Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Lenore? – Lars zmarszczył brwi i pokręcił głową. – Nigdy nie słyszałem o żadnej Lenore. Killian?

Przecież kręciła się w barakach podczas odprawy, prawda? Przecież ktoś musiał na nią zwrócić uwagę. Chociaż całe to zamieszanie, podekscytowanie…

Killian nie odpowiadał. Wpatrywał się pustym wzrokiem w Blaina.

Potem rzucił się łapiąc go za kołnierz czarnej skórzanej kurtki w stylu Mela Kaminsky’ego.

- Ty głupi chuju! Siedmiu dobrych ludzi zginęło przez ciebie bo nie potrafiłeś trzymać fiuta na wodzy!?

Ludzie wokół odsunęli się. Wszyscy obserwowali rozgrywającą się przed nimi scenę z nieskrywanym wyczekiwaniem. Jedynie Ochłap zaczął szczekać, srożyć się i niemalże nie skoczył na Killiana, gdyby w ostatniej chwili nie złapał go - chcący wcześniej zrobić z psa chodzącą bombę - Paul.

- Killian, na Boga! Puść go – Lars próbował odciągnąć szeryfa na bok. – Puść go! To nie jego wina!

Kiedy Killian przestał potrząsać Blaina, zapanowała pełna przejęcia cisza. Ochłap wciąż warczał, a biała pręga sierści wzdłuż kręgosłupa stała mu jak po trafieniu piorunem.

Szeryf oddychał ciężko przy tym sapiąc. Blaine również z trudem łykał powietrze. Był czerwony na twarzy. Widać było, że wszystkim zaczynają z wolna puszczać nerwy. Sytuację dodatkowo podkręcił krzykliwy głos Izo.

- KILLIAN, BLAINE! NIE URATUJECIE KOLEŻANKI? KTO WIE, CO JĄ TU CZEKA JAK ZOSTANIE Z NAMI TROCHĘ DŁUŻEJ. ROBI SIĘ NUDNO I CHŁOPAKI ZACZYNAJĄ SIĘ NIEZDROWO NAPINAĆ…

Kolejna fala gromkiego, zwierzęcego śmiechu.

- Killian, weź się w garść do jasnej cholery! – syknął Lars potrząsając ramieniem szeryfa. – On próbuje nas skłócić. Musimy coś zrobić!

Paul chciał raz jeszcze wysnuć propozycję swojego genialnego planu. Przyjrzał się jednak wciąż napiętemu psu i szybko zrezygnował.

- BLAINE! – zebranych dobiegł piskliwy i desperacki krzyk należący do Lenore. – BLAINE!!! ONI MNIE ZABIJĄ!!!

Lars spojrzał na Blaina i pokręcił głową.

- To pułapka.

- Pewnie, że pułapka – uaktywnił się nagle Killian. – Chcą nas sprowokować do ataku, a kiedy ruszymy, wysadzą nas w powietrze…

Wysadzą w powietrze, Blaine. Kojarzy ci się to z czymś? Pomyśl, co masz jeszcze w tym swoim piękny, nieprzemakalnym tobołeczku? Co takiego znalazłeś w pieczarze kretoszczurów na samym dnie zawalonej gruzem Krypty 15? MP9-tka, jasne. Kilka stimpacków, trochę amunicji, granat, a właściwie dwa granaty, ale jeden zjadło biedne zwierzątko i urwało mu łeb. Granat mógłby się przydać, ale blacha jest za gruba. Może rozwaliłoby wewnętrzne ściany, ale na pewno nie wywalicie wyłomu w jednej z tych masywnych, karbowanych ścian zewnętrznych. No, ale Blaine, sięgnij rączką do środka i zobacz, co tam jeszcze kryje się na samym dnie…

- Słuchajcie – oświadczył Blaine pod wpływem nagłego oświecenia. – Mam pomysł. Mam genialny, kurwa, pomysł!

46

- Ostrożnie – szepnął Lars. – Jesteś pewien, że się na tym znasz?

- Spokojna głowa – odparł Blaine. – Do wszystkiego, co robię, podchodzę metodycznie…

Blaine wiedział wiele o materiałach wybuchowych, nastawianiu czasomierzy i podstawowych sposobach zachowywania bezpieczeństwa przy odpalaniu wszystkiego, co eksplodując mogłoby nieopatrznie uszkodzić sapera.

Czyli w tym wypadku jego.

Oczywiście wiedza Blaina była czysto teoretyczna. Spędzał sporo czasu w bibliotekach Krypty i chłonął wszystko jak wygłodniały wieloryb przemierzający ocean i wciągający porażające ilości planktonu. Jednak wciąż, jego profesjonalizm był stricte akademicki.

- Dobra, teraz jeszcze zegar. Ile?

- Killian – szepnął Lars odwracając się w stronę czającego się w budynku na tyłach kasyna szeryfa. – Ile czasu potrzebujemy?

