Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czachy mocno przypominały Blainowi Chanów. Tyle, że tamci byli jak krwiożercze pantery, a ci tutaj to zaledwie mało groźne hieny, które rzucają się na swoje ofiary tylko w sytuacji, kiedy mają liczebną przewagę co najmniej dwudziestu do jednego.

- Można by ich odwiedzić, jak myślisz, Ochłap?

/ Rany, jakie ty masz problemy! Wiecznie coś analizujesz. Ciesz się chwilą. Jadłeś kolację? /

W sumie pomysł był całkiem realny. Zważywszy, że ich baza wypadowa znajdowała się na tyłach Noclegowni, Blaine mógłby po dobrze przespanej nocy i obfitym śniadaniu, udać się rekreacyjnym spacerkiem przez główny hol i pogwizdując przy tym jowialnie pogadać z kimś, kto umożliwiłby rozmówienie się z hersztem tego lokalnego motłochu.

- A wtedy, Ochłap…

Wtedy można by zemścić się na Nealu. Ten stary, prowincjonalny kmiot zamieszkałby w złotym naczyniu i dołączył do ukochanej żony. Oboje staliby pyszniąc się dumnie na barowym kontuarze, a Czachy miałyby w końcu miejsce dla siebie. Miejsce, gdzie mogliby się łajdaczyć, pić, ćpać, prześladować klientelę i uprawiać do woli sodomię.

- Myślisz, Ochłapku, że ten barowy ćwok podpisał na siebie wyrok śmierci z chwilą, kiedy kazał ci zwijać ogon pod siebie i wynosić się gdzie pieprz rośnie?

Albo lepiej, gdzie zimna, lodowata i odpychająca woda leje się z nieba. Gdyby udało się podwędzić mu tę cenną urnę, można by sprowokować jego i Czachy do konfrontacji. Gdyby jeszcze dowiedział się o tym Gizmo, Gizmo mający wielką ochotę na przejęcie jedynego w Złomowie baru, pewnie byłby zachwycony wiedząc, że może sobie okręcić Czachy wokół małego palca, albo swojego równie małego fiuta, i manipulując nimi czerpać korzyści praktycznie ze wszystkiego, co znajduje się na północy Złomowa.

Naturalnie w oczach tego „tłustego skurwiela” Blaine zyskałby uznanie i szacunek. No może bez przesady, ale na pewno Gizmo spojrzałby na niego jak na kawał użytecznego mięcha. To mięcho mogłoby zaproponować załatwienie Killiana i rozwiązanie nękających Gizma problemów raz i na zawsze. Potem Blaine wyciągnie z tłuściocha motywy stojące za kolejnym zamachem na życie burmistrza Złomowa…

- Myślisz o tym samym, co ja, Ochłapku?

Ochłap kończył właśnie posiłek. Udało mu się rozpołowić bramini udziec, a raczej łysą już kość i dorwać się do słodkiego, czerwono-brązowego i nieco zgranulowanego szpiku. Wyjadał go z obłędnym ogniem w oczach.

- Tak, to jest naprawdę niezły plan! – oznajmił radośnie Blaine, po czym dumny z siebie wyciągnął się jeszcze bardziej odprężając tak, jak miał to w zwyczaju robić w bezpiecznym pokoju znajdującym się gdzieś na północy pod jednym z górskich szczytów należących do rozległego masywu Coast Ranges.

Puk-puk-puk…

Ochłap oblizał pysk i odtrącając nosem wyczyszczoną do cna kość, nastawił uszu i przez moment trwał nieruchomo wpatrzony w drzwi wejściowe prowadzące do pokoju numer jeden.

Puk-puk… - rozległo się pukanie, nieco bardziej stanowcze, niż za pierwszym razem.

- A kto to może być, Ochłapku?

/ Ta, jasne, rżnij głupa. Dobrze wiesz, tak samo jak ja /

- Jak myślisz? – ciągnął Blaine wstając z łóżka. Miał na sobie tylko slipki i skarpetki: czyste pary (oszczędzał na specjalną okazję). Obie produkcji Vault-Tec.

/ Otwórz drzwi, to się przekonasz. Ale chyba nie wyrzucisz mnie na zewnątrz? Bardzo podoba mi się twój plan rozpracowania Neala. Dwunogiemu f iutowi należy się kara, za to co, mi zrobił, ale ty chyba nie będziesz taki sam?! /

Blaine nacisnął na klamkę. Drzwi otworzyły się do środka. Na korytarzu było dość ciemno. We wnętrzu pokoju numer jeden płonęła oliwna lampka i trzy świeczki.

- Mogę? – głos dziewczyny był spokojny i pewny siebie. Jednocześnie bardzo miły dla ucha.

Blaine odsunął się zapraszając samicę do środka. Była to strażniczka, która pomagała Philowi rozwiązać jego kilkudniowy problem z Ochłapem.

Na imię miała Lenore.

