Pomimo fatalnego poranka, nawiedzającego mnie nad ranem koszmaru i zgubion ego śladu po bzykającej się jakby świat miał się nazajutrz skończyć po raz drugi Lenore (a swoją drogą jak inaczej miałaby się pieprzyć panienka, która ma tak na imię?!), wszystko z wolna układało się chyba specjalnie z myślą o mnie. Miałem już świetny plan. Niewielki fortel, gdzie mogłem policzyć się z wyżywającym się na Bogu winnym psie Nealem, a jednocześnie zaskarbiłbym sobie wystarczające zaufanie , by Gizmo rozpruł się przede mną niczym przerznięty nożem pluszowy miś i powiedział mi prosto do taśmy, dlaczego Killian tak bardzo wadzi mu jako burmistrz złomowa i co tak właściwie planuje w tej kwestii zrobić.
Czas najwyższy odwiedzić Czachy. Zostawiając Ochłapa z podstawioną przez Marcelles miską pełną krwistych szczątków żmii, udałem się wzdłuż korytarza pogwizdując przy tym wesoło.
36
Wąski, pozbawiony dopływu naturalnego światła korytarz ciągnął się ku północy. Blaszano-drewniane ściany zdawały się zakleszczać coraz bliżej siebie powodując silne uczucie klaustrofobicznego osaczenia. Uchylone drzwi prowadzące do pokoju po prawej stronie rozjaśniały nieco ciemne wnętrze. Kroki masywnych traperów Blaina odbijały się metalicznym echem od spękanego, wulgarnie wręcz zaniedbanego i pozostawionego samemu sobie przedwojennego linoleum.
Tuż przed prowadzącymi do leża Czach drzwiami stała młoda, średnio atrakcyjna dziewczyna. Jej ubiór w niczym nie odstawał od sfatygowanej, umorusanej odzieży noszonej przez strudzonych życiem i światem ludzi współczesnych. Miała rude włosy, naznaczone ogniem jak to ktoś kiedyś określił, zielone zdające się piwne, a nawet czarne w panującym w korytarzu zaciemnieniu oczy. Lewą rękę podpierała na krągłym biodrze, zaś w prawej podrzucała wyszczerbiony, przerdzewiały nóż o wytartej rękojeści.
Broń wyglądała jak kolejny z licznych tu kawałków złomu. Jednak ostrze zdawało się należycie utrzymane, naostrzone i zdolne pociąć człowieka na plasterki.
Dziewczyna przestała pogwizdywać mniej więcej w tym samym momencie, w którym skonfundowany jej widokiem Blaine również zaprzestał wydawania z siebie jakichkolwiek dźwięków.
Przez moment oboje stali wpatrzeni w siebie w milczeniu. Ciszę przerwała dziewczyna imieniem Sherry:
- Będziesz tak stał i się gapił, koleś? Czego tu chcesz? To teren Czach!
Blaine spoglądał na trzymany przez nią nóż. Spoczywał teraz głęboko osadzony w dłoni. Ostrze skierowane na sztorc wprost ku niemu połyskiwało przy minimalnych ruchach, gdy padał na nie rozproszony strumień światła z bocznego pomieszczenia.
- Nazywam się Blaine. Blaine Kelly – oświadczył pochodzący z Krypty chłopak powstrzymując się jednak od kurtuazyjnego wyciągnięcia dłoni. – Jestem tu od niedawna. Wczoraj w nocy wynająłem pokój…
- Gówno mnie obchodzą intymne szczegóły twojego życia – syknęła Sherry wiercąc przy tym ostentacyjnie nożem pośród powietrznej pustki. – Wszyscy wiedzą, że to teren Czach. Nikt tu nie przychodzi, chyba, że sami go o to poprosimy!
- Słyszałem o was. Wszyscy na mieście gadają. Zwłaszcza po tym, co stało się wczoraj w barze Neala…
Sherry zesztywniała. Jej wargi zaciskały się na sobie uporczywie starając się nie dopuścić do wyplucia z ust jakiegoś nieprzemyślanego zwrotu. Widać, że Czacha miała wielką ochotę zaprzeczyć tej delikatnie wysnutej przez Blaina aluzji, a być może nawet rzucić się na niego i pociąć mu twarz tym swoim nożyczkiem. Jednak niepokojący strach widniejący teraz w jej dziewczęcym mimo wszystko spojrzeniu sugerował aż nazbyt wyraźnie, że Sherry świetnie zdaje sobie sprawę z konsekwencji wczorajszych wydarzeń w Norze Szumowin. Ponadto nie znała Blaina, a o ile było jej wiadomo, Killian wprost uwielbiał korzystać z pomocy odwiedzających Złomowo najemnych podróżników.
Blaine, który spędzając godziny nad bibliotecznymi komputerami Krypty świetnie orientował się w meandrach arkanów negocjacji, wiedział, że ma tę małą, krnąbrną cizię w garści.
- Sorry, koleś! Nie wiem, o czym mówisz.
Mało przekonujące, Sherry. Oj mało…
- Spokojnie – Blaine uniósł obie dłonie w otwartym geście – nie przyszedłem tu by węszyć jak pies. Po prostu przypadkowo byłem tam i widziałem, co ten stary skurwiel zrobił jednemu z waszych chłopaków.
