Pewny, że możemy rozmawiać bezpiecznie, odparłem:
- Świetnie. Właśnie podrzuciłem ją do apartamentu. Jakbyś nie wiedziała, apartament to tutaj zwykłe mieszkanie.
- Coś ty - wycedziła.
- Och, przepraszam. Nie wiedziałem, że taka z ciebie globtroterka. Ale nie, muszę zostać tu dzień dłużej. Mam coś do załatwienia. Dlatego przedłuż rezerwację i dopilnuj, żeby w piątek rano na Heathrow czekał na mnie samolot. I powiedz pilotowi, że wracamy tego samego dnia. Po południu Patricia musi być w domu.
- Rozkaz, szefie - odparła Janet z typowym dla siebie sarkazmem. „Szefie” - dlaczego zawsze wypowiadała to słowo z taką pogardą? - Tylko nie rozumiem, po cholerę wciskasz mi kit?
Skąd wiedziała? Czy to, że chciałem nawalić się „cytrynkami” z dala od oczu wścibskich szwajcarskich bankierów, było aż tak oczywiste? Nie, po prostu dobrze mnie znała. Pod tym względem była jak Księżna. Ale ponieważ Księżnę okłamywałem znacznie częściej, Janet lepiej mnie wyczuwała i zawsze wiedziała, kiedy knuję coś złego.
Cóż, tym razem musiałem zełgać.
- Nawet nie zaszczycę tego odpowiedzią. Ale skoro już podniosłaś ten temat, jest tu taki modny klub. Nazywa się Annabelle i podobno nie sposób się tam dostać. Załatw mi stolik na jutro wieczór i zamów trzy butelki cristala z lodu. Jeśli będziesz miała jakieś problemy...
- Nie obrażaj mnie, dobrze? - przerwała mi Janet. - Stolik będzie na pana czekał, sir Belfort. Pamiętaj tylko, że wiem, skąd pochodzisz, a Bayside nie słynie raczej jako kolebka królewskich rodów. Mam załatwić coś jeszcze czy to już wszystko?
- Och, prawdziwa diablica z ciebie! Chciałem zmienić swoje obyczaje i trochę przystopować, ale skoro podsunęłaś mi ten pomysł, zamów dla nas dwie dziewczyny, jedną dla Danny’ego, drugą dla mnie. Nie, lepiej trzy, gdyby jedna okazała się niewypałem. Za granicą nigdy nie wiadomo, kto stanie w progu. Dobra, spadam. Idę na siłownię, a potem na Bond Street, na zakupy. Ojciec na pewno ucieszy się z rachunku. A teraz szybko, zanim się rozłączę: przypomnij mi, jakim to wspaniałym jestem szefem, jak bardzo mnie kochasz i jak za mną tęsknisz.
- Jesteś najwspanialszym szefem na świecie - odparła bezbarwnym głosem Janet. - Kocham cię, tęsknię i nie mogę bez ciebie żyć.
- Tak myślałem. - Odłożyłem słuchawkę, nie mówiąc jej nawet do widzenia.
ROZDZIAŁ 17
Arcyfałszerz
Dokładnie trzydzieści sześć godzin później nasz wyczarterowany learjet wzbił się w poranne niebo z wizgiem i rykiem godnym wojskowego myśliwca. Ciocia Patricia siedziała po mojej lewej stronie w masce czystego przerażenia na twarzy. Trzymała się podłokietników tak mocno, że zbielały jej kłykcie. Patrzyłem na nią przez dobre pół minuty i przez ten czas mrugnęła tylko raz. Naszły mnie wyrzuty sumienia, ale cóż mogłem zrobić? Wsiąść do czteroipółmetrowego pocisku i dać się wystrzelić w powietrze z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę - nie wszyscy lubią takie zabawy.
Naprzeciwko mnie siedział Danny. Do Szwajcarii miał lecieć tyłem do przodu, czego nie znosiłem. Ale jak większość innych rzeczy jemu ani trochę to nie przeszkadzało. Mimo hałasu i wibracji zdążył już zasnąć w typowej dla siebie pozycji, z odchyloną do tyłu głową, szeroko otwartymi ustami i tymi wielkimi świecącymi zębiskami na wierzchu.
Nie ukrywam, że ta niezwykła umiejętność - błyskawicznego zasypiania zawsze i wszędzie - doprowadzała mnie do szału. Jak to możliwe, że ktoś mógł uciszyć ryk kłębiących się w głowie myśli? Przecież to nielogiczne! Nieważne. Był to mój dar i moje przekleństwo.
Sfrustrowany, nachyliłem się do małego owalnego okna i z cichym stukotem uderzyłem głową w szybę. Potem przycisnąłem do niej nos, patrząc, jak Londyn robi się coraz mniejszy i mniejszy. O tej porze - była siódma rano - miasto spowijał całun mokrej mgły i widziałem tylko wieżę Big Bena, która sterczała z niej jak wielki członek owładnięty rozpaczliwą chętką na poranne bzykanko. Po ostatnich trzydziestu sześciu godzinach na samą myśl o wzwodzie i bzykaniu moje zszargane nerwy wpadały w korkociąg.
