Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nocą mój gąsior był pełny. Muszę przyznać, iż wymierzyłem idealnie, ponieważ napełniając ostatnią ampułkę po adrenalinie , kropelki złotego płynu przestały płynąć z e służącego mi wiernie naczy nia. Schowałem je do plecaka, z winąłem jedną z purpurowych szat, habitów – nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać – i pełen wewnętrznej radości oddaliłem się nieco od kościoła, pochwyciłem ciężki, pochodzący z gruzów, fragment cementu z żelaznym zbrojeniem i z szyderczym uśmiechem na twarzy cisnąłem go w jedno z okien należącego do Jain pokoju.

Przy odrobinie szczęścia, w przeciągu kilkudziesięciu najbliższych sekund, Jain zejdzie z tego świata. Wszystko było jednak w rękach Boga. Nie prowokując go dalej, udałem się do mojego pokoju w Śródmieściu.

86

Gdy tylko Blaine pojawił się w Sokole Maltańskim, Kane’owi błysnęły oczy. Szerokim, zamaszystym gestem uchylił prowadzące do piwnicy drzwi i razem udali się na spotkanie z Kafarem.

Kafar naturalnie tryskał energią niczym świeżo uruchomiona fontanna strumieniem wody. Klepał Blaina po plecach, opowiadał sprośne żarty i praktycznie przez cały czas wykrzywiał usta w przypominającym banana uśmiechu.

Wyglądał na szczęśliwego faceta. Musiał naprawdę nienawidzić tej suki. Kiedy dzisiejszego ranka doszły go wieści, iż Dzieci Katedry pogrążyły się w żałobie, o mały włos, a dołączyłby do Najwyżej Kapłanki za sprawą wyrzutu pozytywnych hormonów do mózgu.

Blaine również był szczęśliwy. Cztery tysiące kapsli zasiliło jego Arbuzowy fundusz. Wciąż brakowało mu około dziewięciuset kapsli, ale nie przejmował się tym. Kupił Ochłapowi jaszczurkę i z wsadzonymi w kieszenie skórzanych spodni rękami, udał się na posterunek policji Hub.

Szeryf Greene przyjął go niezwykle otwarcie i z uwagą wysłuchał wszystkiego, co denuncjatorska natura Blaina miała mu do oznajmienia.

87

Pamiętając wydarzenia z nalotu na kasyno Gizma w Złomowie, uznałem, iż nie mam najmniejszej ochoty ryzykować moje kupra (i kupra moje psa) w kolejnym rajdzie na kolejną jaskinię kolejnego ze złych, naprawdę złych ludzi pustkowi. Poza tym, jakkolwiek miłym człowiekiem nie okazał się Szeryf Greene, nie łączyła mnie z nim żadna, absolutnie żadna więź i doprawdy nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, abym zyskał wobec niego pokłady sympatii, którymi darzyłem Killiana Darkwatera.

Nie miałem jednak oporów przed przyjęciem trzystu kapsli za złożenie zeznań i potencjalne pogrążenie Kafara w legislacyjnym bagnie procedur policji miasta Hub. Kiedy formalnościom stało się zadość, Greene zaproponował bym poszedł z nimi i rozpierdolił kutasa w drobny mak, ale ja miałem inne plany. Zamierzałem grzecznie przeczekać na posterunku; poświęcić nieco czasu mojemu Ochłapkowi i porozmyślać o Pogromcy Arbuzów.

Szeryf coś tam kwękał, ale ostatecznie powiedział: „to twój wybór”. Obiecał jednak tysiąc kapsli, ale tylko, jeśli uda im się dorwać Kafara i dostarczyć go przewożącemu zwłoki przez Styks Charonowi.

Niestety okazało się, że Szeryf Greene nie dotrwał do końca. Kane zasunął mu z Remingtona prosto w najbardziej witalny element ciała każdego człowieka; w głowę. Osobowość, historia, wspomnienia, marzenia i wszystko, co składało się na osobę Szeryfa Greena, rozbryzgnęło się po kamiennych ścianach mrocznej piwnicy Kafara.

Jednak jak to zazwyczaj bywa, po licjanci w obliczu śmierci jednego ze swoich, ma ją bardzo demokratyczne wyobrażenie sprawiedliwości.

Są też z reguły bardzo zgodni.

Kafar, Kane i cała reszta podziemnego tałatajstwa Hub została zawinięta w czar ne wory i wywieziona na pustynię . Pomimo, iż Greene nie był w stanie wywiązać się z naszej części umowy, jego zastępca: oficer Kenny, stanął dzielnie na wysokości zadania.

Mając całą kwotę, szesnaście tysięcy unurzanych we krwi kapsli, udałem się do Jake’a i kupiłem wymarzony karabin snajperski DKS-501. W prezencie otrzymałem pięćset naboi .

Czułem, że żyję.

