Eulalia zgrzytnęła i cisnęła w niego nożyczkami. Uchylił się. Natomiast sąsiad rozłożył współczujące ramiona, wobec czego Eulalia postanowiła w nie wpaść i popłakać jeszcze trochę. Sąsiad był duży i przytulny, a wszelkie niestosowne skojarzenia wykluczała obecność jego żony, również współczującej.
– Co się stało, Laluś? – pytała teraz głosem pełnym troski. Eulalia szlochała nadal, odpowiedział więc Artur.
– Przykra sprawa. Właśnie wróciłem z Norwegii, sami widzicie, tyle że się wykąpałem…
– I dlatego ona tak beczy, że się wykąpałeś? – spytała przytomnie sąsiadka.
– Zaraz wam wszystko wytłumaczę – Arturek najwyraźniej grał na zwłokę. – Siadajmy, zrobię wam jakiegoś drinka, Eulalii też się przyda…
Eulalia głośno i wyraźnie powiedziała mu, gdzie ma jego drinka, po czym wydobyła się z głębi ramion sąsiada.
– Już mi lepiej. Dziękuję ci, Jureczku, potrzebna mi była przyjacielska pierś do popłakania. Więcej nie będę. Teraz potrzebuję adwokata od rozwodów. Może macie jakiegoś pod ręką?
– Jezus Maria! Co ty godosz?
Sąsiedzi, rdzenni Ślązacy, w chwilach wzruszenia przechodzili na rodzimą gwarę.
– Godom, co jest – Eulalii gwary na ogół się udzielały, miała dobre ucho i na przykład rozmawiając z góralami, automatycznie akcentowała pierwszą sylabę, a w kontakcie z ludźmi kresowymi zaczynała zaciągać. – Mój mąż mnie rzuco!
– A dajże ty spokój, dzioucha, to gupota jakoś! Artur, co ona?
– Myślałem, że załatwimy to jak ludzie kulturalni – powiedział kwaśno Artur. – Mam kogoś w Norwegii, powiedziałem jej, a ona wpadła w szał.
– Chopie, dyć ty się opamiętaj! Jaka Norwegia! Tukej mosz baba i dwojga dziecek!
– Żonę i dzieci zabezpieczę, będę im płacił alimenty, nie jestem przecież jakimś gnojkiem…
Duży Jureczek sapnął, podniósł się z fotela, wziął Artura za ramiona i spojrzał mu głęboko w oczy.
– Chopie, tyś nie jest gnojek. Tyś som dwa gnojki w jednym chopie! Jakbyś mógł ty dziousze krzywda zrobić! No a tego, że dziecka chcesz łostawić, to jo ci, chopie, do końca życia nie wybocza! I lepiej bydzie dla ciebie, synek – sąsiad napędzał się słusznym oburzeniem coraz bardziej – żebyś ty już stąd spieprzoł, bo ci tak dokopia, że przez całki tydzień bydziesz do zadku chodził i kolyndy śpiewoł! Nie… jo już tygo nie strzymia!
Nie wytrzymał istotnie i zakończył przemowę potężnym ciosem, wymierzonym z całego serca w przystojną, zadufaną gębę Artura. Ten wrzasnął coś tam o bandytyzmie i z krwawiącym nosem wycofał się do łazienki. Jureczek odwrócił się w stronę Eulalii i chciał coś powiedzieć, ale nagle jakby zaniemówił. Oczy trochę mu się przy tym powiększyły.
Jego loczkowata żona, Anielka, podążyła spojrzeniem za wzrokiem męża i też zaniemówiła, choć nie do końca. Wydała z siebie cienki pisk, ściągnęła z fotela ludowy pasiak i owinęła nim Eulalię.
– Co ty robisz, przestań – zaprotestowała Eulalia, której z miejsca krople potu wystąpiły na czoło. – Mnie i tak jest o wiele za gorąco. Jureczku…
– Poczkej, poczkej, nie seblikej ty chustki! Jorguś! Kaj ty się dziwosz! Łobrecej się, ino wartko!
Jorguś posłusznie odwrócił się do kobiet plecami i dopiero wtedy Anielka pozwoliła zdumionej Eulalii odrzucić pasiak. Tym razem to Eulalia wydała z siebie cienki pisk, konstatując, że wśród licznych zniszczeń, jakie poczyniła w nienawistnym norweskim sweterku, jest potężna dziura na wysokości lewej piersi i że ta lewa pierś jest w chwili obecnej doskonale widoczna. W całości.
