Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jaskier parsknął głośno, wymownie patrząc na wampira i Nilfgaardczyka.

— Moje wieloczłonowe nazwisko — rzekł nieco urażony spojrzeniem Regis — jest nazwiskiem prawdziwym. I zgodnym z wampirzą tradycją.

— Moje również — pospieszył z wyjaśnieniem Cahir. - Mawr to imię mojej matki, a Dyffryn pradziadka. I nie ma w tym nic śmiesznego, poeto. A ty sam, ciekawość, jak się nazywasz? Przecież Jaskier to oczywisty pseudonim.

— Nie mogę używać i zdradzać prawdziwego nazwiska — odrzekł tajemniczo bard, zadzierając dumnie nos. - Jest zbyt słynne.

— A mię — włączyła się nagle do rozmowy Milva, od dłuższego czasu ponura i milcząca — srodze źliło, gdy mię spieszczali na Maja, Mania albo Marilka. Gdy ktoś takie imię słyszy, zara duma, że wolno po tyłku klepać.

*****

Ciemniało. Żurawie odleciały, ich trąbienie ucichło w oddali. Uciszył się wiaterek, wiejący od wzgórz. Wiedźmin schował sihill do pochwy.

To było dziś rano. Dziś rano. A po południu zaczęła się afera.

Mogliśmy zacząć podejrzewać wcześniej, pomyślał. Ale kto z nas, oprócz Regisa, znał się na takich sprawach? Owszem, wszyscy zauważyli, że Milva często wymiotuje o świcie. Ale jedliśmy nieraz takie rzeczy, że wszystkim flaki się przewracały. Jaskier też rzygał raz czy dwa razy, a Cahir kiedyś dostał takiej sraczki, że przeraził się, iż złapał czerwonkę. To zaś, że dziewczyna co i rusz złazi z siodła i chodzi w krzaki, brałem za przeziębienie pęcherza…

Bałwan byłem.

Regis, wydaje się, domyślał się prawdy. Ale milczał. Milczał do chwili, gdy nie mógł już dłużej milczeć. Gdy zatrzymaliśmy się na biwak w opuszczonym drwalskim szałasie, Milva odciągnęła go w las, rozmawiała z nim dość długo i momentami dość głośno. Wampir wrócił z lasu sam. Warzył i mieszał jakieś zioła, potem nagle wezwał nas wszystkich do szałasu. Zaczął ogródkowo, swym denerwującym mentorskim tonem.

*****

— Zwracam się do wszystkich — powtórzył Regis. - Stanowimy wszakże drużynę i ponosimy wzajemną odpowiedzialność. Niczego nie zmienia tu fakt, że najprawdopodobniej nie ma wśród nas tego, który ponosi odpowiedzialność najwyższą. Bezpośrednią, że się tak wyrażę.

— Wyrażaj się jaśniej, do cholery — zdenerwował się Jaskier. - Drużyna, odpowiedzialność… Co jest Milvie? Na co jest chora?

— To nie jest choroba — powiedział cicho Cahir.

— Przynajmniej nie w ścisłym znaczeniu tego słowa — potwierdził Regis. - Dziewczyna jest w ciąży.

Cahir kiwnął głową na znak, że się domyślał. Jaskier natomiast osłupiał. Geralt zagryzł wargi.

— Który miesiąc?

— Odmówiła mi, i to w dość niegrzecznej formie, podania jakiejkolwiek daty, w tym i daty ostatniej miesiączki. Ale ja się na tym znam. To będzie dziesiąty tydzień.

— Poniechaj więc patetycznych odwołań do odpowiedzialności bezpośredniej — powiedział posępnie Geralt — to żaden z nas. Jeśli miałeś pod tym względem jakiekolwiek wątpliwości, niniejszym je rozwiewam. Miałeś jednak bezwzględną rację, mówiąc o odpowiedzialności zbiorowej. Ona jest teraz z nami. Nagle wszyscy awansowaliśmy do roli mężów i ojców. Słuchamy w napięciu, co powie medyk.

— Porządne, regularne odżywianie się — zaczął wyliczanie Regis. - Żadnych stresów. Zdrowy sen. A niedługo koniec z jazdą konną.

Wszyscy milczeli długo.

— Zrozumieliśmy — rzekł wreszcie Jaskier. - Mamy problem, panowie mężowie i ojcowie.

