– Chcesz rozwiać cały piasek? – zapytał Reddington.
– W zasadzie tak – przytaknął ochoczo Gideon.
Dowódca pokiwał głową, ostatecznie dając placet.
– Zatem bierzecie prom i w drogę – dodał. – Sprowadźcie tutaj Kennedy’ego, podreperujcie uszkodzone systemy, a potem odkryjemy, co czeka na nas pod powierzchnią tej planety.
4
– Jesteś choćby przyzwoitym pilotem? – zapytał Håkon, gdy znaleźli się na pokładzie niewielkiego wahadłowca. Gabarytami przypominał kawalerkę Lindberga, w której mieszkał podczas studiów na Universitetet i Oslo.
– Daję sobie radę – odrzekł Hallford.
– Dowieziesz nas cało na miejsce?
– Pewnie. Problem pojawiłby się, gdybym miał zabrać nas z powrotem.
Lindberg spojrzał na niego niepewnie. Na jego obliczu nie było cienia uśmiechu.
– Chodzi o to, że im bliżej pola grawitacyjnego jakiegoś ciała niebieskiego, tym masz więcej roboty z astrometrią. Dodasz trochę gazu, to nie ciągniesz w przód, a w górę… przynajmniej, subiektywnie rzecz biorąc, bo relatywnie…
– W porządku. Wierzę ci na słowo.
– Zrelaksuj się, zanuć sobie w myślach jakąś melodię, skup się na przyjemnych rzeczach.
Lindberg pamiętał ze swojej podróży na Accipitera, że lot promem nie należy do najprzyjemniejszych. Wówczas zrzygał się obficie do pojemnika w ścianie, ku uciesze kilku jajogłowych.
– Myślę o Universitetet i Oslo.
– Studiowałeś tam?
– Niestety.
– W takim razie to mało wdzięczny temat do rozmyślań.
Śluza hangaru otworzyła się i próżnia natychmiast wypełniła pomieszczenie. Nie czekając na pozwolenie na start, Gideon ruszył z impetem, niemal ocierając się o brzeg otwartego włazu.
– W twoich czasach też była to najlepsza uczelnia w Europie? – zapytał słabo Lindberg, byleby się czymś zająć.
– Nie wiem, jestem z Ameryki – odparł, wzruszając ramionami. – Ale coś mi świta, że może Zurych? Jest tam coś?
– Eidgenössische Technische Hochschule.
– Brzmi, jakby katowali tam studentów, więc by się zgadzało.
Wahadłowcem zaczęło telepać na tyle mocno, że Lindbergowi momentalnie podeszło do gardła wszystko, co zjadł od powrotu na Accipitera.
– Wygląda, że miałeś niezłe wykształcenie, Lindberg.
– Bo tak było – odparł, zasłaniając rękawem usta. W iluminatorze dostrzegł szybko oddalający się okręt.
– To po cholerę pchałeś się do Ara Maxima? Wybacz, że pytam, ale nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy się na to porywali. Wydawało mi się to bezrefleksyjne.
– Chciałem napisać historię kolejnych pokoleń.
– Poważnie?
– Nie.
– Więc co cię skłoniło?
– Kobieta, niskie zarobki, brak rozrywki, monotonia życia i…
– Dobra – uciął Gideon. – Nie powinienem pytać. Ustalmy, że był to kaprys młodości.
– Możliwe, że tak właśnie było – odparł Håkon i się uśmiechnął. Prawdę mówiąc, sam już nie wiedział, dlaczego zdecydował się na to szaleństwo.
– Koniec końców możesz jednak uznać się za szczęściarza.
– Z pewnością.
– Jakby nie było, przeżyłeś całą ludzkość.
Była to cholernie niepokojąca myśl, ale jednocześnie logiczna. Na pokładzie Accipitera nikt już nie oczekiwał transmisji z Alfa Centauri Bb. Porzucili nadzieję, świadomi, że Ziemia może milczeć tylko z jednego powodu.
Byli ostatnimi ocalałymi ze swojej rasy. Taką konkluzję podsuwał zdrowy rozsądek, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało. A mimo to pędzili teraz do porzuconego statku i zamierzali pozostać w tym zakątku kosmosu, by zbadać tajemniczą planetę. Logiczniej byłoby uciekać jak najdalej stąd i zadbać o to, by nikogo więcej nie stracić. Każdy członek załogi był teraz na wagę złota.
Zadokowali w końcu do Kennedy’ego, a potem odczekali, aż prom nawiąże połączenie z systemem pokładowym.
– Co teraz? – zapytał Skandynaw.
– Muszę naprawić parę rzeczy i wyłączyć to, co zżera energię.
– Dolecimy na orbitę? – zapytał Lindberg.
– Może na oparach. Zależy od ilości neutrin.
