Parę? Pięć baniek to parę dolarów?
- ...ale to nie te. Te są zupełnie legalne i gdyby ktoś spytał mnie o ich pochodzenie, pokazałbym mu po prostu wyciąg i na tym by się skończyło. - Objąłem ją w talii, przywarłem do niej całym ciałem i pocałowałem.
Zachichotała i odsunęła się.
- Wiem, że są z banku, tylko... Sama nie wiem. Taka góra pieniędzy to trochę... dziwne. - Znowu zagryzła policzek. - Na pewno wiesz, co robisz?
Zaczynał opadać mi penis, co głęboko mnie zasmuciło. Nadeszła pora zmienić lokal.
- Zaufaj mi, kochanie. Nad wszystkim panuję. Chodźmy. Za niecałą godzinę będą tu Todd i Carolyn i chcę pokochać się bez pośpiechu. Proszę...
Księżna zmrużyła oczy i nagle puściła się biegiem w stronę garderoby.
- Kto pierwszy, ten lepszy! - rzuciła przez ramię.
Zapominając o bożym świecie, pobiegłem za nią.
Trudno zaprzeczyć, że na początku lat siedemdziesiątych z Lefrak City uciekło kilku bardzo szajbniętych Żydów.
Ale żaden nie dorównywał Toddowi Garretowi.
Todd był trzy lata starszy ode mnie i wciąż pamiętam, kiedy zobaczyłem go pierwszy raz. Skończyłem właśnie dziesięć lat, a on stał w drzwiach garażu za domem, a właściwie mieszkaniem z dostępem do ogródka, gdzie wprowadził się wraz z Lesterem
i Thelmą, swoimi równie walniętymi rodzicami. Jego starszy brat Freddy wykorkował po przedawkowaniu heroiny; gdy go znaleźli, dwa dni po śmierci, wciąż siedział na kiblu z zardzewiałą igłą w żyle.
Tak więc w porównaniu z nimi Todd był stosunkowo normalny.
W każdym razie kiedy go zobaczyłem, był w czarnych spodniach i czarnych pantoflach do kung-fu i wszystkimi kończynami naraz walił w ciężki płócienny worek. Kluby karate są teraz w każdym centrum handlowym, ale wtedy, na początku lat siedemdziesiątych, stanowiły rzadkość, dlatego uważano, że Todd jest dziwakiem. Ale miał przynajmniej stałe nawyki, bo siedział w tym malutkim garażu przez dwanaście godzin na dobę, siedem dni w tygodniu, kopiąc i waląc pięściami w worek.
Nikt nie traktował go poważnie, dopóki nie skończył siedemnastu lat. Wtedy znalazł się przypadkiem w nieodpowiednim barze w Jackson Heights w Queens. Jackson Heights dzieli od Bayside ledwie kilka kilometrów, ale równie dobrze mogło dzielić milion lat świetlnych. Językiem urzędowym była tam łamana angielszczyzna, najpopularniejszym zawodem bezrobocie i nawet tamtejsze babcie nosiły pod spódnicą sprężynowiec. Tak czy inaczej w barze doszło do krótkiej wymiany zdań między nim i czterema kolumbijskimi dilerami, po czym Kolumbijczycy go zaatakowali. Kiedy było po wszystkim, dwóch z nich leżało na podłodze ze złamanymi nosami, wszyscy czterej mieli krwawą miazgę zamiast twarzy, a jeden oberwał własnym nożem, który Todd mu odebrał. Od tej chwili wszyscy patrzyli na niego z respektem.
Zupełnie logiczne było więc to, że zaczął handlować dragami i że dzięki strachowi, zastraszaniu tudzież zdrowej dawce ulicznego cwaniactwa szybko wspiął się na sam szczyt. Miał dwadzieścia kilka lat i zarabiał setki tysięcy dolarów rocznie. Lato spędzał na południu Francji i na Riwierze Włoskiej, a zimę na wspaniałych plażach Rio de Janeiro.
Wszystko układało się dobrze do pewnego dnia przed pięcioma laty. Leżał sobie na plaży Ipanema, kiedy ugryzł go niezidentyfikowany tropikalny owad. Puf! - i już cztery miesiące później znalazł się na liście oczekujących na przeszczep serca, tak po prostu. Niecały rok później ważył czterdzieści trzy kilo i mierząc sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, wyglądał jak szkielet.
Dwa lata później pewien wysoki jak sosna drwal, który miał najwyraźniej dwie lewe nogi i niezwykle krótką linię życia, spadł z kalifornijskiej sekwoi i skręcił sobie kark. Powiadają, że przekleństwo dla jednego jest błogosławieństwem dla drugiego: ich serca były zgodne tkankowo.
Trzy miesiące po przeszczepie Todd wrócił na salę treningową. Trzy miesiące później w pełni odzyskał siły. Trzy miesiące po odzyskaniu sił został największym dilerem „cytrynek” w Ameryce, by po kolejnych trzech odkryć, że niejaki Jordan Belfort, właściciel słynnej firmy brokerskiej Stratton Oakmont, jest od nich uzależniony. I tak trafił do mnie.
