Stracił przytomność zaraz po tym, jak zamknął pojemnik.
Alhassan trwał w bezruchu, siedząc na podłodze. Oplatała go ciemność.
Nagle, poczuł się dziwnie. Upadł, a potem pogrążył się w niepamięci.
Håkon otworzył oczy, po czym z trudem się przeciągnął. Odczepił wszystkie podłączone do swojego ciała rurki i zwlókł się z łóżka. Spojrzał na najbliższy wyświetlacz i przekonał się, że był nieprzytomny niemal przez miesiąc.
Stanął niepewnie na nogach.
Potem ziewnął…
…a następnie ruszył ku szafce z medykamentami. Przeszperał ją w poszukiwaniu pigułek energetycznych i gdy znalazł najmocniejsze, od razu wrzucił dwie do ust. Rozgryzł je, by zadziałały szybciej.
Wyszedł na korytarz i udał się do pierwszej lepszej kajuty, by nie paradować w stroju, który nie licował z godnością załoganta Accipitera. Naciągnął na siebie biały uniform z czerwonymi insygniami. Na plakietce widniało nieznane mu nazwisko, zaś oznaczenie stopnia wskazywało na porucznika.
– Może być – wychrypiał, po czym kilkakrotnie odchrząknął.
Stanął przed wyświetlaczem na korytarzu i sprawdził, gdzie jest reszta załogi.
Jaccard u siebie, Sang w sali treningowej, Dija Udin w celi, a Nozomi w windzie. Świetnie, wyglądało na to, że wszystko poszło po jego myśli.
– Czas brać się do roboty – powiedział do siebie. Po latach spędzonych w korytarzach Terminalu i na obcych światach, nabrał nawyku rozmawiania z samym sobą. Nie świadczyło to najlepiej o jego kondycji psychicznej, ale nie dbał o to.
Rehabilitacją jego ciała przez miesiąc zajmowały się systemy ambulatorium – teraz pozostało mu tylko rozgrzać mięśnie. Zrobił rundkę po statku i gdy stwierdził, że jest gotowy, przystąpił do dzieła. Najpierw przeniósł Ellyse. Ułożył ją ostrożnie na łaziku, po czym skorzystał z jednego z paneli, by ściągnąć Kennedy’ego na powierzchnię. Zastanawiał się, czy nie użyć innego okrętu, ale ostatecznie uznał, że im nowsza technologia, tym lepiej.
Kilka godzin później załadował na pokład statku badawczego wszystkich, łącznie z Alhassanem. Sprawdziwszy zegar pokładowy, stwierdził, że ma jeszcze sporo czasu, nim gaz obezwładniający przestanie działać. Zaplanował jego rozpylenie precyzyjnie, zostawiając sobie odpowiedni bufor bezpieczeństwa, by nie musieć się spieszyć. Mógł manipulować systemami statku do woli – koncha zadbała o to, by po podłączeniu do aparatury medycznej miał nieograniczony dostęp.
Wrócił na pokład Accipitera, przeszedł na mostek, a potem rozpoczął ostatnią część swojego planu.
Była kluczowa, ale nieprzesadnie trudna. Wystarczyło tylko wprowadzić fałszywe dane do systemu, a potem uruchomić autopilota. Po pierwsze, Accipiter musiał znaleźć się na orbicie geostacjonarnej i wisieć tam dopóty, dopóki nie pojawi się wrogi krążownik. Nic skomplikowanego. Po drugie, Håkon musiał zadbać o to, by nie przetrwało żadne nagranie wizualne, a jedynie zapisy ze stanowisk na mostku i kilku innych miejsc. Po trzecie, musiał zostawić rzekomą wiadomość od Ellyse, która wyświetli się na pierwszym aktywowanym ekranie. Jej treść mogła być tylko jedna.
Sfałszowawszy dane, rozejrzał się po pokładzie.
Dija Udin miał rację, gdy byli tu po raz pierwszy. Wydało mu się dziwne, że nie odnaleźli nawet śladu po rozłożonych kościach. Teraz Håkon wiedział, dlaczego tak się stało.
Był to jedyny sposób. Dzięki temu fortelowi Diamentowi nigdy nie zorientują się, że cała załoga zbiegła na pokładzie Kennedy’ego, a linia czasu nie zostanie zmieniona. Być może zresztą te wydarzenia rozegrały się w ten sposób od samego początku?
Dopiąwszy wszystko na ostatni guzik, Lindberg sprawdził, czy koncha znajduje się w odpowiednim miejscu w maszynowni, a potem wrócił na Kennedy’ego.
Wszystko było gotowe, by raz na zawsze opuścić Drake-Omikron.
Zasiadł za sterami okrętu, wcześniej przenosząc nieprzytomnych załogantów na łóżka w ambulatorium. Alhassana przywiązał do jednego z nich, nie wiedząc, jak obcy zareaguje na taki rozwój wydarzeń. Do wybudzenia pozostało jeszcze kilka godzin.
