Opodal owego błonia, miejsca srogiej bitwy, w której cała niemal nilfgaardzka moc Północy starła się z całą niemal potęgą nilfgaardzkiego najeźdźcy, dwie były rybackie wioski: Stare Pupy i Brenna. Ponieważ jednak wówczas Brenna do gruntu była spalona, przyjęło się zrazu mówić o "bitwie pod Starymi Pupami". Dziś wszelako nikt nie mówi inaczej, niż tylko "bitwa pod Brenną", a dwie po temu są przyczyny. Primo, odbudowana Brenna wielką dziś i prosperowną jest osadą, a Stare Pupy się przez czasem nie osiedziały i ślad po nich zarósł pokrzywą, perzem i łopuchem. Secundo, nie godziła się jakoś ta nazwa w koneksji z tamtym sławnym, wiekopomnym i tragicznym zarazem bojem. Bo też i jakże to tak: tu batalia, w której trzydzieści z górą tysięcy ludzi życie położyło, a tu nie dość, że Pupy, to jeszcze Stare.
Tak tedy w całym historycznym i wojskowym piśmiennictwie wyłącznie o bitwie pod Brenną pisać się przyjęło — tak u nas, jak i w nilfgaardzkich źródłach, których notabene dużo więcej niźli naszych.
Wielebny Jarre z Ellander Starszy, Annales seu Cronicae Incliti Regni Temeriae
— Kadecie Fitz-Oesterlen, ocena niedostateczna. Proszę siadać. Pragnę zwrócić uwagę pana kadeta, że brak wiedzy o słynnych i ważnych bitwach z historii własnej ojczyzny jest kompromitujący dla każdego patrioty i dobrego obywatela, ale w przypadku przyszłego oficera jest to po prostu skandal. Pozwolę sobie na jeszcze jedną małą uwagę, kadecie Fitz-Oesterlen. Od dwudziestu lat, to jest od czasu, gdy jestem wykładowcą w tej szkole, nie przypominam sobie egzaminu cenzusowego, na którym nie padałyby pytania o bitwę pod Brenną. Ignorancja w tym względzie praktycznie przekreśla zatem szanse na karierę w wojsku. No, ale gdy się jest baronem, nie ma musu być oficerem, można próbować sił w polityce. Lub w dyplomacji. Czego serdecznie panu życzę, kadecie Fitz-Oesterlen. A my wracajmy pod Brennę, panowie. Kadet Puttkammer!
— Jestem!
— Proszę do mapy. Proszę kontynuować. Od miejsca, w którym pana barona opuściła swada.
— Rozkaz! Powodem, dla którego marszałek polny Menno Coehoorn zdecydował dokonać manewru i szybkiego marszu na zachód, były raporty zwiadu donoszące, że armia Nordlingów idzie z odsieczą oblężonej twierdzy Mayena. Marszałek postanowił zastąpić Nordlingom drogę i zmusić ich do rozstrzygającej bitwy. W tym celu rozdzielił siły Grupy Armii "Środek". Część sił zostawił pod Mayeną, z resztą sił szybkim marszem ruszył…
— Kadecie Puttkammer! Nie jesteście pisarzem beletrystą. Jesteście przyszłym oficerem! Co to za określenie: "reszta sił"? Proszę podać mi dokładny orde de bataille grupy uderzeniowej marszałka Coehoorna. Używając terminologii wojskowej!
— Tak jest, panie rotmistrzu. Marszałek polny Coehoorn miał pod swą komendą dwie armie: IV Armię Konną, dowodzoną przez generała majora Markusa Braibanta, patrona naszej szkoły…
— Bardzo dobrze, kadecie Puttkammer.
— Zasrany lizus — zasyczał ze swej ławki kadet Fitz-Oesterlen.
— …oraz III Armię, dowodzoną przez generała lejtnanta Rhetza de Mellis-Stoke. W skład IV Armii Konnej, liczącej dwadzieścia z górą tysięcy żołnierza, wchodziły: dywizja «Venendal», dywizja «Magne», dywizja «Frundsberg», II Brygada Vicovarska, VII Brygada Daerlańska oraz brygady «Nauzicaa» i «Vrihedd». W skład III Armii wchodziły: dywizja «Alba», dywizja «Deithwen» oraz… hmmm… oraz dywizja…
*****
— Dywizja "Ard Feainn" — stwierdziła Julia Abatemarco. - Jeśliście, rzecz jasna, czegoś nie poputali. Na pewno mieli na gonfalonie wielkie srebrne słońce?
