Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Gdzie jest twoja Krypta? – wtrącił Blaine próbując przerwać niepowstrzymaną lawinę słów Kariny. Powoli zbliżali się do momentu, kiedy nawet jej ładny uśmiech nie rekompensował unikatowego wręcz gadulstwa.

- … tak znalazłam się tutaj – ciągnęła Karina jak gdyby Blaine w ogóle nie istniał. – Ludność Cienistych Piasków przygarnęła mnie do siebie. Byłam wtedy nastoletnią dziewczyną. Aradesh pozwolił mi zostać. Teraz razem z Seth’em czekamy na przybywających do Piasków wędrowców i witamy ich zapewniając wszelkie niezbędne informacje.

Wyglądało na to, że zaprogramowana na wygłoszenie całego monologu Katrina w końcu przestała. Blaine spróbował raz jeszcze dowiedzieć się, gdzie znajduje się jej dawny schron.

- Twoja Krypta? Mówiłaś, że gdzie ona jest?

- Krypta 15? – Katrina zmarszczyła brwi jak gdyby dziwiąc się, że coś takiego może w ogóle kogokolwiek obchodzić. – Niedaleko stąd. Kilka dni drogi na wschód przez pustynię.

Blaine chciał właśnie zadać kolejne pytanie. Okazało się jednak, że Katrina zrobiła tylko krótką pauzę na złapanie oddechu. Dalej gdakała jak nośna kura podekscytowana kolejnym nadchodzącym jajkiem.

- Tylko, że tam już nikt nie chodzi. Po ataku najeźdźców i wygnaniu zorganizowaliśmy kilka ekspedycji, ale to samo robili w tym czasie bandyci. Krypta 15, mój dawny dom, została całkowicie złupiona przez szabrowników. Pozostały tam same bezużyteczne śmieci. Jeśli w ogóle…

- Nie mieliście przypadkiem hydroprocesora?

Katrina zmrużyła jedno oko i uniosła wydanie policzek. Brakowało tylko tego, żeby podrapała się przy tym po głowie. Siedzący pomiędzy Seth’em, a nią pies (mieszaniec, zwykły wyliniały kundel) ziewnął bezgłośnie rozdziawiając ostentacyjnie pysk.

- Hydroprocesor? Hydroprocesor? Hmm… ten mały moduł w głównym komputerze, nieopodal stanowiska Nadzorcy, który sterował procesem destylacji wody?

- Tak!!! – Blaine był podekscytowany możliwością rychłego powrotu do domu oraz faktem, że już w pierwszym napotkanym skupisku ludzi udało mu się natrafić na kogoś, kto nie tylko potrafi poprawnie wymówić słowo „hydroprocesor”, ale wiedział również, do czego służy i gdzie może znajdować się sprawny egzemplarz.

Jeden był wszystkim, czego Blaine Kelly potrzebował.

- Mieliśmy coś takiego – stwierdziła zamyślona Katrina. – Najeźdźcy chyba za bardzo by się nim nie interesowali. Tutaj w Cienistych Piaskach również nie był potrzebny. Musiałbyś sprawdzić sam. Może dopisze ci szczęście.

- Dzięki – odparł Blaine. Rozmowa z Katriną pokrzepiła go na swój sposób. On sam poczuł się po niej silniejszy. Gotowy do stawienia czoła jeszcze kilku przeciwnościom losu.

Jego radość przerwał nieco szorstki i niski głos Seth’a.

- Dobra, musimy wracać do swoich obowiązków. Jeśli jednak chcesz, możesz spędzić u nas trochę czasu.

Blaine kiwnął w podzięce głową. Dopiero teraz dostrzegł, że Seth zdjął palec ze spustu swojego pamiętającego lepsze czasy Winchestera.

- Ale – kontynuował strażnik – będziemy cię mieć na oku. Na twoim miejscu porozmawiałbym z Aradesh’em. To nasz sołtys…

O, Boże! Słyszałeś Blaine? Sołtys! Określają tu funkcję Nadzorcy mianem sołtysa ! Cha-cha-cha… Może następnym razem, kiedy będziesz rozmawiał z Jacorenem, zwrócisz się do niego per „Panie …” ?

