Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Twoi nowi druhowie — powtórzył przeciągle. - Ha, widzę po gębach, że nie kapłani to. Wiedźmina zabili, powiadasz? A jak? Sztychem w plecy? Czy we śnie?

— Jest to nieważny strzegół — Angouleme wykrzywiła się jak małpka. - Ważny strzegół jest natomiast taki, że dany Wiedźmin ziemię gryzie. Posłuchaj, Novosad. Ja ze Słowikiem wadzić się nie chcę ni w paradę mu włazić. Ale interes jest interes. Półelf dał wam zaliczkę na kontrakt, o tą się nie upomnę, to wasz pieniądz, na koszta i za fatygę. Ale druga rata, którą półelf po robocie przyrzekł, wedle prawa moja.

— Wedle prawa?

— Tak jest! — Angouleme nie zwróciła uwagi na sarkastyczny ton. - Myśmy to bowiem kontrakt wypełnili, wiedźmina ubili, na co możemy pólelfowi dowody pokazać. Wezmę tedy, co moje i pójdę sobie w siną i mglistą dal. Ze Słowikiem, jakem rzekła, konkurować nie chcę, bo dla mnie i dla niego na Stokach za ciasno. To mu przekaż, Novosad.

— Tylko to? — znowu jadowity sarkazm.

— I ucałowania — parsknęła Angouleme. - Możesz mu za mnie wypiąć dupę, per procura.

— Na lepszy ci ja koncept wpadłem — oznajmił Novosad, zerkając na kompanów. - Ja mu twoją dupę w oryginale zawiozę, Angouleme. Ja mu ciebie, Angouleme, w pętach dostawię, a on już wtedy z tobą wszystko obgada i załatwi. I ureguluje. Wszystko. Spór o to, komu należy się pieniądz za kontrakt półelfa Schirru. A i odpłata za to, coś ukradła. A i to, że Stoki dla nas za ciasne. Wszystko się tym sposobem załatwi. Detalicznie.

— Jest szkopuł jeden — Angouleme opuściła ręce. - Jak ty chcesz mnie do Słowika zaprowadzić, Novosad?

— A ot, tak! — bandyta wyciągnął rękę — Za kark! Geralt błyskawicznym ruchem dobył sihilla i podstawił go Novosadowi pod nos.

— Nie radzę — warknął.

Novosad odskoczył, wyciągnął miecz. Yirrel z sykiem wydobył krzywą szablę z pochwy na plecach. Pozostali poszli za ich przykładem.

— Nie radzę — powtórzył Wiedźmin.

Novosad zaklął. Popatrzył po kompanach. Nie był mocny w arytmetyce, ale wyszło mu, że pięciu to znacznie więcej niż troje.

— Bij! — wrzasnął, rzucając się na Geralta. - Zabij! Wiedźmin półobrotem uniknął ciosu i ciął go na odlew w skroń. Zanim jeszcze Novosad upadł, Angouleme pochyliła się w krótkim zamachu, nóż świsnął w powietrzu, atakujący Yirrel zatoczył się, spod podbródka sterczała mu kościana rękojeść. Zbój puścił szablę, oburącz wyszarpnął nóż z szyi, bluzgnął krwią, a Angouleme z podskoku kopnęła go w pierś i obaliła na ziemię. W tym czasie Geralt zasiekł drugiego bandytę. Cahir zarąbał następnego, pod potężnym uderzeniem nilfgaardzkiego miecza z czaszki zbójcy odpadło coś na kształt porcji arbuza. Ostatni zbir zrejterował, skoczył do konia. Cahir podrzucił miecz, chwycił za klingę i cisnął jak oszczepem, trafiając zbója równo między łopatki. Koń zarżał i szarpnął głową, przysiadł, zatupał, wlokąc po czerwonym błocie trupa z ręką zadzierzgniętą w rzemień wodzy.

Wszystko trwało nie dłużej niż pięć uderzeń serca.

— Ludzieeee! — wrzasnął ktoś spomiędzy budynków. - Ludzieee! Na pomoooc! Mord, mord, mordują!

— Wojsko! Wezwać wojsko! — krzyknął drugi górnik, odpędzając dzieci, które odwiecznym obyczajem wszystkich dzieci świata zjawiły się nie wiedzieć skąd, by przyglądać się i pętać pod nogami.