88

Po zdobyciu upragnionego „Pogromcy Arbuzów”, Blaine Kelly dał sobie jeszcze dwa dodatkowe dni na zmitrężenie w największej post-apokaliptycznej metropolii świata. Pomyszkował trochę po Śródmieściu. Niepotrzebny sprzęt, między innymi MP9-tkę, Remingtona od Killiana, kilka Stimpaków i inne drobiazgi zamienił na gotówkę w należącym do Beth sklepie „Spluwy”. Za wykonanie zadania dla Butcha Harrisa otrzymał całkiem przyzwoitą zniżkę na amunicję do DKS-501, przez co zakupy były jeszcze przyjemniejsze. Zajrzał również do prowadzonego przez niewielkiego karła o komicznie pociągłej twarzy sklepiku o wdzięcznej i ujmującej nazwie: „Mydło i Powidło”. Nie znalazł tam jednak nic ciekawego i gdyby nie wciśnięcie Mitch’owi (właścicielowi) niezdatnego do użytku urządzenia firmy RobCo, uznałby wizytę w sklepie za zupełnie daremną.

Półtora tysiąca – brzdąkających wesoło jeden o drugi – kapsli w sakiewce bynajmniej nie wypełniało go uczuciem daremności. Chociaż, gdyby spojrzeć na ten szmal z perspektywy czasu jaki ostał się w jego jukach, niewątpliwie byłby to czas krótki niczym stosunek seksualny afrykańskiego lwa z lwicą. Tuż obok bowiem mieścił się sklepik pani Stapleton.

Pani Stapleton była niebrzydką bibliotekarką w średnim wieku. Jej niewielki lokalik, urządzony z nieco archaicznym, acz wyrafinowanym smakiem, wypełniały książki, książki i jeszcze raz książki. Zważywszy na zamiłowanie do czytelnictwa i porażający w post-apokaliptycznym świecie analfabetyzm, Blaine nie miał zielonego pojęcia jakim cudem ta delikatna, zdająca się zupełnie nieprzystosowana do rzeczywistości kobietka, radzi sobie zarabiając na życie.

Kiedy zaproponowała mu holodysk – taki sam jaki otrzymał od Supermutanta, aczkolwiek ten nie był unurzany w gęstej krwi o odcieniu buraków – zrozumiał, iż pani Stapleton jest nie tylko wyśmienitą kolekcjonerką białych kruków i unikalnych taśm, ale również wytrawną bizneswoman.

Dysk kosztował go osiemset kapsli. Połowę z tego, co uzyskał za wykiwanie Mitch’a. Blaine zastanawiał się przez moment, czy nie byłoby rozsądniej zagrozić tej pazernej harpii podpaleniem jej niewielkiego kawałka raju i puszczeniem wszystkim pieczołowicie gromadzonych zbiorów z dymem.

Uznał, że sprawa nie jest warta zachodu. Zapłacił gotówką i podłączył holodysk do swojego Pipka…

89

Przewodnik po Kryptach (Zachód) v34.129 Wydanie C

Witamy w najnowszej edycji Przewodnika po Kryptach zachodnich Stanów Zjednoczonych. Mamy nadzieję, iż Ci się on spodoba, i prosimy abyś pamiętał/a, że Krypty nie są tylko dla zamożnych, lecz dla każdego.

Krypta 12

Pod nową, rozrastającą się metropolią Bakersfield leży technologiczna wspaniałość Krypty 12. Wybudowana z myślą o wszelkich wygodach potencjalnych Mieszkańców, Krypta 12 otrzymała nagrodę "Hermetycznego Kombinezonu" za przykładną gotowość. Ukryta głęboko pod ziemią, zapewni swoim Mieszkańcom niedościgłą ochronę. Podobnie jak wszystkie inne, Krypta 12 została wyposażona w najnowszą odmianę Schronowego Systemu Uzdatniania Wody. Ów system, zdolny nawet do przetworzenia nieczystości znajdujących się w kanałach ściekowych Baker, jest w stanie dostarczyć codziennie ponad 60.000 litrów krystalicznie czystej, odświeżającej wody pitnej.

Krypta 13

Położona w malowniczej, górskiej okolicy, na północny zachód od Krypty 12, Krypta 13 oferuje swoim Lokatorom nieograniczone dostawy czystej wody. Plotki, że wody gruntowe na tym obszarze mogą łatwo ulec skażeniu w razie wybuchu wojny nuklearnej, zostały ocenione przez Departament Wody i Energii jako zupełnie bezpodstawne. Na wypadek zanieczyszczenia tychże wód, jakkolwiek nieskończenie mało prawdopodobny, Krypta 13 została wyposażona w zaaprobowany przez rządowych ekspertów Schronowy System Uzdatniania Wody. Według szacunków może on pracować bez znaczącego spadku wydajności przez ponad 250.000 godzin, zatem nie ma się czego obawiać.

74
{"b":"571199","o":1}