— Mieli, półkowniku — stwierdził twardo dowódca zwiadu. - Bez ochyby mieli!
— "Ard Feainn" — mruknęła Słodka Trzpiotka. - Hmmm… Ciekawe. To by znaczyło, że w tych kolumnach marszowych, któreście jakoby widzieli, idzie na nas nie tylko cała Konna, ale i część Trzeciej. Ha, nie! Nic na wiarę! Ja to muszę zobaczyć na własne oczy. Rotmistrzu, na czas mojej nieobecności dowodzicie banderią. Rozkazuję pchnąć łącznika do pułkownika Pangratta…
— Ależ, pułkowniku, czy to rozsądne, by własną osobą…
— Wykonać!
— Tak jest!
— To iście hazard, pułkowniku! — przekrzyczał pęd galopu dowódca zwiadu. - Możemy wpaść na jakiś elfi podjazd…
— Nie gadaj! Prowadź!
Oddziałek ostrym galopem pognał w dół wąwozu, przemknął jak wicher doliną strumienia, wpadł w las. Tu musieli zwolnić. Jazdę utrudniał gąszcz, a nadto faktycznie groziło im, że znienacka wpakują się na podjazdy rekonesansowe lub forpoczty, które Nilfgaardczycy ponad wszelką wątpliwość wysłali. Zwiad kondotierów zachodził co prawda nieprzyjaciela od flanki, nie od czoła, ale flanki z pewnością też były ubezpieczone. Impreza była więc ryzykowna jak diabli. Ale Słodka Trzpiotka lubiła takie imprezy. A nie było w całej Wolnej Kompanii żołnierza, który nie poszedłby za nią. Choćby do piekła.
— To tu — powiedział dowódca zwiadu. - Ta wieża.
Julia Abatemarco pokręciła głową. Wieża była krzywa, zrujnowana, zjeżona połamanymi belkami, ażurowa od dziur, na których dujący z zachodu wiatr grał jak na fujarce. Nie wiadomo było, kto i po co tę wieżę wybudował tu, na pustkowiu. Ale wiadomym było, że wybudował dawno.
— To się nie zawali?
— Na pewno nie, pułkowniku.
W Wolnej Kompanii, wśród kondotierów, nie używało się "panów". Ani "pań". Tylko szarż.
Julia wspięła się na szczyt wieży, niemal tam wbiegła. Dowódca zwiadu dołączył dopiero po minucie, a sapał jak buhaj kryjący krowę. Wsparta na krzywym parapecie Słodka Trzpiotka lustrowała dolinę za pomocą lunety, wysunąłwszy język spomiędzy warg i wypiąłwszy zgrabny tyłeczek. Dowódca zwiadu poczuł na ten widok dreszcz podniecenia. Opanował się szybko.
— "Ard Feainn", nie ma wątpliwości — oblizała wargi Julia Abatemarco. - Widzę też Daerlańczyków Elana Trahe, są tam także elfy z brygady «Vrihedd», starzy nasi znajomi spod Mariboru i Mayeny… Aha! Są i Trupie Główki, słynna brygada «Nauzicaa»… Widzę też płomienie na proporcach dywizji pancernej «Deithwen»… I białą chorągiew z czarnym alerionem, znak dywizji «Alba»…
— Rozpoznajecie ich — odmruknął dowódca zwiadu — iście niczym znajomków… Tak się wyznajecie?
— Skończyłam akademię wojskową — ucięła Słodka Trzpiotka. - Jestem oficerem z cenzusem. Dobra, co chciałam zobaczyć, zobaczyłam. Wracamy do banderii.
*****
— Idzie na nas Czwarta Konna i Trzecia — powiedziała Julia Abatemarco. - Powtarzam, cała Czwarta Konna i chyba cała kawaleria Trzeciej. Za chorągwiami, które widziałam, chmura kurzu biła w niebo. Tamtędy, w tych trzech kolumnach, idzie na moje oko czterdzieści tysięcy jazdy. A może więcej. Może…
— Może Coehoorn rozdzielił Grupę Armii "Środek" — dokończył Adam «Adieu» Pangratt, wódz Wolnej Kompanii. - Wziął tylko Czwartą Konną i jazdę z Trzeciej, bez piechoty, by iść szybko… Ha, Julia, gdybym to ja był na miejscu konetabla Natalisa albo króla Foltesta…
— Wiem — oczy Słodkiej Trzpiotki błysnęły. - Wiem, co byś zrobił. Pchnąłeś do nich gońców?