— Niech ktoś bieży po wojsko!

Angouleme podniosła swój nóż, wytarta go i wsunęła do cholewy.

— A niech bieży, proszę bardzo! — odwrzasnęła, rozglądając się. - Co wy, gwarkowie, ślepi, czy jak? To była samoobrona! Napadli na nas, opryszki jedne! A bo to ich nie znacie? Mało wam złego narobili? Mało z was haraczu ściągnęli?

Kichnęła mocno. Potem zdarła drgającemu jeszcze Novosadowi sakiewkę z paska, pochyliła się nad Ytrrelem.

— Angouleme.

— Co?

— Zostaw.

— Dlaczego niby? To zdobycz! Masz za dużo pieniędzy?

— Angouleme…

— Hej, wy — rozległ się nagle dźwięczny głos. - Pozwólcie no tu.

W otwartych wrotach baraku, będącego magazynem narzędzi, stało trzech mężczyzn. Dwaj byli krótko ostrzyżonymi osiłkami o niskich czołach i niezawodnie niskim pomyślunku. Trzecim — tym, który ich okrzyknął — był niezwykle wysoki, ciemnowłosy, przystojny mężczyzna.

— Niechcący słyszałem rozmowę, która poprzedziła zajście — powiedział mężczyzna. - Nie bardzo chciało mi się wierzyć w zabicie wiedźmina, myślałem, że to czcze przechwałki. Teraz już tak nie myślę. Wejdźcie tu, do baraku.

Angouleme slyszalnie wciągnęła powietrze. Spojrzała na wiedźmina i ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową.

Mężczyzna był półelfem.

*****

Półelf Schirru był wysoki — miał dobrze ponad sześć stóp wzrostu. Długie ciemne włosy nosił związane na karku w opadający na plecy koński ogon. Mieszaną krew zdradzały oczy — duże, kształtu migdałów, zielonożółte jak u kota.

— Wyście więc zabili wiedźmina — powtórzył, uśmiechając się nieładnie. - Uprzedzając Homera Straggena, zwanego Słowikiem? Ciekawe, ciekawe. Jednym słowem, to wam mam zapłacić pięćdziesiąt florenów. Drugą ratę. Straggen dostał więc swoje pół setki za darmo. Bo chyba nie przypuszczacie, że wam odda.

— Jak ja się ze Słowikiem ułożę, to już moja rzecz — powiedziała Angouleme, siedząca na skrzyni i machająca nogami. - A umowa względem wiedźmina była o dzieło. I to myśmy tego dzieła dokonali. My, nie Słowik. Wiedźmin w ziemi. Jego kompani, wszyscy troje, w ziemi. Wychodzi, kontrakt wykonany.

— Tak przynajmniej twierdzicie. Jak to się odbyło? Angouleme nie przerwała machania nogami.

— Na starość — oznajmiła swym zwykłym bezczelnym tonem — spiszę historię mego żywota. Opiszę w niej, jak odbywało się to, jak tamto, a jak owamto. Do tego czasu musicie wziąć na wstrzymanie, panie Schirru.

— Aż tak się tego wstydzicie — zauważył zimno mieszaniec. - Więc aż tak wrednie i zdradziecko tego dokonaliście.

— Przeszkadza wam to? — odezwał się Geralt.

Schirru spojrzał na niego bacznie.

— Nie — odrzekł po chwili. - Wiedźmin Geralt z Rivii nie zasługiwał na lepszy los. Byt to naiwniak i głupiec. Gdyby miał ładniejszą, uczciwszą, honorową śmierć, powstałyby legendy. A on nie zasługiwał na legendę.

- Śmierć jest zawsze taka sama.

— Nie zawsze — pokręcił głową półelf, wciąż usiłując zajrzeć w skryte cieniem kaptura oczy Geralta. - Zapewniam, że nie zawsze. Domyślam się, że to ty zadałeś śmiertelny cios.

Geralt nie odpowiedział. Czuł przemożną ochotę, by chwycić metysa za koński ogon, zwalić na podłogę i wydusić z niego wszystko, co wie, kolejno wybijając zęby głowicą miecza. Powstrzymywał się. Rozsądek podpowiadał, że wymyślona przez Angouleme mistyfikacja mogła dać lepsze rezultaty.