… na pewno będzie chciał cię poznać i być może przy okazji dowiesz się od niego nieco więcej o radskorpionach i bandytach. Przyznam, że przydałaby nam się z nimi pomoc. Sam bym poszedł rozprawić się z jednymi i drugimi, ale – zaśmiał się idiotycznie przypominając nieco kozę – sam rozumiesz, muszę pilnować bramy.

- Jasne – odparł Blaine. Gdyby powiedział to, co pomyślał, Seth najpewniej wykopałby go za tę pseudo bramę i poszczuł apatycznie wyglądającym psem. Jak gdyby dla potwierdzenia nieczystych myśli Blaina, prymitywny wiatrowskaz (znajdujący się po prawej stronie na murze) zaświszczał nieznacznie, po czym dwukrotnie stęknął metalicznie i umilkł. – Gdzie znajdę Aradesh’a?

- Och, to bardzo proste – rzucił bez chwili namysłu Seth odwracając się w stronę osady. – To ten największy dom na południu. Ze środka powinny dochodzić smakowite zapachy. Liczne żony Aradesh’a pieką właśnie iguany i nieco psiego mięsa.

- Przepraszam bardzo, czego?

- Psiego mięsa. Chyba nie sądzisz, że trzymamy tu te wszystkie kundle tylko po to, by pomagały nam odpędzać włażące do zagród braminów radskorpiony?

Blaine poczuł jak robi mu się niedobrze. Spojrzał na siedzącego z podkulonym ogonem, wyświechtanego psa. Wydawało mu się, że od chwili, gdy po raz pierwszy zbliżył się do bramy Cienistych Piasków, zwierzę ani drgnęło. Spoglądał tylko w roztaczającą się przed nim pustkę równie pustym i obojętnym wzrokiem. Wyglądał na psa, dla którego wszystko w tym doczesnym życiu utraciło jakiekolwiek znaczenie. Być może, pomyślał Blaine, gdyby i on miał skończyć w pełnej podejrzanego gulaszu kadzi w jakimś wygwizdowie, cała reszta też byłaby mu obojętna.

Boże, westchnął w myślach i poprawiając zwisający na jednym ramieniu plecak wstąpił do Cienistych Piasków. Wędrując w stronę niewielkiego placyku, odwrócił się jeszcze posyłając spojrzenie Katrinie, Seth’owi i bezimiennemu psu.

Wszyscy trwali w tym samym bezruchu wpatrując się gdzieś przed siebie.

Boże, westchnął ponownie Blaine. Miej mnie w swojej opiece. Byle szybko do Krypty 15. Znaleźć hydroprocesor, a potem do domu i nigdy więcej na zewnątrz.

Nigdy więcej.

5

Blaine uznał, iż przed wizytą u Aradesh’a, wędrówka po wiosce będzie niezłym pomysłem. Nie trzeba było jednak wiele czasu, by pierwotny zapał związany z wizytacją wioski, został zrewidowany. Blaine zaczął poważnie żałować, że nie ominął Cienistych Piasków i nie udał się prosto do Krypty 15.

Osada była w opłakanym stanie. Wczesne średniowiecze bez elektryczności, sztucznego oświetlenia czy jakichkolwiek znanych w Kryptach udogodnień. Rozrywka? Nie istniała. Kształtowanie własnego intelektu? Zapomnij. Jakieś większe życiowe aspiracje poza dojeniem krów (zwanych w zewnętrznym świecie, jak na ironię, braminami) i doglądaniem zmutowanej kukurydzy? Bardzo śmieszne. Jedyna sprawdzona metoda, która wciąż zdawała się wywierać jakiś pozytywny wpływ na życie mieszkańców Cienistych Piasków, objawiała się pod postacią buszujących powszechnie dzieci. Były to nieliczne szczęśliwe i uśmiechnięte istoty pośród zgliszczy tego, co niegdyś nazywano cywilizowanym światem.

