Tak był zaabsorbowany własnymi sprawami, że zauważył Eulalię dopiero wtedy, kiedy zdjął z najwyższej półki gruby tom oprawiony w niebieski plastik. Znieruchomiał z tą ręką w górze i oczy trochę mu się zaokrągliły, ale widać było, że zaraz oprzytomnieje.
Eulalia postanowiła zaatakować, zanim to nastąpi.
– Pan Szehmicki to pan? – zapytała skrzekłiwie. – Dobrze się domyślam? No tak, pan na to wygląda. Najzupełniej.
Facet powoli opuścił rękę z katalogiem. Agresywny ton obcej staruszki zrobił swoje.
– Jędrzej Szermicki, a pani szanowna do mnie?
– A do kogóż by, jak nie do pana? Ciekawa byłam, jak pan wygląda. Czy widać po panu od hazu, jakim pan jest dhaniem, czy może nie. Ale widać, widać. Z oczu to panu wyzieha.
– Bardzo przepraszam, ale nie rozumiem.
– Nie hozumiem! Nie hozumiem! – Eulalia walnęła w podłogę laską trzymaną w lewej ręce, a prawą uczyniła dramatyczny gest, żeby błysnąć rodowym pierścieniem. – Oczywiście. Przecież nie powie pan: hacja, jestem złym człowiekiem, bez krzty honohu i uczuć wyższych. Tego po was nigdy nie można było oczekiwać! Pothaficie tylko krzywdzić! Krzywdzić i zamykać się w swojej wieży z kości słoniowej!
Eulalia nie była pewna, czy wieża z kości słoniowej tu akurat ma sens, ale uznała, że dobrze zabrzmi. I zabrzmiało.
– Najmocniej panią przepraszam, ale tu chyba zaszło jakieś nieporozumienie.
Po facecie widać było, niestety, że zaskoczenie mu przechodzi i trochę już pozbierał myśli. Należało znowu go rozproszyć.
– Jesteś łobuzem, młody człowieku! Pewnie zastanawiasz się tehaz, co to za stuknięta stahucha przyszła ci głowę zawhacać, i nic ci do tej głowy nie przychodzi! Nic! Pophoszę o wodę. Z gazem! – powiedziała nagłe władczo, wzmacniając wymowę polecenia gestem dłoni z laską.
Zaskoczony ponownie Szermicki nalał do szklaneczki wody mineralnej i podał Eulalii, której od gazowanej wody wzmagała się chrypka. Wypiła łyczek i prychnęła wściekle.
– Nawet siadać nie phosi!
– Przepraszam bardzo, teraz jestem trochę zajęty, nie umawialiśmy się, może pani zechce…
– Nie zechcę – oświadczyła Eulalia spiżowym głosem, siadając na krześle i opierając dłoń na lasce. – Nazywam się Scholastyka Kaholina Lubecka. Księżna. De domo Kohwin – Rzewuska. Hhabianka. Z Rzewuskich z Podola.
Szermicki widocznie miał wpojony szacunek do arystokracji, bowiem wykonał coś jakby cień ukłonu. W dalszym ciągu jednak stał nad nią jak kat nad dobrą duszą, piastując w ramionach niebieski katalog.
– Siadaj pan! – huknęła Eulalia. – Nie wyjdę bez hozmowy! Jak widzę, moje nazwisko z niczym się panu nie kojarzy, z niczym!
– Powiedziała pani… – Szermicki usiadł, nie wypuszczając z objęć katalogu.
– Powiedziałam: Lubecka. LUBECKA. Babka Pauliny Lubeckiej.
Szermicki znieruchomiał.
– Pauliny Lubeckiej, powiadam, któhą pan uwiódł pod pozohem kohepetycji z hysunku! Kohepetycje z hysunku! To po phostu dziewiętnasty wiek! Śmieszne!
Eulalia zatrzęsła głową ze świętym oburzeniem, uważając jednak, żeby się jej peruka nie obluzowała.
– Bardzo panią przepraszam, ale Paulina jest pełnoletnia i wie, co robi – Szermicki odzyskiwał kontenans.
Eulalia zaśmiała się sardonicznie.
– Ha, ha, a więc pan uważa, że wszystko jest w porządku, tak?