— Większy, niż myślicie — powiedział wampir. - Lub mniejszy. Wszystko zależy od punktu widzenia.

— Nie rozumiem.

— A powinieneś — mruknął Cahir.

— Zażądała — podjął po małej chwili Regis — bym przyrządził i dał jej pewien silnie i radykalnie działający… medykament. Uważa to za remedium na kłopot. Jest zdecydowana.

— Dałeś?

Regis uśmiechnął się.

— Bez porozumienia z innymi ojcami?

— Lek, o który ona prosi — odezwał się cicho Cahir — nie jest cudownym panaceum. Mam trzy siostry, wiem, co mówię. Ona, zdaje się, myśli, że z wieczora wypije odwar, a nazajutrz ruszy z nami w dalszą drogę. Nie z tego. Przez jakieś dziesięć dni nie ma co nawet marzyć o tym, by zdołała usiedzieć na koniu. Zanim podasz jej ten lek Regis, musisz jej o tym powiedzieć. A podać medykament możesz jej dopiero wtedy, gdy znajdziemy dla niej łóżko. Czyste łóżko.

— Zrozumiałem — kiwnął głową Regis. - Jeden głos za. A ty, Geralt?

— Co, ja?

— Moi panowie — wampir powiódł po nich swymi ciemnymi oczami. - Nie udawajcie, że nie rozumiecie.

— W Nilfgaardzie — powiedział Cahir, czerwieniejąc i opuszczając głowę — o takich sprawach decyduje wyłącznie kobieta. Nikt nie ma prawa wpływać na jej decyzję. Regis powiedział, że Milva jest zdecydowana na… medykament. Tylko dlatego, wyłącznie dlatego zacząłem niechcący myśleć o tym jako o fakcie dokonanym. I o skutkach tego faktu. Ale ja jestem cudzoziemcem, nie znającym… Nie powinienem się w ogóle odzywać. Przepraszam was.

— Za co? — zdziwił się trubadur. - Czy ty nas masz za dzikusów, Nilfgaardczyku? Za prymitywne plemiona, stosujące się do jakichś szamańskich tabu? To oczywiste, że tylko kobieta może podjąć taką decyzję, to jej niezbywalne prawo. Jeśli Milva decyduje się na…

— Zamknij się, Jaskier — warknąl Wiedźmin. - Zamknij się, bardzo cię proszę.

— Uważasz inaczej? — uniósł się poeta. - Chciałbyś jej zakazać albo…

— Zamknij się, do cholery, bo nie ręczę za siebie! Regis, ty, jak mi się zdaje, przeprowadzasz wśród nas coś w rodzaju plebiscytu. Po co? To ty jesteś medykiem. Środek, o który ona prosi… Tak, środek, słowo medykament jakoś mi nie leży… Tylko ty możesz jej ten środek przyrządzić i dać. I zrobisz to, gdy poprosi ponownie. Nie odmówisz.

— Środek już przyrządziłem — Regis pokazał wszystkim maleńką buteleczkę z ciemnego szkła. - Jeśli poprosi ponownie, nie odmówię. Jeśli poprosi ponownie.

— O co więc chodzi? O naszą jednomyślność? O powszechną akceptację? Tego oczekujesz?

— Dobrze wiesz, o co chodzi — rzekł wampir. - Doskonale czujesz, co należy zrobić. Ale ponieważ pytasz, odpowiem. Tak, Geralt, o to właśnie chodzi. Tak, to właśnie należy zrobić. Nie, to nie ja tego oczekuję.

— Czy możesz mówić jaśniej?

— Nie, Jaskier — odrzekł wampir. - Jaśniej już nie mogę. Tym bardziej, że nie ma potrzeby. Prawda, Geralt?

— Prawda — Wiedźmin oparł czoło na złączonych dłoniach. - Tak, psiakrew, prawda. Ale dlaczego patrzysz na mnie? Ja mam to zrobić? Ja tego nie umiem. Nie potrafię. Kompletnie nie nadaję się do tej roli… Kompletnie, rozumiecie?

— Nie — zaprzeczył Jaskier. - Kompletnie nie rozumiemy. Cahir? Czy ty rozumiesz?

Nilfgaardczyk spojrzał na Begisa, potem na Geralta.

— Chyba tak — powiedział wolno. - Tak sądzę.