I nagle zatęskniłem za żoną. Nadine, moja śliczna Księżna. Gdzie się podziewała, kiedy najbardziej jej potrzebowałem? Jak cudownie byłoby złożyć głowę na jej ciepłym, miękkim łonie i zaczerpnąć z niego trochę sił. Niestety, nic z tego. Księżna była za oceanem i ogarnięta złymi przeczuciami pewnie knuła już zemstę.
Gapiłem się w okno, próbując połapać się w ostatnich wydarzeniach. Szczerze kochałem żonę. Więc dlaczego, do licha, robiłem te wszystkie straszne rzeczy? Czy to narkotyki mnie do nich pchały? A może brałem narkotyki, żeby złagodzić wyrzuty sumienia po tych okropieństwach? Było to odwieczne pytanie, podobne do tego o jajku i kurze, i zawsze doprowadzało mnie do szału.
Pilot ostro skręcił w lewo i odbite od czubków skrzydeł promienie słońca wpadły do kabiny, omal nie zrzucając mnie z fotela. Odwróciłem głowę i spojrzałem na ciocię. Biedna Patricia. Wciąż siedziała nieruchomo jak posąg i w stanie wywołanej przez samolot katatonii wciąż zaciskała ręce na podłokietnikach. Uznałem, że trzeba podnieść ją trochę na duchu i przekrzykując wyjące silniki, spytałem:
- I jak tam, ciociu? Trochę inaczej niż w zwykłym samolocie, prawda? Tutaj czuje się każdy skręt.
Spojrzałem na Danny’ego. Wciąż spał jak zabity. Niewiarygodne! Kawał sukinsyna.
Jeszcze raz przeanalizowałem plan dnia i to, co chciałem załatwić. Jeśli chodziło o Patricię, sprawa była prosta. Musiałem tylko jak najszybciej zaprowadzić ją do banku. Ciocia uśmiechnie się do kamer bezpieczeństwa, podpisze kilka dokumentów, da im ksero paszportu i wyjdzie. O czwartej po południu będzie z powrotem w Londynie. A za tydzień dostanie kartę kredytową i zacznie czerpać pierwsze korzyści z tego, że została moją figurantką. I bardzo dobrze, oby wyszło jej to na zdrowie.
Potem odbędę szybkie spotkanie z Saurelem, żeby dopiąć kilka szczegółów i opracować ogólny harmonogram przerzutu gotówki. Chciałem zacząć od pięciu, może sześciu milionów i stopniowo przejść na więcej. Miałem w Ameryce kilku kurierów, ale postanowiłem wybrać ich dopiero po powrocie.
Tak więc przy odrobinie szczęścia mogłem w ciągu jednego dnia załatwić wszystko i już nazajutrz rano złapać samolot do Stanów. Cudownie. Tak bardzo kochałem moją żonę. Tak bardzo chciałem wziąć na ręce naszą małą Chandler. Co tu dużo mówić? Chandler była po prostu doskonała! Chociaż tylko spała, robiła kupkę i piła ciepławą odżywkę dla niemowląt, już teraz wiedziałem, że wyrośnie na geniusza. No i była absolutnie wspaniała! Z każdym dniem coraz bardziej przypominała Nadine. Miałem nadzieję, że tak będzie, i rzeczywiście było.
Ale musiałem skupić się na dniu dzisiejszym, zwłaszcza na spotkaniu z Rolandem Franksem. Dobrze przemyślałem to, co powiedział mi Saurel, i nie miałem wątpliwości, że ktoś taki jak on to prawdziwa gratka. Aż trudno było sobie wyobrazić, co mógłbym osiągnąć, mając po swojej stronie eksperta umiejącego spreparować wiarygodną podkładkę prawie na każdą okoliczność. Największą korzyścią byłoby to, że z zagranicznym kontem mógłbym robić w Stanach interesy zgodne z Regulacją S, na mocy której obcokrajowcy mieli prawo kupować i sprzedawać akcje z pominięciem dwuletniej karencji wymaganej przez paragraf 144 ustawy o papierach wartościowych. Gdyby Franksowi udało się założyć kilka pozornie legalnych zagranicznych firm, dzięki przepisom Regulacji S mógłbym dofinansowywać moje własne - te w Stanach, a zwłaszcza Dollar Time. Dollar Time pilnie potrzebowała zastrzyku gotówki - co najmniej dwóch milionów - i gdyby Franks sfabrykował niezbędne dokumenty, zasiliłbym ją pieniędzmi przeszmuglowanymi do Szwajcarii. Miał to być jeden z głównych tematów mojej rozmowy z Saurelem.
Jakie to dziwne: nie znosiłem Kaminsky’ego, ale to właśnie on doprowadził mnie do Jeana Jacques’a. Prowadził dureń mądrego - klasyczny przykład.