– W jak najlepszym. – Niebieskie oczy błysnęły nieprzyjaźnie. On sobie te niebieskie luksferki i niebieskie oprawy skoroszytów, niebieskie meble i niebieski dywan zarządził pod kolor własnych oczu! Ach, w dodatku odzyskał zimną krew. Trzeba go znowu zdenerwować.
– W jak najlepszym? Świetnie. A zatem dziecko przyjmie pan do hodziny hazem z Paulina, tak mam to hozumieć?
Niebieskie oczy w opalonej twarzy zbystrzały gwałtownie. Widać jednak było, że teraz, kiedy już zaskoczenie minęło, facet będzie walczył, prawdopodobnie nie przebierając w metodach.
– Dziecko? Moje dziecko?
– Jak najbahdziej pana, niestety. Ze względu na Paulinę wolałabym, żeby nie było tak bahdzo pana. Ale thudno. Takie były boskie wyhoki.
– Nie mieszajmy w to Boga. Poza tym nie sądzę, abyśmy mieli co do tego całkowitą pewność. Nie byłem pierwszy w życiu Pauliny. Teraz dziewczyny dosyć wcześnie zaczynają życie erotyczne, wie pani.
– A pan jest w tym temacie doskonale zohientowany – zakpiła Eulalia, dolewając sobie mineralnej z gazem. – Dużo się mówi 0 tych wszystkich zaliczeniach, o wahunkach, jakie muszą spełnić studentki, żeby dostać od pana wpis w indeksie.
– To są pomówienia.
– Nie są i pan o tym wie. A dziecko, któhe nosi Paulina, jest owocem pańskich, pożal się Boże, kohepetycji. I jeżeli nawet cicho siedzą te wszystkie głupie gęsi, któhe boją się dziób otworzyć, żeby nie wylecieć ze studiów, to Paulina cicho siedzieć nie będzie. A w każdym hazie ja, jej babka, nie będę patrzyła przez palce na to, co się tu wyphawia!
– Proszę pani, porozmawiajmy spokojnie. – Szermicki nerwowo obejrzał się w stronę pokoju, z którego przedtem wyszedł, i Eulalia zaczęła się zastanawiać, czy on tam nie ma przypadkiem jakich gości.
– Ja jestem spokojna! I niczego więcej nie phagnę, jak spokojnie pohozmawiac. Nie jestem taka naiwna, żeby sądzić, że pan się z Paulina ożeni.
– Ja mam rodzinę, proszę pani. Poza tym nie mam pewności, że dziecko jest moje.
– Niech pan tego już więcej nie powtarza! Jest pańskie i jeśli trzeba będzie, wystąpimy do sądu z wnioskiem o badania genetyczne…
Wzmianka o sądzie wywołała w kamiennej twarzy Szermickiego ledwie uchwytne drgnięcie. Eulalia widziała, że tym razem trafiła celnie.
– Badania genetyczne, mówię, ustalenie ojcostwa, alimenty! Paulina nie chce od pana żadnego zadośćuczynienia, chociaż przez pana znalazła się w thudnej sytuacji, hodzice odmówili jej pomocy, musiała się schhonić u przyjaciół! Ale tehaz będzie potrzebowała śhodków, żeby utrzymać dziecko i siebie.
– I uważa pani, że ja tak po prostu dam jej pieniądze?
– Nie, panie. Nie po phostu. Żadne z hęki do hęki! Pan się zobowiąże notahialnie do łożenia na utrzymanie dziecka aż do jego pełnoletności!
– Oszalała pani!
Eulalia wstała z krzesła i trzasnęła laseczką w stół, co sprawiło jej dużą przyjemność.
– Nie oszalałam i pan o tym wie. Jeżeli nie chce pan hozmawiać ze mną na ghuncie phywatnym, spotkamy się w sądzie. I niech pan sobie nie myśli, że nasza sphawiedliwość niehychliwa! Przewodniczący sądu hodzinnego to mój dobhy przyjaciel, sthyjeczny wnuk naszych sąsiadów z Podola! Poza tym Paulina nie ma w tej chwili nic do sthacenia, a mamy przyjaciół i w gazetach! Co pan powie małżonce, kiedy pana zapyta, czy J.S. z wydziału ahchitektuhy to jakiś pański znajomy? A może te wszystkie gęsi nabiohą odwagi? Te, co zdawały egzaminy na pańskiej kanapie!