Ochłap wydał z siebie dźwięk zwodniczo przypominający westchnienie. Zdążyliście już zauważyć, że jak na kundla włóczęgę był całkiem mądry, co było naturalnie zasługą długotrwałej ekspozycji jego i jego przodków na panujące na zewnątrz promieniowanie. Dobrze więc wiedział, że kiedy jego nowy pan i ta ładna, młoda pani będą zajęci tym, co stanowiło drugi z najważniejszych życiowych instynktów każdego ssaka, nikt nie zwróci już na niego najmniejszej nawet uwagi.

Tej nocy łóżko skrzypiało i ustawicznie przesuwało się to w jedną, to w drugą stronę. Blaine sapał, dyszał i machał biodrami jak oszalały przyjmując najróżniejsze pozycje, która z perspektywy czworonożnego Ochłapa stanowiły czystą abstrakcję. Lenore natomiast krzyczała, piszczała i nieustannie domagała się więcej, mocniej i niekiedy podkreślała: „o, tak! Tak, tak, tak! Właśnie tu! Tutaj!”.

Starając się nie słuchać nieustających odgłosów miłości, rozkosznych jęków, szaleńczych uniesień (co w wypadku psa o czułym słuchu było trochę problematyczne), Ochłap nakrył oczy uszami, westchnął raz jeszcze po czym ziewnął kilkukrotnie i najedzony, na swój sposób szczęśliwy, przeniósł się do krainy, gdzie wszystko było zawsze tak, jak chciały jego najskrytsze marzenia, a braminie nogi i pulchne schabiki leżały rozrzucone to tu, to tam i czekały, by ktoś w końcu wybawił je od ciężaru obecności w niniejszej powieści.

32

PUK-PUK-PUK!!!

Po ciężkiej i na swój sposób wyczerpującej nocy, Blaine Kelly spał w najlepsze. Pomimo, iż mocno strudzony i nakryty kołdrą, przewalał się z boku na bok bardzo usatysfakcjonowany, puszczając przy tym bąbelki nosem. Lecz im bliżej poranka, tym bardziej nękające go sny stawały się mroczne i przerażające.

PUK-PUK-PUK!!!

Teraz dla przykładu śniło mu się, że w nocy ktoś dobijał się do drzwi. Nie było to subtelne, zwiastujące cielesne rozkosze pukanie w stylu Lenore.

Nie.

W jego śnie był to złowrogi łomot zwiastujący obecność oddziału nazistowskiego Gestapo owładniętego manią nienawiści dla wszystkich, którzy trzymali w swoich domach czworonogi. Blaine pamiętał, że poprzedniego dnia udało mu się przekupić Ochłapa tym samym zyskując dozgonną i trwającą najpewniej do śmierci przyjaźń i uznanie w jego oczach.

PUK-PUK-PUK!!!

Wyważone drzwi. Ktoś wdarł się do środka. Banda oprychów odzianych w metalowe pancerze. Takie sam jak ten, który miał na sobie gwałcący wszystko, co się rusza, Garl. Pochwycili Blaina, wsadzili mu spluwę Desert Eagle .44 do buzi i kazali siedzieć cicho. Po chwili przez wyłupaną siekierą framugę drzwi wtoczyła się taczka. Na taczce zaś siedział Jabba z Powrotu Jedi.

- Ghisssmhooooo! – bełkotał Blaine z wypełnioną stalą jadaczką.

- Myślałeś, że możesz mnie wyjebać w dupę, co cycku? Zapamiętaj sobie jedno, w tym mieście to GIZMO jebie w dupę! A nie odwrotnie!

To mówiąc (swoją drogą Blaine świetnie już rozumiał, dlaczego wszyscy w Złomowie mówią na Gizma ten „tłusty skurwiel”) właściciel lokalnego kasyna uniósł obie ręce. W jednej trzymał Mausera. Musiał to być niezwykle rzadki i cenny oryginał z czasów drugiej Wojny Światowej. Takie cacka stanowiły okazy jeszcze przed Wielką Wojną. Blaine nie miał pojęcia skąd Gizmo wytrzasnął jeden w świecie zniszczonym przez konflikt atomowy.

Jednak pistolet nie zasnuł umysłu Kelly’ego tak przerażającymi wizjami, jakie wdarły się do niego pod wpływem tego, co ujrzał w drugiej, tłustej i przypominające napompowany wodą balon, dłoni „tłustego skurwiela”.

Hydroprocesor…

- Ooooo Pppposzzzee!

- Wiesz, co to jest, durniu? Oczywiście, że wiesz. Dla mnie to tylko kawał złomu, jak wszystko w tym mieście – Gizmo wybuchnął żabim rechotem falując przy tym niczym góra galaretki – ale dla ciebie, dla ciebie kutasiku, to jest życie albo śmierć tysiąca ludzi…

BANG!

Mauser wypalił, a ciśnięty przez Gizma w kąt hydroprocesor, rozpadł się na tysiące malutkich drobinek. Jeżeli kiedykolwiek działał, teraz był w jeszcze gorszym stanie niż ten znajdujący się we wnętrzu Krypty 13.

45
{"b":"571199","o":1}