Håkon miał pewną ideę. Klarowała się dopiero w jego głowie, więc nie zająknął się o niej słowem. Do czasu, jak wrócą na Accipitera, powinien mieć gotowy plan. Nie gwarantował, że Reddington z tego wyjdzie, ale dawał nadzieję.
– Słyszysz? – zapytała Nozomi, a on zorientował się, że odpłynął myślami.
– Słyszę, słyszę – odparł i obrócił się do Gideona. – Ile jeszcze?
– Dwie godziny, może trochę więcej.
Lindberg skinął głową i wrócił do Ellyse.
– Zajmiemy się tym wspólnie, jak uruchomimy Kennedy’ego.
– W porządku, ale…
Urwała, przenosząc wzrok na inny wyświetlacz. Otworzyła usta i krew nagle odpłynęła jej z twarzy. Lindberg nerwowo czekał, aż się odezwie.
– Ellyse? – zapytał, niepewny czy chce otrzymać kolejną informację.
– Nie wierzę…
– Co się dzieje?
– Wywołują nas z pokładu Leavitta… musieli przeżyć! Håkon!
– Co takiego?
– Nie jesteśmy sami! Nie jesteśmy ostatnimi ocalałymi!
Widząc promienny uśmiech dziewczyny, Lindberg również poweselał.
– Nawiązałaś połączenie? – zapytał, kątem oka dostrzegając, że Hallford wstał ze swojego miejsca. Obaj czekali, ale odpowiedź nie nadchodziła.
5
Nozomi wezwała pierwszego oficera na mostek i odpowiedziała na wywołanie przez radio. Przedstawiła się stopniem, imieniem i nazwiskiem, a potem czekała. Połączenie było jedynie dźwiękowe, systemy transmisyjne Leavitta musiały szwankować.
– Brak odpowiedzi – powiedziała.
Siedzący na miejscu nawigatora Dija Udin odwrócił się i spojrzał z niepokojem na wyświetlacz ponad ich głowami. ISS Leavitt zmienił trajektorię lotu i za moment miał znaleźć się tuż nad nimi, na orbicie geostacjonarnej.
– Przecież nas wywoływali – odezwał się Alhassan.
– I nadal to robią. Ale zupełnie jakby… nie czekali na odpowiedź.
– Ellyse? – domagał się jej uwagi astrochemik.
– Nie mam żadnego odzewu, Håkon.
Dija Udin podniósł się z fotela i podszedł do stanowiska radiooperatorki. Stanąwszy za plecami Ellyse, posłał przyjacielowi długie spojrzenie.
– Nie mógłbyś łaskawie się wyłączyć i nie zajmować oficer łącznościowej swoim memłaniem? – zapytał.
– Nie. Jeśli nasza trójka ma podzielić los Reddingtona, chcę wiedzieć, czy są jeszcze ludzie, którzy przeżyli.
– Chyba ustaliliśmy, że to infekcja, która przenosi się przez kontakt z elektroniką – zaoponował Alhassan.
– Niczego nie ustaliliśmy. To tylko robocza hipoteza.
– Mnie się ona podoba.
– Więc przyjmujesz ją za pewnik?
– Może tak, może nie. Niech cię to nie interesuje – odparł Dija Udin.
Nozomi puściła tę wymianę zdań mimo uszu, obserwując wskazania transpondera. Systemy potwierdziły kod ISS Leavitt – okrętu nazwanego na cześć astronomki pracującej na przełomie XIX i XX wieku na Harvardzie, której ludzkość zawdzięczała model kalkulowania odległości pomiędzy ciałami niebieskimi.
– Gdzie ten statek miał lecieć? – zapytał Alhassan.
– Co za różnica? Teraz jest tutaj – odparła Ellyse.
– Taka różnica, że to dziwny timing.
– Co?
– Dziwi mnie, że wszystkie te statki znalazły się tutaj w jednym czasie. My i Kennedy, rozumiem. Ale Nowosybirsk i Leavitt? Przypuszczam, że nie leciały w jednym kierunku.
– Twoja przenikliwość jest porażająca, Alhassan – włączył się Håkon. – Dodaj do tego Hawkinga, który wisi na orbicie od długiego czasu.
– Nadal nie odpowiadają – powiedziała Nozomi, gdy Jaccard wchodził na mostek. Pierwszy oficer skinął głową, a potem zajął swoje miejsce. Dija Udin natychmiast wrócił na stanowisko nawigatora.
– Co z Reddingtonem? – zapytał jeszcze, nim obrócił fotel ku panelom.
– Żyje, ale przeżywa katusze. Channary przebąkuje coś o eutanazji – odparł niemal bezwiednie Loïc. – A teraz chcę wiedzieć, co jest z tym zasranym Leavittem?
– Zajął pozycję tuż nad nami.
– Nie nadają automatycznego przekazu?
– Nie, wygląda, że ktoś wywołuje nas z jednego ze stanowisk na mostku.
