- Boję się, że wpadłem w nałóg - powiedziałem ze smutkiem, gdy doszliśmy do Speaker’s Corner. - Że brałbym dalej, nawet gdyby przestało mnie boleć. Zaczynam tracić pamięć, ciociu, czasem nie pamiętam, co przed chwilą zrobiłem. To straszne uczucie, jakby puf! i część życia na zawsze wyparowała. Najgorsze jest to, że spuściłem z wodą wszystkie prochy i dosłownie umieram. Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Stanów i nie ściągnąć tu concorde’em mojego szofera z garścią „cytrynek”. Kosztowałoby mnie to dwadzieścia tysięcy dolarów. Dwadzieścia tysięcy za dwadzieścia tabletek. Dwadzieścia tysięcy dolarów! A ja poważnie o tym myślę. Cóż mogę powiedzieć, ciociu? Jestem narkomanem. Nigdy dotąd nikomu się do tego nie przyznałem, ale taka jest prawda. A wszyscy wokół mnie, łącznie ze mną samym, boją się stawić temu czoło. W taki sposób czy inny są uzależnieni ode mnie finansowo, więc mi to ułatwiają. I jeszcze mnie do tego nakłaniają.
Oto moja historia. Nie jest zbyt piękna. Wiodę najbardziej dysfunkcyjne życie, jakie tylko można wieść. Jestem udanym nieudacznikiem. Mam trzydzieści jeden lat, ale zbliżam się do sześćdziesiątki. Bóg wie, jak długo jeszcze pociągnę. Ale kocham moją żonę. Do naszego dziecka żywię uczucia, o jakie nigdy bym siebie nie podejrzewał. Chandler jest dla mnie wszystkim. Kiedy się urodziła, poprzysiągłem sobie, że przestanę brać, ale kogo chciałem oszukać? Nie potrafię przestać, w każdym razie nie na długo. Ciekawe, co Chandler sobie pomyśli, kiedy się dowie, że jej ojciec jest narkomanem. Co pomyśli, kiedy jej tatuś skończy w więzieniu? Co pomyśli, kiedy będzie starsza i przeczyta te wszystkie artykuły o moich wyczynach z prostytutkami? Boję się tego dnia, ciociu, naprawdę. I nie mam wątpliwości, że kiedyś nadejdzie. To bardzo smutne. Bardzo, bardzo smutne...
Na tym skończyłem. Wyrzuciłem z siebie wszystko jak nigdy dotąd. Ale czy mi ulżyło? Niestety, nie. Wciąż czułem się dokładnie tak samo jak przedtem. A noga bolała mnie, chociaż spacerowaliśmy.
Czekałem, aż Patricia coś powie, ale milczała. Spowiednicy nie są chyba od tego. Może tylko mocniej ścisnęła mi rękę, trochę bliżej mnie do siebie przyciągnęła, żeby wbrew wszystkiemu dać mi do zrozumienia, że wciąż mnie kocha i kochać będzie.
Na Speaker’s Corner nikt nie przemawiał. Okazało się, że robią to głównie w weekendy. Ale tak było dobrze. W tę wyjątkową środę w Hyde Parku wypowiedziano tyle słów, że wystarczyłoby ich na całe życie. I przez jedną krótką chwilę Wilk z Wall Street był znowu Jordanem Belfortem.
Ale chwila ta szybko minęła. W oddali zobaczyłem gmach hotelu Dorchester wznoszący się osiem pięter nad ruchliwymi ulicami Londynu.
Zaprzątała mnie tylko jedna myśli: o której wystartuje ze Stanów concorde i o której wyląduje w Londynie.
ROZDZIAŁ 16
Nawrót
Jeśli zarabiam milion dolarów tygodniowo, podczas gdy przeciętny Amerykanin zarabia w tym czasie tysiąc, to kiedy wydaję na coś dwadzieścia tysięcy, odpowiada to dwudziestu dolarom wydanym przez przeciętnego Amerykanina, tak?
Olśnienie to przyszło nagle i niespodziewanie; od spotkania z ciocią Patricią minęła ledwie godzina i siedziałem właśnie w swoim apartamencie. Miało tak wielki sens, że natychmiast podniosłem słuchawkę telefonu, wybrałem numer Janet, obudziłem ją z głębokiego snu i spokojnie powiedziałem:
- Wyślij George’a do Alana Chemtoba. Niech weźmie dwadzieścia „cytrynek” i przywiezie mi je concorde’em do Londynu. - Dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że między Bayside i Londynem jest pięć godzin różnicy i że jest tam dopiero czwarta rano.
Ale nie miałem zbyt wielkich wyrzutów sumienia; ostatecznie robiłem to jej nie pierwszy raz, nieśmiało podejrzewałem również, że nie ostatni. Zarabiała u mnie pięć razy więcej, niż zarobiłaby gdzie indziej, więc czyż płacąc jej tak wysoką pensję, nie nabyłem automatycznie prawa do tego, by móc budzić ją, kiedy tylko chciałem? A jeśli nawet nie, czyż nie nabyłem tego prawa, obdarzając ją dobrocią i miłością, jaką obdarzałby ją ojciec, którego nie miała? (Było to już drugie olśnienie, równie cudowne jak to pierwsze).