Dramatycznym gestem wskazała niebieską skórzaną kanapę stojącą w kącie pokoju. Chciała jeszcze coś dodać w sprawie łapówek i przypomnieć Szermickiemu, że z uniwersytetu owszem, wyleciał profesor za łapówki, ale nie zdążyła.
Kątem oka zobaczyła, że drzwi sąsiedniego pokoju, pchnięte czyjąś ręką, otworzyły się i stanęła w nich wytworna dama w eleganckim szarym kostiumiku, złote włosy zwinięte miała w spory kok… Cholera jasna, to jego żona! Słyszała wszystko i diabli wezmą pieniądze, bo nie będzie kim Szermickiego straszyć!
– Ja bardzo przepraszam – zaszczebiotała dama i dopiero teraz serce Eulalii stanęło. To nie była żona Szermickiego. To była Helenka!
Cały czas podsłuchiwała przez te uchylone drzwi, żeby to najjaśniejszy szlag trafił! Przyszła zamówić projekt tej kretyńskiej przeróbki! Boże święty, gbur za nią lezie! Po to potrzebowała jego wsparcia! Do załatwiania interesu z panem architektem! Męskie ramię, żeby było się na czym oprzeć!
Może jej nie poznali?
A gdzie tam. Gbur patrzy na nią z kamienną twarzą, tak samo się gapił, jak leciała głową w śnieg, jak się dusiła na Polanie… Nie ma wątpliwości, że on wie. Niech się tylko nie odzywa!
– Ja widzę, że pan ma ważnego gościa – szczebiotała dalej Helenka, a widać było, że się skręca, żeby sobie dokładniej Eulalię obejrzeć. – To może umówimy się na jutro!
– Dobrze, bardzo państwa przepraszam, może ja dam pani ten katalog do domu. – Szermicki, wyraźnie wściekły, podniósł się od stołu z katalogiem w ręce, ale Helenka już podbiegała w lansadach, a jej oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
Jeszcze sekunda, a ją skompromituje.
Eulalia gorączkowo myślała, co by tu powiedzieć, żeby Helenka zrozumiała i zamknęła gębę, zanim ją otworzy w tej sprawie, ale nic jej nie przychodziło do głowy.
Helenka już, już otwierała usta, kiedy nagle zdecydowanym krokiem podszedł do niej gbur, przejął z jej rąk ciężki katalog i mocnym chwytem ujął ją pod ramię.
– Pani ma rację – powiedział dobitnie. – Nasza obecność tutaj jest w tej chwili niepożądana. Pan musi spokojnie załatwić swoje sprawy, a my jutro zadzwonimy i umówimy się na inny termin. Nie będziemy panu teraz przeszkadzać. Do widzenia.
Nie do wiary! Obrócił sprawnie Helenkę w stronę drzwi i oboje wyszli.
– Służę państwu w dowolnym terminie, dogodnym dla państwa – zawołał jeszcze za nimi Szermicki, po czym odwrócił się w stronę Eulalii. Jego oczy rzucały wściekłe błyski. – Na czym stanęliśmy?
– Nie pamięta pan? – zadrwiła Eulalia, która z jednej strony odczuła niebotyczną ulgę, a z drugiej zastanawiała się, jakie konsekwencje przyniesie spotkanie Helenki i gbura, a zwłaszcza fakt, że oboje ją rozpoznali. Właściwie gbur ją uratował, bo ta kretynka za moment by ją zdradziła.
– Pani wie oczywiście, że to jest szantaż, to, co pani robi?
– Wiem, oczywiście. Ale w dobhej intencji.
– Szantaż jest niemoralny. – Teraz on drwił, przechylając się na krześle w jej stronę. – Jakże to licuje z poczuciem przyzwoitości pani baronowej?
– Księżnej – poprawiła sucho. – Wyrzeczenie się własnego dziecka jest bahdziej niemohalne. Zhesztą w tej sphawie nie będziemy się licytować. Oboje hobimy pewną nieprzyzwoitość, ale z tej mojej ktoś bezbhonny będzie miał pożytek.
– A jeżeli powiem, że mnie to nie interesuje?
– To się spotkamy w sądzie. Ohaz na łamach phasy. A może nawet na małym ekhanie. Czas skończyć z tą cholehną hipokhyzją!