— Ma się rozumieć.
— Natalis to stary wyga. Może być, że jutro…
— Może być — nie dał jej dokończyć Adieu. - I nawet myślę, że będzie. Popędź konia, Julia. Chcę ci coś pokazać.
Ujechali kilka staj, szybko, znacznie wysforowując się przez resztę wojska. Słońce dotykało już niemal wzgórz na zachodzie, lasy i łęgi mroczyły dolinę długim cieniem. Ale widać było dość, by Słodka Trzpiotka z miejsca domyśliła się, co chciał jej pokazać «Adieu» Pangratt.
— Tutaj — potwierdził jej domysł Adieu, stając w strzemionach. - Tutaj przyjąłbym jutro bitwę. Gdyby to przy mnie była komenda armią.
— Ładny teren — przyznała Julia Abatemarco. - Równo, twardo, gładko… Jest się gdzie uszykować… Hmmm… Od tych górek do tych stawów, tam… Będzie jakieś trzy mile… Tamto wzgórze, o, wymarzone stanowisko dowodzenia…
— Dobrze mówisz. A tam, spójrz, w środku, jeszcze jedno jeziorko czy staw rybny, o, to, co tam błyszczy… Można wykorzystać… Rzeczka też nadaje się na rubież, bo choć małe to, ale bagniste… Jak ta rzeczka się nazywa, Julia? Przejeżdżaliśmy przecie tamtędy wczoraj. Pamiętasz?
— Zapomniałam. Chochla chyba. Albo jakoś tak.
*****
Kto tamte okolice zna, ten snadnie rzecz całą imaginować sobie może, tym zaś, co mnie bywali, odsłonię, że lewe skrzydło wojska królewskiego tego sięgało miejsca, gdzie dziś osada Brenna się znajduje. Czasu bitwy nijakiej osady tam nie było, bo roku łońskiego przez elfy Wiewiórki z dymem puszczona była i do gruntu zgorzała. Otóż tam, na skrzydle lewym właśnie, stał redański królewski korpus, któremu hrabia Ruyter przewodził. A było w tym korpusie ludzi osiem tysięcy w piechocie i jeździe przedniej.
Środek królewskiego ugrupowania stał wedle wzgórza, które Szubienicznym potem nazwano. Tam, na wzgórzu, stali z pocztem król Foltest i konetabl Jan Natalis, z wysokości na całe bitewne pole prospekt mając. Tu główne siły wojsk naszych zgrupowane były — dwanaście tysięcy dzielnych tamerskich i redańskich infanterzystów w cztery wielkie uformowanych czworoboki, dziesięcioma chorągwiami jazdy ochraniających, stojących aż po północny skraj stawu, przez okoliczną ludność Złotym mianowanego. Miało zaś środkowe ugrupowanie w drugiej linii huf rezerwowy — trzy tysiące wyzimskiej i mariborskiej piechoty, nad którą wojewoda Bronibor sprawował komendę.
Od południowego zaś skraju Złotego Stawu aż po ciąg rybaków i zakola rzeczki Chotli, na rubieży na milę szerokiej, stało armii naszej skrzydło prawe" złożony z mahakamskich krasnoludów Huf Ochotniczy, osiem chorągwi lekkiej kawalerii i banderie znamienitej Wolnej Kompanii Kondotierskiej. Komendę nad skrzydłem prawym mieli kondotier Adam Pangratt i krasnolud Braclay Els.
Naprzeciw, o milę jakową albo dwie, na polu gołym za lasem, uszykował nilfgaardzkie wojsko marszałek polny Menno Coehoorn. Stał tam lud żelazny jak czarna ściana, pułk przy pułku, rota przy rocie, skwadron przy skwadronie, jak okiem rzucił, końca nie było. A po lesie chorągwi i dzid miarkować się dało, że nie jeno szeroki, ale i głęboki jest ordynek. Bo też i było wojska czterdzieści i sześć tysięcy, o czym podówczas mało kto wiedział, i dobrze, bo i tak w niejednym serce na widok tej nilfgaardzkiej potęgi upadło nieco.