– O mać – powiedziała właścicielka piersi. – Przepraszam. Nie wiedziałam. Ja to cięłam na sobie i się chyba spruło. Już się ubieram.
Ponieważ sąsiad wciąż kontemplował widok za oknem, szybko zrzuciła szczątki swetra i włożyła bluzkę. Przypomniało jej się, jak to chciała za pomocą tejże bluzki pouwodzić własnego męża, i znowu trochę chlipnęła.
– Nie, nie – rzekła stanowczo Anielka. – Nie ślimtej się już, dzioucha. To łon sztyc zawyje i za wszyćko zapłaci!
– Ja nic od niego nie chcę – powiedziała dumnie Eulalia. – Niech się wynosi do swojej cholernej Norwegii i swojej cholernej Norweżki, niech jej kupi całą górę sweterków i niech jej łososiami gębę zatka, ja nie potrzebuję niczego.
– A co ty, dzioucha, za berybojki opowiadosz – Jureczek oderwał się od futryny okiennej i popatrzał na nią z wyrzutem. – Łon za dzieckami to już w ogóle nie stoi, ale tobie tego robić nie wolno!
– One muszą mieć dobrze – dodała jego żona, kiwając energicznie loczkami – muszą mieć szkołę, skończyć studia i w ogóle wszystko, co potrzeba, a ty im sama tego nie zapewnisz. No, może i zapewnisz – poprawiła się, widząc oburzenie na twarzy Eulalii – ale jakim kosztem?! Mama powinna być spokojna o byt swoich dzieci i nie może pracować całymi dniami! Jak teraz będziesz je sama wychowywać, to musisz mieć dla nich czas. I na to ten twój, pożal się Boże, chłop, musi zapłacić.
– A jak nie będzie chciał – dodał Jureczek i zacisnął pięści jak dwa bochenki chleba – to ja mu tę piękną mordę znowu obiję… Przepraszam cię, Laluś, jeżeli urażam twoje uczucia.
Uczucia sąsiadów najwyraźniej już odzyskały właściwą temperaturę, bowiem oboje gładko przeszli na zwyczajną polszczyznę.
– Nie, nie urażasz – chlipnęła Eulalia. – Kochani jesteście. Dziękuję. Dobrze, że was mam za tą ścianą…
– No to my teraz pójdziemy za tę ścianę – energiczna Anielka wstała z miejsca, a jej wierny mąż uczynił to samo. – A ty się, Laluś, ogarnij, weź prysznic, niedługo musisz lecieć po dzieciaki, one nie mogą cię zobaczyć takiej rozmemłanej. Między sobą możecie się z Arturem pozabijać, ale dzieci nie mają prawa o tym wiedzieć. Nic, rozumiesz?
– Przecież w końcu się dowiedzą – jęknęła Eulalia.
– Nie marudź. Wiesz, o co mi chodzi. Masz im zaoszczędzić stresu.
– Byłem właśnie za tym – powiedział Artur, wyłaniając się z łazienki, z kompresem przy nosie. – Czy możemy przy świadkach ogłosić zawieszenie broni?
– Możecie – pospieszyła z odpowiedzią Anielka. – Eulalia już nie będzie płakać, a mój mąż powstrzyma się od rękoczynów.
– Z trudem – mruknął mąż.
– Może jednak strzemiennego? – zaproponował Artur, już zupełnie rozprężony. – Lubię, jak mówicie po swojemu, Jerzy. Słuchaj, co to znaczy berybojki?
– Anielka, może ja mu jednak jeszcze przyłożę? – postawny Jerzy odwrócił się od drzwi, a Artur odskoczył na bezpieczną odległość. – Patrz, jak po kaczce woda, tak po nim wszystko spływa. Chyba nic nie zrozumiał z tego, co tu było mówione.
– Szkoda twoich rąk – powiedziała już spokojna Eulalia. – On jest impregnowany. Jakbyście mieli dla mnie tego adwokata, to dajcie znać.
– Coś się znajdzie – Anielka była radcą prawnym i miała mnóstwo stosownych znajomości. – Ty się teraz trzymaj i nie daj. Pamiętaj, dzieci są najważniejsze.