Wszyscy zwrócili wzrok na ekran.
– Jak blisko czerwonego karła przelecieli? – chciał się dowiedzieć Jaccard.
Ellyse czym prędzej przywołała dokładny zapis trajektorii lotu.
– Na tyle, że powinno wypalić wszystko na pokładzie – powiedziała.
– W takim razie to kolejna odsłona gry, w której niewątpliwie uczestniczymy – odparł major. – Gdzie jest Nowosybirsk?
– Nadal na obrzeżach systemu. Powoli zmierza ku Drake-Omikron.
Ellyse przemknęło przez myśl, że cmentarzysko niegdyś prężnie rozwijającej się cywilizacji niebawem znajdzie się nie tylko na powierzchni, ale także na orbicie. Wszystkie ziemskie wraki ciągnęły ku niej niczym ćmy do światła.
Jaccard bez przekonania spróbował wywołać obie jednostki. Żadna nie odpowiedziała. Na Nowosybirsku działały emitory antygrawitacyjne i kontrola środowiska – atmosfera była taka, jak na Accipiterze. Z Leavitta nie dochodziły żadne odczyty, ale po bliskim spotkaniu z tutejszą gwiazdą było to zrozumiałe.
– Dwie kolejne latające trumny… – skwitował Loïc.
Odczekał jeszcze chwilę, analizując trajektorie obu statków i wszystkie dostępne dane. W końcu podniósł się ze swojego miejsca.
– Nic więcej nie zrobimy, przynajmniej nie teraz. Wracam do dowódcy. Informujcie mnie, gdyby coś się zmieniło.
– Tak jest – odparła Nozomi.
Pierwszy oficer ruszył w kierunku windy, a wtedy ją olśniło.
– Panie majorze… – powiedziała, a on zatrzymał się w półkroku. – Możemy spróbować jeszcze czegoś.
– Czego?
– Załóżmy, że to jednak nie gra… w tym sensie, że to się z nami nie droczy. Że nie mamy do czynienia z jakimś infantylnym, kosmicznym tworem, który…
– Załóżmy – uciął Jaccard.
– Ta wiadomość musi być możliwa do rozszyfrowania. Otrzymaliśmy nagranie dźwiękowe, tyle mogę stwierdzić na pewno. Nikt nie odpowiada, bo być może nie potrafi odpowiedzieć.
Loïc ściągnął brwi, czekając na konkrety.
– Może tylko wydaje nam się, że ta wiadomość jest pusta – dodała Nozomi, przesuwając ekran na wyświetlaczu. – Może problem tkwi w tym, że nie słyszymy tego, co jest nadawane.
– Wyjaśnij – powiedział pierwszy oficer, oddalając się od windy.
– Ludzkie ucho słyszy dźwięki jedynie od szesnastu herców w górę. Do granicy dwudziestu kiloherców, mniej więcej.
Loïc skinął głową, opierając się o panel obok. Zrozumiał, o co chodzi.
– Podbij to – polecił, choć Ellyse już była w trakcie zwiększania głośności. Wyświetliła wykres, który zdawał się nie wykazywać żadnych dźwięków. Dopiero gdy zmieniła skalę, zobaczyli niewielkie drgnięcia.
– Niemal niewykrywalne – odezwała się do siebie. – Dźwięk rzędu kilku joktoherców…
– Może to być jakiś szum? – zapytał Håkon. Nozomi uświadomiła sobie, że nadal ma otwarty kanał komunikacyjny z Kennedym.
– Nie. Przekazy między statkami nie łapią szumu kosmicznego.
Po chwili mogli już odtworzyć wiadomość. Pierwsze dźwięki kazały im sądzić, że to przypadkowe, pozbawione sensu nagranie. Bulgoczące odgłosy przywodziły na myśl gotującą się wodę. Dopiero po chwili usłyszeli słowa.
To nauczyło się komunikować.
6
Håkona obleciały ciarki, gdy słuchał wypowiadanych słów. Bulgotanie w tle nadal było wyraźne słyszalne, ale na pierwszy plan przebijał się dziwny, chwiejny głos, jakby załamujący się w połowie każdego słowa.
Kluczem było pierwsze wyrażenie.
– Rah’ma’dul…
Gdy tylko padło, Lindberg machinalnie odsunął się od wyświetlacza. Natychmiast zaschło mu w gardle.
– A caelo usque ad centrum…
Łacina. Niegdyś martwy język, na którym oparła się lingua universalis. Cokolwiek do nich przemawiało, sięgnęło do postaw ich cywilizacji. Nabyło zdolność porozumiewania się za pomocą fundamentów ich języka.
Lindberg również je znał. Na Trzecim Szczycie Planetarnym w Genewie przyjęto konwencję o uniwersalnym języku, a przy tym uchwalono także rezolucję o nauczaniu łaciny w szkole podstawowej. Każde dziecko na Ziemi uczyło się jej w pierwszych latach edukacji, jako podstawy dla lingua universalis.