Литмир - Электронная Библиотека

A caelo usque ad centrum. Od niebios do wnętrza, do środka… do ziemi. O co mogło chodzić? O określenie dominimum tego tworu? Jego królestwa? Była to deklaracja mówiąca, że wszystko, co tutaj jest, należy do niego? A może to starało się wytłumaczyć, czym jest Rah’ma’dul?

Vive ut vivas

Żyj, abyś mógł żyć. Nie miało to dla Lindberga żadnego sensu. Pierwotnie oznaczało, by postępować nie bacząc na konsekwencje, żyć pełnią życia. W tym przypadku jednak należało odrzucić kontekst. Ta istota go nie znała.

Załoganci w milczeniu oczekiwali na dalszy ciąg wiadomości.

Naraz bulgotanie przerodziło się w cichy, nieprzerywany dźwięk. Stopniowo stawał się coraz głośniejszy, przechodząc w pisk. Początkowo nieprzyjemny, a potem dotkliwy. Håkon zasłonił uszy, ale w niczym to nie pomogło. Usłyszał jeszcze, że twór wypowiada jakieś słowa, ale nie mógł dosłyszeć ani jednego.

Ellyse udało się wyłączyć nagranie.

Przez kilka chwil nikt się nie odzywał.

– Od niebios do ziemi. Żyj, by móc żyć – powiedział w końcu Jaccard. – Co to znaczy? I co to za wizg na końcu?

Na pierwsze pytanie nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Na drugie odpowiedziała Nozomi.

– Oczyściłam nagranie – powiedziała po chwili. – Zostało przyspieszone, stąd słowa zlały się w jeden nieprzerwany dźwięk.

Håkon przysunął się do monitora, czując, jak przyspiesza mu serce. Naraz pomyślał o tym, że widział jedną z tych istot na pokładzie Hawkinga. Był najbliżej ze wszystkich. Czuł, że w jakiś sposób ma to znaczenie.

Z głośników doszedł cichy, jednostajny szum. Zwolnione nagranie przywodziło na myśl dźwięki spokojnego oceanu. Pobrzmiewał w nich jakichś metaliczny tembr, ale wyraźnie kojarzyły się z falami.

Neca eos omnes, deus suos agnoscet…

Ellyse wyłączyła nagranie, gdy tylko rozebrzmiało ostatnie słowo. Lindberg znów machinalnie odsunął się od panelu. Poczuł, jak oplata go fala gorąca.

– Co to znaczy? – zapytał Dija Udin.

– Zabijcie ich wszystkich, Bóg rozpozna swoich – odparł Håkon.

Odwrócił się do Gideona, który trwał w bezruchu, wpatrując się w wyświetlacz. Miał nadzieję, że główny mechanik szybko się otrząśnie i dokończy to, co zaczął. Chciał być na Accipiterze, razem z resztą załogi. Nie na statku-widmo, który dryfował gdzieś na obrzeżach systemu.

– Wszystko to dawne, łacińskie maksymy – powiedziała Nozomi. – Wygląda na to, że istoty nie rozumieją naszej gramatyki, nie posiadły zdolności konstruowania zdań. Operują gotowymi szablonami.

Lindberg skinął głową.

– I najwyraźniej rozumują inaczej niż my – dodał. – Bo nic nie wynika z tych słów. Pierwsza paremia może znaczyć, że jesteśmy w ich domenie, która rozciąga się od nieboskłonu do wnętrza planety. Ale druga? Żyj, byś mógł żyć?

– Może to wyzwanie – zauważył Dija Udin. – Podejmij rękawicę, spróbuj przetrwać to całe gówno, które dla ciebie szykujemy.

– Może – przytaknął Håkon.

– Trzecie w takim razie jest zapowiedzią pożogi – dodał Gideon.

– Niekoniecznie. Może chodzić o to, co już się wydarzyło – zaoponował Skandynaw. – Być może chcą nam przekazać, że nastąpił już przesiew. Zabili wszystkich, Bóg wybrał swoich.

Myśl, że obca cywilizacja wspomniała o istocie nadprzyrodzonej, jaką był bóg, w jakiś sposób działała na Lindberga niepokojąco. A jeszcze bardziej to, że mogli myśleć o sobie w ten sposób – uważać się za tych, którzy „zabili wszystkich, a potem rozpoznali swoich”.

– Wygląda na to, że mamy logiczną całość – odezwał się Jaccard. – Jeśli się nie mylicie, otrzymaliśmy wiadomość, że znajdujemy się na ich terytorium, mamy grać według ich reguł, a istotą gry jest naturalna selekcja.

– Tak to moim zdaniem wygląda – potwierdził Lindberg. – Może to jakaś makabryczna, darwinistowska rozgrywka.

