zauważyła, że kierowca zastrzygł uszami. Niech on lepiej nie będzie taki wścibski. Bo się nie uchowa.

Podała mu pieniądze odliczone z lekką nadwyżką i wysiadając, rzekła głosem pośrednim pomiędzy Eulalią a księżną Lubecką:

– Heszty nie trzeba. To za sthaty mohalne.

Pospiesznie oddaliła się od taksówki w stronę własnego samochodu. Taksówka odjeżdżała wolno i jakby niechętnie. Eulalia zajrzała więc do księgarni na rogu i pochodziła trochę między regałami. Z rozpędu kupiła sobie nowy atlas drogowy Polski, bo jej się podobał rozkład map, potem dołożyła jeszcze kryminał Joanny Chmielewskiej. Wścibski taksówkarz zniknął… Może złapał klienta.

Pod domem była dwadzieścia minut później. Natychmiast rzucił jej się w oczy nadtłuczony jodłowozielony peugeot, stojący przy krawężniku. Boże, gbur! Helenka na pewno jest w domu, a ona w tych ciuchach! Trzeba zadzwonić do Pauliny, żeby Helenę czymś zajęła, a ona jakoś przez garaż wejdzie do domu…

Chwyciła komórkę. Nie, to na nic, Paulina ma telefon wyłączony. Nie będzie tu stała, musi najpierw coś wymyślić… Wrzuciła bieg i wolno pojechała w głąb uliczki. Cholera jasna. Dlaczego nie pojechała najpierw do firmy, przebrać się. Właściwie cały czas jeszcze może to zrobić. Tylko straci na to z półtorej godziny, poza tym nie będzie miała czym zmyć makijażu. Tereni dawno nie ma, a usuwać taką tapetę w biurowej toalecie… Na siłę można. Ale gdyby w tym czasie ten dupek zadzwonił do Pauliny… Może mu przejść motywacja, jeśli telefon Poli będzie wciąż wyłączony.

Zatrzymała się koło sklepiku, żeby wygodnie zawrócić. W chwili, kiedy wrzuciła wsteczny bieg i już chciała ruszać, zobaczyła w lusterku potężną sylwetę śmieciarki, która też zaczęła manewry, wykorzystując zatoczkę koło sklepu.

Wyłączyła silnik. Zanim ta landara wyjedzie…

Usłyszała pukanie w szybę od strony pasażera.

Obejrzała się.

Nie.

Nie, nie i nie.

Przecież nie wyjedzie. Jest zablokowana.

Westchnęła i otworzyła drzwi. Gbur swobodnie wsiadł, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi.

– Byłem na zakupach – wyjaśnił. – Podrzuci mnie pani do domu?

– Nie jadę do domu. Cholera. Pan mnie poznał?

– Poznałem.

– Po czym?

Klęska była wprawdzie oczywista, ale niechże ona się przynajmniej dowie, co w jej kreacji było niedopracowane. Gbur zawahał się.

– Bo ja wiem? Chyba tak ogólnie. To znaczy serce mi podszepnęło. Przebranie jest rewelacyjne. Naprawdę.

– Jakby było rewelacyjne, to by mnie pan nie poznał.

– Jest wspaniałe. Proszę mi wierzyć. A mnie… nie wiem, coś podpowiedziało. Trudno mi to określić.

Eulalia spojrzała w swoje prawo. Serce mu podszepnęło. Siedział na tym fotelu pasażera, obok niej, gapił się na nią jak sroka w kość, a na ustach miał głupkowaty uśmiech. No, może nie głupkowaty, ale taki jakiś… niezdecydowany. Generalnie wyglądał sympatycznie. Oraz był przystojny. Sławka miała rację.

– Nie wierzę panu. Helena też mnie poznała.

– Pani Helena nie poznała pani, tylko bardzo, bardzo zaciekawiła się tą sprawą, o której pani rozmawiała z panem Szermickim, w końcu Paulina mieszka z państwem. Uparła się, że musi zobaczyć tę babkę księżną. Obawiam się, że przemówiło jej zamiłowanie do arystokracji. Próbowałem ją powstrzymać, nakłaniając do dyskrecji, ale mi się nie udało. Bardzo przepraszam. Jeżeli mogę coś podpowiedzieć… radziłbym jak najszybciej odłożyć na miejsce broszkę, bo co do broszki miała pewne podejrzenia.

– Bluzkę też gwizdnęłam matce.

– To bluzkę też.

– Muszę chyba jechać do firmy się przebrać… Mógłby pan przekazać Paulinie wiadomość?

We wpatrzonych w siebie oczach gbura Eulalia dostrzegła nagły błysk zainteresowania.

– Oczywiście. Prawdę mówiąc, ja też jestem ciekaw… Udało się pani?

– Wydusiłam z niego pięćdziesiąt tysięcy.

– Gratuluję. – Zaśmiał się z widocznym uznaniem. – Jest pani nadzwyczajna, pani Eulalio.

Niespodziewanie ujął jej dłoń i przytrzymał w swojej.

– Czy moglibyśmy zakopać topór wojenny? Bardzo proszę. Ja wiem, że zachowywałem się wobec pani jak ostatni kretyn, czy mogłaby mi to pani wreszcie wybaczyć? Chętnie odszczekam wszystko, co mówiłem i myślałem.

– Ach, więc myślał pan…

– Właściwie to nie, nie myślałem, tylko pozwoliłem, żeby dawne emocje się za mną ciągnęły. Bez sensu kompletnie…

– I co, już się przestały ciągnąć? – zaciekawiła się odruchowo Eulalia.

– Na to wygląda.

Powstrzymała się ostatkiem sił od zapytania, do jakiego stopnia przestały. On naprawdę jest sympatyczny. Przypomniała sobie, jak jej się podobał w Bacówce, kiedy ratował tę ciotkę ze złamaną nogą. Prawdę mówiąc, ostatnio wściekała się na niego trochę na siłę.

Nic już nie mówił, tylko patrzył na nią, uśmiechając się w jakiś taki miły, zażenowany sposób. No, nie ten sam facet. A wszyscy mówili, że gość w porządku. Coś w tym jest. Dlaczego nie puszcza jej ręki?

– Dobrze – powiedziała po prostu. – Ja chyba też zbyt długo hodowałam w sobie ten żal do pana.

Ucałował jej dłoń, a jej zrobiło się głupio z powodu purpurowych szponów. Musi to jak najszybciej zmyć.

45
{"b":"88053","o":1}