Najwyraźniej tak, bo Janet momentalnie się obudziła i była gotowa służyć mi pomocą.
- Nie ma sprawy - odparła wesoło. - Najbliższy concorde odlatuje wczesnym rankiem. Dopilnuję, żeby George zdążył. Ale nie musi jechać do Alana. Mam u siebie żelazny zapas. - Zrobiła pauzę i spytała: - Skąd dzwonisz? Z hotelu?
Zastanawiałem się, co można pomyśleć o kimś, kto dzwoni do swojej sekretarki i aby zaspokoić swój narkotyczny głód tudzież nieodpartą chęć samozniszczenia, każe jej zapakować prochy do ponaddźwiękowego samolotu i wysłać mu je na drugi koniec świata, co ta oczywiście robi, i to bez mrugnięcia okiem. Wnioski były niepokojące, dlatego wolałem ich nie zgłębiać.
- Tak - odparłem - z pokoju. A niby skąd miałbym dzwonić? Z czerwonej budki na Piccadilly Circus?
- Wal się! - warknęła. - Po prostu byłam ciekawa. - I z nadzieją spytała: - Jest ładniejszy niż ten w Szwajcarii?
- Tak, o wiele. Nie przepadam za takim wystrojem, ale wszystko jest nowe i piękne. Dobrze się sprawiłaś.
Myślałem, że coś powie, ale milczała. Chryste! Czekała na pełny opis, na swoją rozrywkę dnia. Koszmar, nie baba. Uśmiechnąłem się do słuchawki i dodałem:
- Tak, jest naprawdę ładny. Kierownik hotelu mówi, że to tradycyjny angielski wystrój, chociaż diabli wiedzą, co to znaczy. Sypialnia jest milutka, zwłaszcza łóżko. Ma wielki baldachim z mnóstwem niebieskich falbanek. Angole muszą lubić ten kolor. Poduszki chyba też, bo jest ich od groma. Poza tym pełno tu różnych angielskich bzdetów i fintifluszek. Jest wielka jadalnia z żyrandolem z litego srebra. Kojarzy mi się z Liberace. Danny mieszka po drugiej stronie korytarza, ale teraz łazi po mieście, udając wilkołaka z Londynu, jak w tej piosence. To wszystko. Nie mam nic więcej do przekazania, chyba że chcesz wiedzieć, gdzie teraz stoję, a ponieważ wiem, że chcesz, od razu ci powiem: na balkonie. Patrzę na Hyde Park i rozmawiam z tobą przez telefon. Ale niewiele widzę. Za duża mgła. Jesteś zadowolona?
- Uhm.
- Ile kosztuje tu doba? Nawet nie sprawdzałem.
- Dziewięć tysięcy funtów, mniej więcej trzynaście tysięcy dolarów. Ale z tego, co mówisz, chyba warto, prawda?
Trzynaście tysięcy dolarów za noc - nie wiedziałem, dlaczego zawsze muszę mieszkać w najbardziej luksusowych apartamentach, bez względu na ich astronomiczne ceny. Pewnie dlatego, że robił tak Richard Gere w Pretty Woman, jednym z moich ulubionych filmów. Ale w moim przypadku chodziło o coś więcej, mianowicie o uczucie, jakie ogarniało mnie, kiedy stawałem przed ladą w recepcji i wypowiadałem te magiczne słowa: „Nazywam się Jordan Belfort i zarezerwowałem tu apartament prezydencki”. Byłem po prostu małym zakompleksionym sukinsynem, ale co tam.
- Dzięki, że raczyłaś przypomnieć mi bieżący kurs wymiany, pani bankierko. Zupełnie wyleciał mi z głowy. Tak czy inaczej trzynaście tysięcy za taki pokój to okazja. Myślę tylko, że cena powinna obejmować usługi niewolnika, którego tu nie ma. Jak myślisz?
- Spróbuję ci jakiegoś znaleźć. Załatwiłam to tak, że chociaż pokój zwalniasz dopiero jutro po południu, nie musimy płacić za drugą dobę. Widzisz, jak dbam o twoje pieniądze? Tak przy okazji, jak tam ciotka Nadine?
Natychmiast przeszedłem na tryb paranoiczny, zastanawiając się, czy ktoś nas nie podsłuchuje. Czy ci z FBI byliby na tyle bezczelni, żeby założyć podsłuch w telefonie Janet? Niemożliwe. Tego rodzaju inwigilacja była bardzo kosztowna, zwłaszcza jeśli abonent nie rozmawiał na linii o niczym ważnym, chyba że federalni chcieli zrobić ze mnie seksualnego zboczeńca albo nieobliczalnego ćpuna. A Brytyjczycy? Czy to możliwe, żeby MI6, ich tajna służba wywiadowcza, śledziło mnie w związku z przestępstwem, którego jeszcze nie popełniłem? Też nie. Mieli na głowie tych z IRA, prawda? Co ich obchodził Wilk z Wall Street i jego diabelski plan skorumpowania emerytowanej nauczycielki? Nic.