— Jak chcecie — rzekł Schirru, nie doczekawszy się odpowiedzi. - Nie będę nalegał na relację z przebiegu zdarzenia. Najwyraźniej niesporo wam jakoś mówić o tym, najwyraźniej nie bardzo jest się czym chwalić. Jeśli, oczywista, wasze milczenie, nie wynika z czegoś zupełnie innego… Na przykład z tego, że w ogóle nic się nie zdarzyło. Macie może jakieś dowody na prawdziwość waszych słów?

— Obcięliśmy zabitemu wiedźminowi prawą dłoń — odparła beznamiętnie Angouleme. - Ale później porwał ją szop pracz i zeżarł.

— Mamy więc tylko to — Geralt wolno rozpiął koszulę i wyciągnął medalion z głową wilka. - Wiedźmin nosił to na szyi.

— Poproszę.

Geralt nie wahał się długo. Półelf zważył medalion w dłoni.

— Teraz wierzę — powiedział wolno. - Bibelot silnie emanuje magią. Coś takiego mógł mieć tylko Wiedźmin.

— A Wiedźmin — dokończyła Angouleme — nie dałby go sobie zdjąć, gdyby jeszcze dychał. Znaczy się, to jest dowód murowany. Kładźcie więc, panku, forsę na stół.

Schirru pieczołowicie schował medalion, wyjął zza pazuchy zwitek papierów, położył je na stole i rozprostował dłonią.

— Proszę pozwolić.

Angouleme zeskoczyła ze skrzyni, podeszła, małpując i kręcąc biodrami. Pochyliła się nad stołem. A Schirru błyskawicznie ucapił ją za włosy, zwalił na blat stotu i przyłożył nóż do gardła. Dziewczyna nie zdążyła nawet wrzasnąć.

Geralt i Cahir mieli już miecze w dłoniach. Ale za późno.

Pomocnicy półelfa, osiłki o niskich czołach, dzierżyli w rękach żelazne haki. Ale nie kwapili się podchodzić.

— Miecze na podłogę — warknął Schirru. - Obaj, miecze na podłogę. Inaczej poszerzę tej dziwce uśmiech.

— Nie słuchaj… — zaczęła Angouleme i skończyła wrzaskiem, bo półelf zakręcił wpitą w jej włosy pięścią. I nadciął skórę puginałem, bo po szyi dziewczyny pociekł lśniący czerwony wężyk.

— Miecze na ziemię! Ja nie żartuję!

— A może się jakoś dogadamy? — Geralt, nie bacząc na wrzący w nim gniew, zdecydował się grać na zwłokę. - Jak ludzie kulturalni?

Półelf zaśmiał się jadowicie.

— Dogadać? Z tobą, wiedźminie? Mnie tu przysłano, bym z tobą skończył, nie gadał. Tak, tak, odmieńcze. Tyś tu udawał, jasełki odgrywał, a ja rozpoznałem cię od razu, od pierwszego rzutu oka. Dokładnie mi cię opisano. Domyślasz się, kto mi cię tak dokładnie opisał? Kto dał mi dokładne wskazówki, gdzie i w jakiej kompanii cię znajdę? O, z pewnością się domyślasz.

— Puść dziewczynę.

— Ale ja cię znam nie tylko z opisu — kontynuował Schirru, ani myśląc puścić Angouleme. - Ja cię już widziałem. Ja cię nawet kiedyś śledziłem. W Temerii. W lipcu. Jechałem za tobą aż do miasta Dorian. Do siedziby jurystów Codringhera i Fenna. Kojarzysz?

Geralt obrócił miecz tak, by klinga zaświeciła w oczy półelfa.

— Ciekaw jestem — powiedział zimno — jak zamierzasz wybrnąć z tej patowej sytuacji, Schirru. Ja widzę dwa wyjścia. Pierwsze: natychmiast puścisz dziewczynę. Drugie: zabijesz dziewczynę… A w sekundę później twoja krew pięknie ubarwi ściany i sufit.

— Wasza broń — Schirru brutalnie szarpnął Angouleme za włosy — ma znaleźć się na ziemi, zanim doliczę do trzech. Potem zacznę dziwkę kroić.

— Zobaczymy, ile zdążysz ukroić. Ja myślę, że niedużo.

— Raz!

— Dwa! — zaczął własne liczenie Geralt, zawijając sihillem syczącego młyńca.

41
{"b":"87930","o":1}