Oczy Sherry rozbłysły. Rozluźniła się i nawet pozwoliła sobie schować nóż w jakimś małym zanadrzu za plecami.
- Ten podły fiut już od dawna zasługiwał na solidny łomot! Teraz, kiedy ustrzelił Szczęki, nie zdąży się nawet obejrzeć nim Vinnie dobierze mu się do skóry.
- Vinnie?
- Vinnie to Czacha numer jeden. On to wszystko stworzył i on nami rządzi. Jest najlepszy! Vinnie naprawdę potrafi zadbać o nasze sprawy. Jesteśmy najgroźniejszym gangiem w Złomowie i nikt nam nie podskoczy! Może oprócz Killiana, ale on jest spoko i w ogóle. Trochę jak szeryf. Toleruje nas, a my nie wchodzimy mu w drogę.
- A Gizmo? Ludzie sporo o nim mówią. Wydaje się kimś ważnym w Złomowie.
Sherry otaksowała Blaina spojrzeniem dającym do zrozumienia, że takich durnych i naiwnych pytań nie zadają nawet dzieci. Zupełnie jakby Blaine ostatnie dwadzieścia dziewięć lat przesiedział zamknięty z dala od świata.
- Nie mówisz chyba poważnie? Wszyscy tu znają Gizma. Tak jak Killiana i nas. Gizmo to wielki przeciwnik burmistrza. Czasami pracujemy dla niego, gramy w jego kasynie. Zleca nam drobne robótki, kiedy pojawiają się sprawy wymagające załatwienia. Sam rozumiesz, o! Na przykład ostatnio. Przybył tu taki koleś ze wschodu. Zaczął za bardzo mącić w interesach Gizma i ten kazał z nim pogadać po swojemu. Zaciągnęliśmy frajera na dach kasyna i spuściliśmy mu taki łomot, że uciekł z podkulonym ogonem gdzie pieprz rośnie! Od tamtej pory nikt nie widział go w okolicy.
Kończąca swój triumfalny wywód Sherry aż się zasapała. Opowiadając o poprzednim właścicielu Ochłapa niemalże wysypała się przyznając otwarcie do zabójstwa. Jednak sprytnie i niepozornie zmieniła wersję wydarzeń. Na swój sposób facet faktycznie czmychnął tam, gdzie pieprz rośnie. Szkoda tylko, że jeszcze nikomu nie udało się stamtąd wrócić.
- Wygląda na to, że jesteście naprawdę groźni. Wszyscy się z wami liczą, nie?
- Pewnie, kurwa! Czachy są najlepsze! Jak jedna wielka rodzina i nikt się z nami nie pierdoli!
- A kto należy do gangu?
- Ach, wiesz, trochę nas jest. Vinnie, ja, Victor, Rekin. Rekin lubi pętać się obok Nory Szumowin. Był tam wczoraj, jak ten parszywy skurwiel załatwił Szczęki! Widział wszystko. Kurwa, trzy godziny czyściliśmy mu włosy z kawałków czaszki i mózgu!
- No właśnie, też to widziałem. Stary pryk w jednej chwili stał za barem i czyścił szklankę, a w drugiej poczęstował waszego kumpla ołowiem. Kurwa, nie było co zbierać. A jak strzelał, to miał taki dziki uśmiech na twarzy i rzucał jakimiś groźbami. Nie boicie się, że sprawa potoczy się dalej?
- Nawet jeśli – podjęła prawie natychmiast Sherry. Jej podekscytowanie rosło wraz z rozwojem konwersacji – to załatwimy tego chuja na cacy! Vinnie ma już plan. Ale ciii! Nic nie wiesz! To tajemnica!
Blaine uznał, że ta słodka, nastoletnia idiotka praktycznie sama go wyręczyła i podała wszystko na tacy. Palcem nie kiwnął, by zrealizować kolejne ogniwo swojego skrzętnie uknutego, podstępnego planu.
- Myślisz, że Vinnie by ze mną pogadał? Jestem spoza miasta. Nikt mnie tu nie zna, a wczorajszej nocy Neal zrobił coś, co bardzo mi się nie spodobało. Chętnie przytarłbym nosa temu prykowi. Mógłbym wam pomoc…
- Wiesz, co? To świetny pomysł! – pisnęła jowialnie Sherry i uderzając trzykrotnie pięścią w drzwi krzyknęła: - Vinnnniiiiieeee!!!
37
Główną pieczarę Czach wypełniali członkowie tego sławnego i niezwykle nobilitowanego w całym Złomowie gangu. Kiedy Blaine przemieszczał się między nimi, starali się utrudnić mu przejście posyłając jednocześnie groźne, zaczepne spojrzenia. Wszyscy przypominali jednak rozbisurmanione dzieciaki i w rzeczywistości większość z nich była synami i córkami zwykłych, darzonych ciężko zaskarbionym szacunkiem mieszkańców miasta. Niektórzy wywodzili się nawet z najbliższych przyjaciół i współpracowników Killiana. Pomimo swojej terytorialnej i buńczucznej postawy, przypominali spuszczone ze smyczy dzieciaki na obozie dla harcerzy i nie mieli w sobie nawet promila grozy, którą rozsiewał Garl i jego Chanowie.