Dobry człowiek spojrzał na zegarek. Była godzina czwarta dwadzieścia jeden rano. Widnokrąg nad wschodnim krańcem Ziemi przyozdabiała już niewyraźna, niepewna łuna nadchodzącego dnia. Wciąż jednak było ciemno i jeżeli mieli jakąkolwiek szansę by zaskoczyć Gizma i jego chłopaków, to teraz, albo nigdy.

- Stuart rozpocznie ostrzał za półtorej minuty – oświadczył Killian analizując zsynchronizowane wskazówki na zegarku swoim i zegarku nadzorującego natarciem od strony południowej Stuarta. – Nastaw na sto dwadzieścia sekund.

- Na pewno?

- Na pewno.

- Dobra, Blaine?

- Moment, jeszcze tylko delikatna kalibracja, sprawdzę czy nie ma wycieków, symetryczność mechanizmu odliczającego wydaje się być w porządku – Blaine starał się sprawiać wrażenie profesjonalisty. Jednak w gruncie rzeczy nie miał bladego pojęcia, co robi. Modlił się tylko, by sprawa z odpaleniem dynamitu była tak samo prosta, jak wyciągnięcie zawleczki z granatu. Jeżeli coś ustawił źle, cokolwiek, popełniając tym samym błąd, ich plan zakończy się fiaskiem. – Dobra! Ustawione. Spadamy!

Blaine i Lars wycofali się dołączając do Killiana, Ochłapa i czterech gliniarzy stanowiących sabotażową grupę dywersyfikacyjną zmodyfikowanej naprędce operacji pod kryptonimem „Koniec tłuściocha”.

- Trzydzieści sekund – oznajmił szeryf z powagą nie odrywając wzroku od wskazówek sekundnika.

- Jak tylko wywali dziurę, Blaine wrzuca do środka granat, a potem wchodzimy strzelając do wszystkiego, co się rusza!

Dobry plan, pomyślał Blaine w pełni zgadzając się ze słowami umięśnionego gliniarza z wąsem. Prosty i ryzykowany, ale zdaje się powzięliśmy wszelkie środki ostrożności.

- Dziesięć sekund, dziewięć, osiem, siedem…

Za chwilę Stuart miał rozpocząć odwracający uwagę ostrzał.

- Cztery, trzy, dwa, jeden…

Przez moment nic się nie działo.

- No i? – rzucił skonfundowany Lars. – Dlaczego nie strzelają?

- Nie mam pojęcia – Killian pokręcił głową. – Może nie…

Bang-bang-bang-BANG-BANG-BANG-BANGBANGBANGBAABANABBFGAN!!!!!!

Stuart stanął na wysokości zadania. Co prawda spóźnił się o pięć sekund, ale jego ludzie jak na komendę dowodzącego plutonem egzekucyjnym zaczęli walić w kasyno ze wszystkiego, co tylko mieli pod ręką. Chłopaki Gizma odpowiedzieli tym samym i raz jeszcze Złomowo zostało wyrwane ze swojego bezpiecznego i pozornego letargu.

- Piętnaście sekund.

- Uważajcie, uważajcie – leżący na ziemi Lars unosił delikatnie dłoń w uspokajającym geście. – Jak wybuchnie, czekajcie wszyscy na mój znak.

- Dziesięć sekund – kontynuował Killian.

To już teraz, pomyślał Blaine i spojrzał na Larsa. Wszyscy czekający na północy strażnicy leżeli skuleni za ścianą niewielkiego budynku sąsiadującego z kasynem. Blaine położył dłoń między uszami Ochłapa. Pies ani drgnął.

- Pięć, cztery…

O, kurwa, Blaine! Zaraz wybuchnie!!!

- Trzy…

Dynamit zaświecił. To znaczy, nie do końca zaświecił. Miejsce, w którym zapalnik czasowy został wbity w powiązaną taśmą klejącą wiązkę prochu i nitrogliceryny, rozbłysnęło bladym płomieniem i po chwili w akompaniamencie syku, drobnych iskierek i smużki dymu zgasło zupełnie.

Nic się nie stało.

- Kurwa! – syknął Blaine.

- Do cholery – rzucił Killian. – Dlaczego nie wybuchło?

- Nie wiem. Może pomyliłem się…

Jednak Blaine Kelly nie był w stanie dokończyć ułożonego w myśli zdania. Błysk, huk, szczęk rozrywanej blachy, grudy wylatującej w powietrze ubitej ziemi, kamieni i kilka innych dźwięków i fragmentów, na czele ze wstrząsem, przerwały jego słowa.

Na moment po eksplozji zapanowała absolutna cisza. Chłopaki z południa wstrzymali ogień. Kolesie Gizma najpewniej w ogóle nie wiedzieli, co się dzieje i przezornie uznali, że lepiej będzie jak i oni przestaną pociągać za cyngle.

Ochłap zaskomlał.

- Teraz! – zakomenderował Lars. – Rzucaj!

Blaine wychylił się, odbezpieczył granat i cisnął prosto w spowitą szarym dymem dziurę, która była niegdyś północną ścianą kasyna i oknem, przez które szpiegujący człowieka Jabbę człowiek z trzynastką na plecach zapuszczał żurawia.

57
{"b":"571199","o":1}