- Jeszcze jeden „kumas” i źle skończysz. Myślisz, że żartuję? Śmiało, spróbuj. W każdej studolarówce jest metalowy pasek, więc chciałem sprawdzić, czy detektor nie zareaguje, kiedy będzie ich trzysta. Sama zobacz. - Wyjął z pliku studolarowy banknot i podniósł go do światła. No i rzeczywiście, był tam, cieniutki paseczek najwyżej milimetrowej szerokości, biegnący wzdłuż węższego boku.
- No i co, geniuszu? - spytał z satysfakcją. - Nigdy we mnie nie wątp.
- Zgoda, zwhacam honoh, ale nic więcej - odparła seksbomba. - Musisz mnie lepiej thaktować, bo jestem miłą dziewczyną i znajdę sobie innego. Popisujesz się przed kumplem, ale tak naphawdę to ja noszę tu spodnie...
Gadała i gadała, głównie o tym, jak źle Todd ją traktuje, ale przestałem jej słuchać. Stało się boleśnie oczywiste, że Carolyn nie da rady przeszmuglować tyle, by chociaż minimalnie nadszarpnąć to, co było do przeszmuglowania. Żeby wywieźć ze Stanów trzy miliony, musiałaby odbyć dziesięć podróży tam i z powrotem, chyba że zapakowałaby pieniądze do walizki, co byłoby zbyt ryzykowne. Dwadzieścia razy musiałaby przejść przez kontrolę celną, dziesięć razy po tej i dziesięć po tamtej stronie Atlantyku. Była Szwajcarką i po tamtej na pewno nie miałaby żadnych kłopotów, a prawdopodobieństwo tego, że zatrzymają ją po tej, było dosłownie zerowe, chyba że ktoś dałby władzom cynk.
Mimo to ciągłe wkładanie ręki do słoika z cukierkami było ryzykowne i mogło się źle skończyć. Bo kiedyś coś musiało pójść nie tak. A od trzech milionów chciałem tylko zacząć, bo gdyby wszystko wypaliło, zamierzałem wywieźć pięć razy tyle.
- Carolyn - powiedziałem - widzę, że zaraz się pozabijacie, i nie chcę wam przeszkadzać, ale pozwól, że przedtem pójdę z twoim mężem na spacer. To dużo pieniędzy, sama nie dasz rady, dlatego musimy to przemyśleć, a w domu wolę nie rozmawiać. - Wziąłem z łóżka nożyczki i podałem je Toddowi. - Uwolnij ją i chodźmy na plażę.
- Takiego wała! - Kochający mąż podał nożyczki kochającej żonie. - Niech sama się uwolni. Będzie miała powód do narzekania. Nic innego nie robi: łazi po sklepach, narzeka i od czasu do czasu rozkłada nogi.
- Jesteś śmieszny. Wielki mi kochanek! Ha! Dobhy żaht! Idź, Johdan, zabierz tego ważniaka na spaceh, będę miała chwilę spokoju. Sama się odwinę.
- Na pewno? - spytałem sceptycznie.
- Na pewno - odpowiedział za żonę Todd. Spojrzał jej w oczy i dodał: - Po powrocie do miasta przeliczę każdego dolara i jeśli będzie brakowało choćby jednej stówy, poderżnę ci gardło i będę patrzył, jak wykrwawiasz się na śmierć.
Szwajcarska seksbomba zaniosła się krzykiem.
- Ghozisz mi ostatni haz! Spuszczę z wodą wszystkie twoje lekahstwa i zastąpię je thucizną, ty... ty chuju! Roztrzaskam ci... - Przeklinała po angielsku, francusku i chyba po niemiecku, chociaż trudno było powiedzieć.
Wyszliśmy rozsuwanymi szklanymi drzwiami z widokiem na Atlantyk. Były tak grube, że wytrzymałyby uderzenie huraganu piątej kategorii, mimo to wciąż słyszałem jej wrzask.
Na końcu tarasu był drewniany chodnik, który ciągnął się przez wydmy aż do brzegu. Kiedy doszliśmy nad wodę, ogarnął mnie dziwny spokój, niemal błogość, chociaż w głowie wciąż słyszałem głośny krzyk: „Robisz największy błąd swego młodego życia!”. Ale zignorowałem go i skupiłem się na rozkosznym cieple słońca.
Szliśmy na zachód, mając po lewej stronie granatowy ocean. Dwieście metrów od brzegu płynął kuter rybacki, za którym nurkowały białe mewy, próbując zwędzić coś z dziennego połowu. Kuter wyglądał zupełnie niewinnie, mimo to przyszło mi do głowy, że na mostku może kryć się jakiś agent z mikrofonem kierunkowym wycelowanym w naszą stronę.
Głęboko odetchnąłem, zwalczyłem paranoję i powiedziałem:
- To nie wypali, Todd. Za często musiałaby latać i celnicy w końcu by ją przyuważyli. Rozciągnąć tego w czasie też nie mogę, nie na pół roku. Mam tu inne sprawy, których nie załatwię bez pieniędzy za granicą.