— Aha — kiwnął głową trubadur. - Aha. Geralt zrozumiał w lot, Cahir sądzi, że rozumie. Ja w oczywisty sposób wymagam oświecenia, ale najpierw rozkazuje mi się milczeć, potem słyszę, że nie ma potrzeby, bym rozumiał. Dziękuję. Dwadzieścia lat w służbie poezji, dostateczniej długo, by wiedzieć, że są rzeczy, które albo rozumie się w lot, nawet bez słów albo nigdy się ich nie zrozumie.

Wampir uśmiechnął się.

— Nie znam nikogo — powiedział — kto potrafiłby piękniej to ująć.

*****

Ściemniało zupełnie. Wiedźmin wstał. Raz kozie śmierć, pomyślał. Nie ucieknę przed tym, Nie ma co dłużej zwlekać. Trzeba to zrobić. Trzeba i koniec.

Milva siedziała samotnie obok maleńkiego ogniska, które rozpaliła w lesie, w wykrocie, z dala od drwalskiego szałasu, w którym nocowała reszta kompanii. Nie drgnęła, słysząc jego kroki. Zupełnie, jakby się go spodziewała. Posunęła się tylko, robiąc mu miejsce na zwalonym pniaku.

— No i co? — rzekła ostro, nie czekając, aż on powie cokolwiek. - Narobiło się, hę?

Nie odpowiedział.

— Aniś przypuszczał, gdyśmy wyruszali, co? Gdyś mię do kompanii brał? Dumałeś sobie, co z tego, że chamka, że głupia wsiowa dziewucha? Pozwoliłeś jechać. Pogadać, dumałeś, w drodze z nią o mądrościach nie pogadasz, ale może się przydać. Ona zdrowa, krzepka rzepa, z łuku szyje, rzyci w siodle nie odparzy, a niebezpiecznie się zrobi, nie zesmrodzi się w gacie, będzie z niej pożytek. A pokazało się, że nie pożytek, jeno zawada. Kłoda u nogi. Rozebrało głupią dziewkę iście na dziewczyńską modłę!

— Dlaczego pojechałaś ze mną? - spytał cicho. - Dlaczego nie zostałaś w Brokilonie? Przecież wiedziałaś…

— Wiedziałam — przerwała szybko. - Przecie wśród driad byłam, a one w mig poznają, co dziewce jest, nie zataisz przed nimi. Prędzej się poznały, niźli ja sama… Alem nie spodziewała się, że mnie tak rychło słabość dopadnie. Dumałam, będzie okazja, wypiję sporyszu albo innego odwaru, ani się spostrzeżesz, ani wymiarkujesz…

— To nie takie proste.

— Wiem. Wampir mi to rzekł. Za długo zwłóczyłam, medytowałam, wahałam się. Teraz gładko nie pójdzie…

— Nie to miałem na myśli.

— Zaraza — powiedziała po chwili. - Podumaj tylko. Jaskra w odwodzie miałam! Bom baczyła, że on miną nadrabia, ale przecie miętki, słaby, do trudu nie nawykły, tylko patrzeć, jak dalej iść nie zdoła i mus go będzie ostawić. Dumałam, będzie źle, wrócę z Jaskrem… A tu masz: Jaskier chwat, a ja…

Głos załamał jej się nagłe. Geralt objął ją. I z miejsca wiedział, że był to gest, aa który czekała, którego ogromnie potrzebowała. Szorstkość i twardość brokilonskiej łuczniczki znikły momentalnie, została drżąca, delikatna miękkość przerażonej dziewczyny. Ale jednak to ona przerwała przedłużające się milczenie.

— Takeś mi i wtedy rzekł… W Broklionie. Że potrzebowała będę… ramienia. Że w noc będę krzyczeć, w ciemność… Jesteś tu, czuję twoje ramię podłe mego… A krzyczeć wciąż się chce… Jejku, jej… Czemu drżysz?

— Nic. Wspomnienie.

— Co ze mną będzie?

Nie odpowiedział. Pytanie nie było skierowane do niego.

— Tatko mi raz pokazał… U nas nad rzeką taka czarna osa żyje, co w żywą gąsienicę jaja składa. Z jaj osięta się lęgną, gąsienicę za żywo zjadają… Od środka… Teraz we mnie takie coś siedzi. We mnie, wewnątrz, w moim własnym brzuchu. Rośnie, wciąż rośnie i za żywo mnie zeżre…

58
{"b":"88043","o":1}