Håkon skinął głową. Musiała to być zawodowa rezerwa, zapewne nieuzasadniona, bo w przeciwnym wypadku główny inżynier nigdy nie zdecydowałby się na taką misję. Obserwując jego pracę, Lindberg zupełnie odpłynął myślami. Dopiero po kwadransie święcące diody na pulpicie drugiego pilota wyrwały go z zamyślenia. Przesunął palcem po wyświetlaczu, by przyjąć połączenie. Na ekranie ujrzał zafrasowaną Ellyse.
– Co się stało? – zapytał.
Po wyrazie twarzy mógł stwierdzić, że nic dobrego.
– Reddington… – wydukała.
– Co z nim?
Nozomi wbijała wzrok prosto w obiektyw. Håkon czuł, jak przewierca mu się przez oczy.
– Musiał… musiał zarazić się czymś na planecie. Jakaś infekcja, wirus, bakteria…
– Co?
Gideon obrócił się i bez słowa spojrzał na ekran.
– Co z nim się dzieje, Ellyse? – zapytał Skandynaw.
– Nie wiemy. – Potrząsnęła głową, jakby starała się wybudzić z koszmaru. – Nie wygląda to najlepiej… jego paznokcie jakby wysychają, kruszą się… jego oczy, Håkon, gdybyś tylko widział jego oczy…
– Zaszły czarnym bielmem.
Skinęła głową.
– I cieknie z nich ropa – dodał. – Tak samo jak Dayan.
Rozmówczyni potwierdziła milczeniem, a on naraz uzmysłowił sobie, że cokolwiek stało się z pułkownikiem, mogło dotknąć także ich dwojga i Alhassana. Wszyscy byli na planecie, wszyscy oddychali tym samym powietrzem.
– Do kurwy nędzy, nie należało ściągać kasków – szepnął.
– To nie atmosfera, Håkon – odparła słabo Ellyse. – Yael zaraziła się podłączając kombinezon do Hawkinga, a Reddington…
– Dotykając konchy, oczywiście.
Ścierając pył z urządzenia dowódca miał założone rękawice, ale być może nie miało to znaczenia. Lindberg nie znał większości pierwiastków, z których wykonana była muszla. Możliwe, że jakieś cząsteczki przenikały przez skafander.
– Co się z nim teraz dzieje? – włączył się Hallford, podchodząc do stanowiska.
– Jest w ambulatorium, Channary i Jaccard przy nim czuwają. Ma drgawki, wysoką gorączkę, wymiotuje… teraz już samą żółcią – odparła Nozomi i na moment urwała. – Yael też miała takie objawy?
– Nie. W jej przypadku bardziej przypominało to opętanie niż infekcję.
Oficer łącznościowa powoli zamknęła oczy i spuściła głowę.
– Co mamy z nim zrobić? – zapytała. – Gdyby była tu Dayan…
– Nic by nie pomogła.
– Podajemy mu środki neutralizujące patogeny, ale to chyba daremne.
Mówiła, jakby po drugiej stronie nie miała żadnego rozmówcy.
– Umiera na naszych oczach – dodała. – A jeśli ta infekcja roznosi się inną drogą, niż przez dotyk, wszyscy jesteśmy zakażeni. Zresztą Dija Udin dotykał ziemi, kiedy się modlił… wie już, że jest następny.
Lindberg chciał zaoponować, ale szybko zmitygował się, że Ellyse może mieć rację. Spojrzał ponaglająco na swojego towarzysza, a ten skinął głową i wrócił do swoich zadań.
– A ty, Håkon? Dobrze się czujesz? – zapytała.
– W tych okolicznościach jak nowonarodzony.
Nozomi nie odpowiedziała, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. Lindberg odchrząknął.
– Musimy przeanalizować to na spokojnie – powiedział. – Jakbyśmy mieli do czynienia z procesami chemicznymi, lub…
– O czym ty mówisz? – weszła mu w zdanie, mrużąc oczy.
– Spokój ducha to fundament.
– Na którym chcesz zbudować swoją koncepcję? Jaką?
Håkon zabębnił palcami o panel komunikacyjny.
– Może to nie infekcja – odezwał się w końcu.
– A co?
– Przynajmniej nie w sensie biologicznym – dodał.
– Ale…
– Yael zaraziła się przez kontakt z komputerem pokładowym, a Reddington przez kontakt z konchą. Przy czym „zarażenie” to chyba nieodpowiednie słowo, skoro to nie rzecz organiczna.
– Co w takim razie?
– Nie wiem. Ale wygląda na to, że nośnikiem są urządzenia elektroniczne.
– To by znaczyło, że nie jesteśmy zainfekowani.
– Mhm – mruknął.
– Ale nie rozwiązuje to problemu. Nadal nie wiem, jak pomóc pułkownikowi.