Todd bez słowa kiwnął głową. Wychowywał się na ulicy, dlatego nie spytał, co to za sprawy i dlaczego są takie pilne. Co nie zmieniało faktu, że musiałem przerzucić kasę najszybciej, jak to tylko możliwe. Okazało się, że Dollar Time jest w znacznie gorszym stanie, niż twierdził Kaminsky, i potrzebował natychmiastowego zastrzyku w postaci nie dwóch, lecz trzech milionów dolarów.
Zebranie tej kwoty w publicznej ofercie subskrypcyjnej zajęłoby mi co najmniej trzy miesiące, poza tym musiałbym poddać audytowi wszystkie księgi. A wtedy zrobiłoby się naprawdę paskudnie. Chryste, firma traciła kasę tak szybko, że kontroler nadałby jej status przedsiębiorstwa, któremu grozi likwidacja, co znaczyło, że w sprawozdaniach finansowych pojawiłaby się uwaga, iż istnieją poważne wątpliwości, czy Dollar Time przetrwa następny rok. Gdyby do tego doszło, NASDAQ skreśliłby ją z listy, a skreślenie z listy było jak pocałunek śmierci. Cena akcji spadłaby na łeb na szyję i wszystko by przepadło.
Dlatego jedynym wyjściem było zebranie funduszy w ofercie prywatnej. Łatwo powiedzieć. Owszem, Stratton Oakmont był potęgą, ale tylko w ściąganiu kasy w ofercie publicznej, bo w prywatnej nie mieliśmy szans. (To zupełnie inna branża i nie byliśmy do tego przygotowani). Poza tym zawsze pracowałem nad dziesięcioma, nawet piętnastoma transakcjami naraz, a ponieważ każda wymagała zainwestowania pieniędzy z prywatnych źródeł, zaczynało brakować mi gotówki. Tak więc utopienie w Dollar Time kolejnych trzech milionów odbiłoby się negatywnie na moich innych interesach.
Ale tak, istniało rozwiązanie: Regulacja S. Dzięki Regulacji S jako obcokrajowiec z kontem cioci Patricii mógłbym kupić akcje Dollar Time i czterdzieści dni później sprzedać je w Stanach z olbrzymim zyskiem. Stawiało mnie to w znacznie korzystniejszej pozycji, bo nie musiałbym czekać dwóch lat, czego wymagał od Amerykanina paragraf 144 ustawy o papierach wartościowych.
Omówiłem to już z Rolandem Franksem, który zapewnił mnie, że bez trudu sprokuruje stuprocentowo wiarygodne dokumenty. Musiałem tylko przeszmuglować pieniądze do Szwajcarii, a potem będzie już z górki.
Spojrzałem na Todda.
- Może przewiozę je gulfstreamem. Ostatnim razem nie podbili mi nawet paszportu. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Pokręcił głową.
- Odpada. Nie pozwolę, żebyś tak ryzykował. Za dużo zrobiłeś dla mnie i mojej rodziny. Poleci moja matka i ojciec. Oboje są po siedemdziesiątce, nie będzie ich podejrzewał żaden celnik. Bez kłopotu przekroczą granicę tu i tam. Wezmę ich, Richa i Dinę. To w sumie pięć osób, po trzysta tysięcy każda. Dwa wypady i będzie po krzyku. Potem odczekają parę tygodni i polecą znowu. - Todd zrobił pauzę. - Poleciałbym sam, ale handlowałem prochami i mogą mieć mnie na oku. Ale rodzice są zupełnie czyści, Rich i Dina też.
Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu. Intensywnie myślałem. Tak, rodzice Todda byliby doskonałymi „mułami”. Bo kto by ich zatrzymał? Ludzi w tym wieku? Ale Rich i Dina to zupełnie inna historia. Wyglądali jak hippisi, zwłaszcza Rich, który miał włosy do tyłka i gębę nałogowego heroinisty. Dina też wyglądała jak ćpunka, ale ponieważ była kobietą, może celnicy wzięliby ją za zużytą wywłokę, która rozpaczliwie próbuje zmienić swój wizerunek.
- Dobra - powiedziałem. - Rodzice byliby okej, Dina pewnie też. Ale Rich za bardzo przypomina dilera, więc jego zostaw.
Todd przystanął, spojrzał na mnie i powiedział:
- Proszę cię tylko o jedno. Gdyby, nie daj Boże, coś się im przytrafiło, obiecaj, że weźmiesz na siebie rachunki za adwokata. Wiem, że to zrobisz, dlatego powiem to tylko raz i już nigdy do tego nie wrócę. Ale zaufaj mi, nic się nie stanie. Masz moje słowo.
Położyłem mu rękę na ramieniu.
- To oczywiste, Todd. Jeśli coś nie wypali, nie tylko pokryję wszystkie rachunki, ale kiedy będzie po wszystkim, dam im jeszcze siedmiocyfrową premię za to, że nie puścili pary z ust. Mam do ciebie całkowite zaufanie. Zawieziesz do miasta moje trzy miliony i nie mam żadnych wątpliwości, że w ciągu tygodnia znajdą się w Szwajcarii. Na świecie jest tylko garstka ludzi, którym tak bym zaufał.