– Będę pamiętać. To na razie… Berybojki moje kochane.
Tak państwo Siwińscy zyskali wdzięczny przydomek, który przyjął się na całe lata. Anielka rzeczywiście skontaktowała Eulalię z dobrym adwokatem, który nie zrujnował jej przesadnie, a wiele dla niej załatwił. Trzeba przyznać Arturkowi, że nie starał się jakoś specjalnie wywinąć i pozwolił sobie zasądzić bardzo przyzwoite alimenty. Natychmiast po rozwodzie wyprowadził się ostatecznie z połówki bliźniaka w Podjuchach i prysnął pod koło polarne, do swojej Norweżki i norweskich łososi.
Eulalia miała jeszcze ochotę zrobić mężowi potworną awanturę w sądzie, podpalić mu samochód, rozbić mu na głowie duży kamionkowy dzban z Bolesławca – ale nie pofolgowała sobie, bo postanowiła twardo, że będzie trzymać klasę. Kosztowało ją to ciężką nerwicę ze skłonnościami do depresji przez cały następny rok. Potem jakoś się pozbierała.
Nerwica Eulalii na szczęście nie odbiła się na Bliźniakach. Wybuchowa kombinacja jej i Artura materiału genetycznego stworzyła parę nadzwyczaj pogodnych i uroczych młodych ludzi. Wyrodny ojciec na szczęście zarabiał sporo pieniędzy na tych łososiach (specjalista wysokiej klasy, wprawdzie bez serca, ale z poczuciem obowiązku), więc przysyłał tłuste alimenty i Bliźniakom niczego nie brakowało do harmonijnego rozwoju (z wyjątkiem tatusia, oczywiście), w ponurym okresie późnego Peerelu opływały w dostatki, szwedzkie odżywki, banany i inne dobra, Eulalię stać było nawet na niańcię, czyli opiekunkę, bo jednak na utrzymanie całego domu Arturek nie dawał i musiała pracować. Kiedy Bliźniaki skończyły podstawówkę, zaczęły spędzać w tej Norwegii co roku pół wakacji, nawet zaprzyjaźniły się z nową żoną tatusia i swoimi dwoma przyrodnimi braćmi. Na szczęście Arturek nie przywiózł ich ani razu do Polski, bo gdyby miał na przykład taki pomysł, żeby sobie pomieszkali trochę u Eulalii, mogłaby stracić tę klasę.
A Sławka i Kuba podkształcili się w angielskim, ponieważ w norweskiej rodzinie używano podczas ich pobytów głównie angielskiego, zrozumiałego dla wszystkich. Norweskiego też odrobinę złapali, ale nie był to język, którym łatwo się porozumieć w pozostałej części Europy.
Eulalia chlipnęła, ale powstrzymała się dzielnie i zaczęła delikatnie masować skórę pod oczami opuszkami palców z odrobiną kremu.
A teraz oni wyjadą – pomyślała żałośnie. – Berybojki gdzieś na końcu świata, to znaczy w domu po dziadkach w Koniakowie czy może Istebnej, do ich połowy na pewno wprowadzi się jakaś patologiczna rodzina, Bóg jeden wie, co za ludzie, nie jest wykluczone, że poderżną mi gardło, a zwłoki poćwiartują i zakopią w piwnicy. Szkoda, że nie mieszkam w bloku!
Definitywnie przestała się mazać i wyszła na ganek.
W jakim bloku?! Czego to człowiek w stresie nie wygaduje!
Przyroda zadziałała natychmiast jak kojący balsam. Delikatny wietrzyk owionął jej twarz, przynosząc zapach róż, które kwitły jak szalone. Otrząsnęła się nieco.
To na pewno będzie okropne, ale przecież nie spotyka jej żadna tragedia, Bliźniaki będą przyjeżdżać, a i tak nie miewali przecież zbyt wiele czasu dla siebie nawzajem. Zdarzało się, że wracała z pracy późną nocą, całowała śpiące potomstwo w wysokie czółka i sama szła spać, zostawiając im kartki z instrukcjami na dzień następny. Kiedy wstawała, ich już nie było, tylko pod lustrem w łazience znajdowała karteczkę z niechlujnie wypisaną odpowiedzią i podpisami obojga.