Od tamtej chwili minęło ponad dwa lata i przez ten czas sprzedał mi pięć tysięcy „cytrynek”, kolejnych pięć tysięcy dając mi za friko w podzięce za pieniądze, które zarabiał na rozprowadzanych przeze mnie akcjach. Ale kiedy zaczął zarabiać na nich miliony, zdał sobie sprawę, że samymi „cytrynkami” nigdy mi się nie odwdzięczy. Dlatego ilekroć ze sobą rozmawialiśmy, pytał, czy może coś dla mnie zrobić.
Oparłem się pokusie, by kazać mu sprać wszystkich, którzy kiedykolwiek źle na mnie spojrzeli - absolutnie wszystkich, poczynając od drugiej klasy podstawówki - ale kiedy po raz tysięczny powiedział: „Jeśli mógłbym coś dla ciebie zrobić, daj mi znać, a zrobię to, nawet jeśli będę musiał kogoś zabić”, postanowiłem skorzystać z jego propozycji. Tym bardziej że Carolyn, jego żona, była obywatelką Szwajcarii.
I oto stali teraz w sypialni, robiąc to, co zawsze, czyli zażarcie się kłócąc. Księżnę wysłałem po zakupy. Ostatecznie kto by chciał, żeby jego żona była świadkiem obłędu?
Jakiego? Otóż takiego: Carolyn była tylko w białych jedwabnych majteczkach i białych tenisówkach. Stała niecałe półtora metra ode mnie z rękami za głową, jakby przed sekundą wpadł tu policjant i wrzasnął: „Ręce do góry i ani kroku, bo będę strzelał!”. Szczuplutka i niska - mierzyła ledwie metr pięćdziesiąt pięć - miała olbrzymie piersi, które zwisały jej jak dwa napełnione wodą szwajcarskie balony, sięgające pupy bujne tlenione włosy, śliczne niebieskie oczy, szerokie czoło i ładną twarz. Tak, była prawdziwą seksbombą - szwajcarską seksbombą.
- Todd, ty gupi duhniu! - powiedziała z akcentem tłustym jak szwajcarski ser. - To boli, khetynie!
- Zamknij się, ty francuska zdziro! - odparł jej kochający mąż. - I nie ruszaj się, bo ci przyłożę. - Krążył wokół niej z rolką taśmy maskującej w ręku. Wraz z każdym okrążeniem trzysta tysięcy dolarów w gotówce coraz mocniej przylegało do jej brzucha i ud.
- Dziwko? Nazwałeś mnie dziwką? Za takie coś mam phawo dać ci w mohdę! Phawda, Johdan?
Kiwnąłem głową.
- Absolutnie. Śmiało, rozwal mu nos. Sęk w tym, że to zboczony sukinsyn i pewnie ci jeszcze podziękuje. Jeśli chcesz go wkurzyć, zacznij rozpowiadać na mieście, że jest dobry i miły, że w niedzielny poranek lubi leżeć z tobą w łóżku i czytać „Timesa”.
Todd posłał mi złowieszczy uśmiech i znowu pomyślałem, jak to możliwe, żeby Żyd z Lefrak mógł być tak podobny do Fu Manchu. Bo naprawdę, z tymi lekko skośnymi oczami, żółtawą cerą, wąsami i brodą był do niego podobny jak brat bliźniak. No i zawsze nosił się na czarno, tego dnia też. Był w czarnym podkoszulku od Versace z wielką skórzaną literą V na piersi i czarnych spodenkach z lycry, takich do jazdy na rowerze. Podkoszulek i spodenki opinały jego umięśnione ciało jak druga skóra. Kiedy tak krążył, na wysokości jego krzyża widziałem zarys trzydziestkiósemki z krótką lufą, z którą nigdy się nie rozstawał. Ręce i ramiona porastały mu gęste czarne włosy, jak u wilkołaka.
- Nie wiem, czemu z nią gadasz - mruknął. - Nie zwracaj na nią uwagi. Tak jest znacznie łatwiej.
Seksbomba zacisnęła swoje białe ząbki.
- Sam nie zwhacaj na siebie uwagi, kumasie!
- Kutasie - warknął Todd. - Nie „kumasie”, tylko „kutasie”. A teraz zamknij się i stój spokojnie. Już kończę.
Wziął z łóżka wykrywacz metali, taki, jaki widuje się na lotniskach, i zaczął przesuwać nim po ciele żony. Dotarłszy do jej olbrzymich balonów, znieruchomiał i obydwaj przyglądaliśmy się im przez chwilę. Nigdy nie wariowałem na punkcie kobiecych piersi, ale musiałem przyznać, że te są wspaniałe.
- Widzisz? - powiedziała. - Nie zapiszczało. To papieh, nie shebho. Myślałeś, że wykhywacz coś wykhyje? Mówiłam, żebyś go nie kupował, to wyrzucone pieniądze! Co za kumas.
Zniesmaczony Todd pokręcił głową.