Lindberg oderwał statek od ziemi, obserwując przez jeden z iluminatorów, jak Accipiter podnosi się na autopilocie. Mimo wszystkiego, czego doświadczył na jego pokładzie, przyzwyczaił się do tej latającej trumny. Przez długi czas była mu domem… jakkolwiek nawiedzonym.
Uśmiechnął się, a potem wprowadził kurs ku rubieżom systemu. Zadbał o to, by cały czas pozostawać w cieniu planety, nie wiedząc, czy krążownik Diamentowych nie znajduje się gdzieś w okolicy.
Håkon obserwował oddalającą się powierzchnię Drake-Omikron i oktagonalny budynek Terminalu. Wiedział, że wraz z nimi zostawia za sobą nieskończone możliwości i zaprzepaszcza szansę na odbudowę rodzaju ludzkiego. Nie było jednak innej możliwości.
Dostrzegł swoje odbicie w iluminatorze. Nie wyglądało najlepiej, ale po spotkaniu z Prastarymi nie spodziewał się niczego innego. A według Ev'radata było ono konieczne – wyliczenia Yan’ghati wskazywały, że bez tego elementu misja by się nie powiodła. Wprawdzie Diamentowy łudził się, że uda się osiągnąć więcej, ale obaj szybko przekonali się, że to niemożliwe. W każdym scenariuszu rasa Ev'radata wygrywała i nie sposób było tego zmienić.
Pozostawała tylko ucieczka.
Lindberg ustawił kurs na Ziemię. Dzieliło ich od niej sześćdziesiąt jeden parseków – po pogrążeniu się w diapauzie podróż zajmie ponad dwieście lat. Co zastaną na miejscu? Håkon spodziewał się wyniszczonego, jałowego krajobrazu, będącego dziełem organizatorów proelium. Atmosfera jednak z pewnością nie została zniszczona, nadal może zakwitnąć tam życie.
17
Wiele milionów kilometrów od Drake-Omikron załoga wybudziła się ze śpiączki. Lindberg stał w progu ambulatorium, krzyżując ręce na piersi. Pierwsze spojrzenia towarzyszy były pełne przerażenia i dezorientacji.
– Håkon? – zapytała nieprzytomnie Ellyse, rozglądając się. – Co tu się stało?
– Wyswobodziliśmy się z kosmicznego pata.
– Co? – zapytała, potrząsając głową. – Jak… ty… jakim cudem…
– Mówię w lingua universalis? – wyręczył ją, szczerząc się.
Zupełnie skołowana, pokiwała głową. Potem popatrzyła po reszcie załogantów – wszyscy sprawiali wrażenie równie zagubionych.
– Jak to możliwe? – zapytała.
– Dzięki Ev'radatowi.
– Czemu?
– Komu – poprawił ją. – Choć może nie jemu jedynemu powinienem przypisywać zasługi. On wprawdzie wykonał ostatnie szlify, ale inni Yan’ghati także uczestniczyli w skonstruowaniu urządzenia, które…
– O czym ty mówisz?
– O mechanizmie niwelującym pewne efekty działania la’derach. Skorzystałem z niego i zafundowałem podobną terapię śpiącemu Gideonowi.
Nadal patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem.
– Dokonali modyfikacji konchy – dodał. – Lepszych specjalistów od tej technologii ze świecą szukać w całym wszechświecie.
Trochę trwało, nim udało mu się wyłuszczyć, kto wyciągnął do niego pomocną dłoń oraz jakiej misji się podjął – i nawet wtedy nadal piętrzyły się pytania. Håkon cierpliwie odpowiadał na każde z nich. Szczególnie upierdliwa okazała się Channary Sang, co go specjalnie nie dziwiło.
– Nie mogłeś nam powiedzieć? – syknęła, gdy skończył.
– Nie – odparł spokojnie. – Sedno tkwiło w tym, bym wiedział tylko ja. W przeciwnym wypadku mogłoby dojść do katastrofy.
Astrochemik spojrzał na człowieka, którego niegdyś nazywał przyjacielem. Wciąż był pogrążony w głębokim śnie, zupełnie nieświadomy, że jego zaawansowana cywilizacja została w prosty sposób przechytrzona.
– Od jak dawna to planowałeś? – odezwała się Ellyse.
– Nie mogę sobie przypisać zasług w tej materii – odpowiedział Håkon. – Plan ukuł Ev'radat, jeden z Yan’ghati, Obrońców Wolności. Długie lata spędził na prowadzeniu obliczeń w swojej jaskini na Quae’hes. Tej planecie z pulsarem.
Jaccard siedział bez ruchu na łóżku i patrzył gdzieś w dal. Wyglądał, jakby niedowierzał, że udało im się zbiec śmierci sprzed nosa.