Cała reszta mieszkańców Cienistych Piasków przypominała udręczonych życiem zesłańców Gułagu. Spoglądali na Blaina podejrzliwie i nieufnie, a kiedy ten spoglądał na nich, odwracali się pospiesznie snując pod ścianami średniowiecznych budynków niczym pochłonięte przez wybuch bomby atomowej cienie udręczonych.

Mimo to Blaine, skoro już znajdował się w świecie zewnętrznym, miał zamiar dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Kręcił się zatem po Piaskach wściubiając nos, gdzie tylko był w stanie. Nie uświadczył zbyt wielu interesujących zjawisk, jednak kilka wartych było zanotowania w jego podręcznym PipBoy’u 2000.

Dzień siódmy

Dotarłem do osady nazywanej przez lokalnych tubylców Cienistymi Piaskami. Cieniste Piaski borykają się z problemem najeźdźców i radskoprionów. Coś mi mówi, że będę musiał przyjrzeć się obu sprawom bliżej. Moje zapasy wody i jedzenia są na wyczerpaniu. Jak tylko uda mi się je odnowić, ruszam do Krypty 15, gdzie wedle słów Katriny (młodej dziewczyny o bardzo ładnym uśmiechu) może znajdować się nasze i moje wybawienie.

Co do samych Piasków, cóż, przypominają feudalne zgromadzenie urobionych po pachy wieśniaków. Ludzie, jeśli akurat nie pracują, snują się bezmyślnie i najwyraźniej bez celu. Większość mnie ignoruje, ale jednocześnie posyłają mi podejrzliwe spojrzenia. Na głównym placu stoi obelisk. Jest to reprezentacyjna kolumna stanowiąca coś na kształt pokazowego elementu Cienistych Piasków. Zapisano na niej historie przypominające o nadziei i pokoju, co oznacza, że przynajmniej część mieszkańców potrafi czytać, a najpewniej znacznie mniej liczna część pisać. Obelisk zdaje się być jakimś obiektem kolektywnego kultu. Wokół niego przechadza się sporo mężczyzn i kobiet. Przypominają bandę umorusanych łachmaniarzy kłębiących się pod maszyną mogącą w najmniej oczekiwanym momencie zesłać im odrobinę manny. Wszyscy noszą poprzecierane, zgrzebne szmaty, które wytwarzają chyba z włókien łodyg powszechnej tu, zmutowanej kukurydzy. Ubrania są wielokrotnie cerowane, łatane i tak brudne od pustynnego pyłu oraz wytwarzanych przez ludzkie organizmy nieczystości, że jedynymi towarzyszami snujących się po rynku ludzi zdają się być równie wyleniałe, zmaltretowane i zobojętniałe na wszystko psy (które i tak zostaną w przyszłości przemienione w gulasz). Poza rynkiem, tuż obok, znajduje się lazaret (bo szpitalem bym tego nie nazwał). Przyjmuje w nim doktor Razlo wraz z małżonką. Oboje zdają się negatywnie do mnie nastawieni. Spośród nich najbardziej rozmowny i życzliwy był leżący w tylnym pomieszczeniu mężczyzna. Okazało się, że jest to brat Seth’a – przywódcy straży – niejaki Jarvis Razlo (Seth i Jarvis są najwyraźniej dziećmi doktora Razlo i jego małżonki, której imienia nie poznałem). Kilka dni temu ukąsił go jadowity radskorpion, a jego zdający się być nieco nieudolnym, ojciec, nie potrafi sporządzić mikstury uzdrawiającej. Bez antidotum, jak to ujął Jarvis, będzie musiał leżeć tu jeszcze kilkanaście dni. Zneutralizowanie jadu radskorpiona to dość powolny i bolesny proces, zwieńczony niekiedy śmiercią.

10
{"b":"571199","o":1}