– Nie wydaje mi się – włączyła się Nozomi. – Tyle zachodu po to, żeby tylko…

– Ta cywilizacja może istnieć od eonów, Ellyse – wszedł jej w zdanie Håkon. Nie miał ochoty się z nią sprzeczać, ale czuł, że trafił w sedno. – To wszystko może być dla nich tak znaczące, jak dla nas przydepnięcie mrowiska.

Wymieniali się uwagami jeszcze przez kilka chwil, ale oboje twardo stali na swoich stanowiskach. W końcu zgodzili się co do tego, że słowa te stanowią jakiegoś rodzaju wyzwanie, zachętę, prowokację czy zaproszenie do próby sił. Różnili się tylko w tym, jakie motywacje przyświecają obcej cywilizacji.

– Mam połączenie z systemami Leavitta – powiedziała Ellyse chwilę po tym, jak udało im się osiągnąć konsensus.

– I? – zapytał Loïc.

– Żadnych oznak życia. Ta wiadomość była automatyczna.

– Monitoring pokładowy? – zapytał od niechcenia Jaccard.

– Żadnych nagrań. Ale mam zdalny dostęp, możemy tam zajrzeć.

Szybko przekonali się, że Leavitt jest kolejnym cmentarzyskiem. Ciała były na różnym etapie rozkładu, zdecydowana większość znajdowała się w zniszczonych kriokomorach. Najwyraźniej załoga nie zdążyła ich opuścić, zanim rozpoczął się atak.

Niewiele ponad dwie godziny później Gideonowi udało się uruchomić silniki Kennedy’ego, a potem skierować go ku planecie. Lindberg starał się dokonać koniecznych modyfikacji, by dostosować emitory cząstek do zadania. Nie wydawało się to przesadnie trudne – skład molekularny piasku i materiału, z którego wykonana była technologia obcych, znacznie się różnił. Astrochemik mógł zaprogramować system tak, by stopniowo odkrywał przysypane ziemią budowle.

– Mogę to wszystko zautomatyzować – odezwał się, gdy weszli na orbitę.

– Słucham? – zapytał Gideon.

– Kennedy może sam przeprowadzić całą procedurę.

– Nie musimy być na pokładzie?

– Nie. Będzie bezpieczniej, jeśli się stąd wyniesiemy. Trudno przewidzieć, jaki efekt pociągnie za sobą odkurzanie na tak wielką skalę.

Hallford odetchnął z ulgą. Upewnili się, że Nozomi ma bezpośrednie i stabilne połączenie z systemami okrętu, a potem wrócili na Accipitera. Teraz pozostało tylko odkopać trochę tajemnic… i podjąć rękawicę, która została im rzucona.

7

Podczas gdy Kennedy wykonał pierwszy przelot nad punktem figurującym jako cel Hawkinga, Håkon udał się do ambulatorium. Stanął przed ekranem ochronnym, obserwując, jak dowódca konwulsyjnie zwija się na łóżku.

– Sytuacja bez zmian? – zapytał.

– Tak. – Channary oderwała wzrok od Reddingtona i obróciła się ku rozmówcy. – Ellyse twierdzi, że masz jakiś pomysł.

– To raczej strzał w ciemno.

– Wal – powiedziała, krzyżując ręce na piersi.

– Wydaje mi się, że koncha weszła w jakąś reakcję z kombinezonem. A konkretniej z systemami elektronicznymi, którymi jest napakowany.

– Mówisz, jakby to było chemiczne zjawisko.

– Bo może jest czymś podobnym – odparł. – Tak czy inaczej, wydaje mi się, że to, co dzieje się z Reddingtonem, jest wynikiem kontaktu naszej technologii z ichnią.

– Nie masz żadnego dowodu.

– Najmniejszego.

– Więc co chcesz zrobić?

– Założyć mu tę maskę na twarz.

Spiorunowała go wzrokiem, rozplatając ręce. Przypuszczał, że będzie protestowała, ale po chwili milczenia Channary niespodziewanie skinęła głową.

– Musimy to zrobić nieoficjalnie – powiedziała. – Jaccard nie pozwoli na takie ryzyko.

– Ale ty tak?

– Od dwóch godzin obserwuję katorgę, jaką przeżywa.

Håkon przypomniał sobie o tym, co wcześniej mówił Jaccard – szefowa ochrony sugerowała, by zakończyć męki Jeffreya. Nic więc dziwnego, że była gotowa zaryzykować.

– Pójdę po tę muszlę – powiedziała. – Powiedz mi tylko, jak mam ją przenieść, żeby nie spotkało mnie to samo.

– Nie powinnaś mieć na sobie niczego elektronicznego.

– To twoja fachowa opinia?

– Lepszej nie usłyszysz – odparł Lindberg, zaskoczony własną pewnością. Było to zachowanie nielicujące z zasadami postępowania naukowca. Rzucił niepopartą żadnymi dowodami uwagę, przedstawiając ją jako prawdę objawioną. Uświadomiwszy to sobie, pomyślał, że coś jest z nim nie w porządku.

39
{"b":"572671","o":1}