Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Roześmiałem się i ja, chociaż w środku umierałem. Z pewnych rzeczy po prostu się nie żartuje, to przynosi pecha. To tak, jakby nasikać w oczy bogu przeznaczenia. Jeśli sikało się długo, zaczynał sikać i on, a on lał jak strażackim wężem.

Ale skąd Patricia mogła o tym wiedzieć? Nigdy nie złamała prawa - dopóki nie poznała Wilka z Wall Street. Czy naprawdę byłem aż tak straszny, że aby zapewnić sobie wiarygodność, chciałem skorumpować sześćdziesięciopięcioletnią babcię?

Każdy medal ma dwie strony. Jedną był ewidentnie przestępczy charakter całej sprawy: przekupienie ciotki, narzucenie jej stylu życia, którego nie znała i którym nigdy nie chciała żyć, narażenie jej na ryzyko utraty wolności i reputacji, może nawet na ryzyko wylewu albo wywołanych przez stres zaburzeń.

Z drugiej jednak strony to, że nigdy dotąd nie potrzebowała czy nie pragnęła życia dostatniego i rozrzutnego, wcale nie znaczyło, że takie życie jej nie posłuży. Przeciwnie, byłoby dla niej znacznie lepsze. Mając tyle pieniędzy, ostatnie lata mogłaby spędzić w luksusie. A gdyby (niech Bóg broni) kiedykolwiek zachorowała, miałaby dostęp do najlepszej opieki lekarskiej w świecie. Nie miałem wątpliwości, że cała ta gadanina o egalitarnej utopii, jaką była angielska społeczna opieka medyczna, to jedna wielka bzdura. Dla tych, którzy mieli na koncie kilka milionów funtów, musiała istnieć o wiele lepsza. Tak byłoby sprawiedliwie, prawda? Brytyjczycy nie dorównywali chciwością Amerykanom, ale nie byli, kurczę, komuchami. A uspołeczniona opieka zdrowotna - taka naprawdę uspołeczniona - to nic innego jak komunistyczny spisek!

Były i inne korzyści i wszystkie razem zdecydowanie przemawiały za tym, bym zwerbował ciocię Patricię i zwabił ją do jaskini międzynarodowych przestępstw bankowych. Sama powiedziała, że uczestnictwo w wyrafinowanym przekręcie, takim choćby jak pranie brudnych pieniędzy, odmłodzi ją o całe lata. Czyż to nie cudowne? I szczerze mówiąc, jakie było prawdopodobieństwo, że wpadniemy? Prawie zerowe. Albo jeszcze mniejsze.

- Masz wspaniały dar - powiedziała. - Dar prowadzenia dwóch rozmów naraz. Jedną prowadzisz ze światem zewnętrznym, w tym przypadku ze swoją ulubioną ciocią Patricią, a drugą z samym sobą i tylko ty ją słyszysz.

Roześmiałem się cicho. Rozłożyłem szeroko ręce i oparłem je o wierzch ławki, jakbym chciał, by drewno pochłonęło część moich zmartwień.

- Dużo widzisz, ciociu - odparłem. - Odkąd się poznaliśmy, od chwili, kiedy omal nie utopiłem się w tej toalecie, czuję, że rozumiesz mnie lepiej niż inni. Może nawet lepiej niż ja sam, chociaż pewnie nie. Tak, masz rację, odkąd byłem dzieckiem, chyba już od żłobka, często pogrążałem się w myślach. Pamiętam, siedziałem w klasie, patrzyłem na kolegów i zastanawiałem się, dlaczego nie rozumieją tak prostych rzeczy. Nauczycielka zadawała pytanie, a ja znałem odpowiedź, zanim jeszcze skończyła mówić. - Zrobiłem pauzę i spojrzałem jej prosto w oczy. - Nie pomyśl tylko, że jestem zarozumiały. Nie, to nie tak. Po prostu chcę być z tobą szczery, żebyś naprawdę mnie zrozumiała. Ponieważ byłem drobniejszy i niższy od innych, zawsze wyprzedzałem intelektualnie wszystkie dzieci w moim wieku. Im więcej przybywało mi lat, tym bardziej rósł dzielący nas dystans. I już od dziecka słyszę w głowie dziwny monolog, który ustaje tylko wtedy, kiedy śpię. Chyba każdy tak ma, rzecz w tym, że mój jest wyjątkowo głośny. I wyjątkowo uciążliwy. Ciągle zadaję sobie pytania. A mózg to taki skomplikowany komputer: jest zaprogramowany tak, że jeśli zadasz mu pytanie, będzie próbował na nie odpowiedzieć bez względu na to, czy odpowiedź istnieje, czy nie. Nieustannie coś rozważam, próbując przewidzieć, jaki wpływ będzie miała moja reakcja na dalszy rozwój wydarzeń. A raczej jak te wydarzenia można zmanipulować. Jakbym grał w szachy ze swoim własnym życiem. A ja, cholera, nie znoszę szachów!

Przyjrzałem się jej twarzy, lecz zobaczyłem na niej tylko ciepły uśmiech. Czekałem, aż coś powie, ale milczała. Jednakże milczenie to miało jasny przekaz: mów dalej.

- W wieku siedmiu czy ośmiu lat zacząłem miewać napady straszliwej paniki. Teraz też miewam, ale biorę xanax, który je wycisza. Czasem jest tak, że o atak przyprawia mnie już sama myśl o ataku. Naprawdę bardzo cierpię. To mnie wykańcza. Czuję się wtedy tak, jakby serce chciało wyskoczyć mi z piersi, jakby każda sekunda życia była zamkniętą w sobie wiecznością, jakbym dosłownie wychodził ze skóry. Miałem taki atak, kiedy się poznaliśmy, chociaż wtedy wziąłem parę gramów koki, więc to się nie liczy. Pamiętasz?

Patricia z uśmiechem kiwnęła głową. Nie, nie osądzała mnie, wciąż miała pogodną twarz.

- Tego natłoku myśli nie potrafię powstrzymać od dzieciństwa. Kiedy byłem młodszy, cierpiałem na straszliwą bezsenność. Wciąż cierpię, teraz jest jeszcze gorzej. Ale wtedy często leżałem przez całą noc, wsłuchując się w oddech mojego brata i patrząc, jak śpi. A spał jak dziecko. Mieszkaliśmy w malutkim mieszkaniu i mieliśmy wspólny pokój. Kochałem go bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. Mam dużo dobrych wspomnień z tamtych czasów. A teraz nawet z sobą nie rozmawiamy. Ot, kolejna ofiara mojego tak zwanego sukcesu. Ale to już inna historia. Dlatego nie znosiłem nocy... a raczej bałem się jej, bo wiedziałem, że znowu nie będę mógł zasnąć. I nie spałem: do rana gapiłem się na cyfrowy budzik na stoliku nocnym, przeliczając godziny na minuty i odwrotnie, głównie z nudów, ale i dlatego, że mózg zmuszał mnie do wykonywania powtarzających się zadań. Kiedy miałem sześć lat, umiałem mnożyć w pamięci czterocyfrowe liczby szybciej niż na kalkulatorze. Naprawdę, zostało mi to do dziś. A moi koledzy nie umieli nawet czytać! Ale wcale mnie to nie pocieszało. Kiedy zbliżała się pora spania, płakałem jak dziecko. Tak bardzo bałem się tych ataków. Ojciec przychodził do mnie, kładł się i próbował mnie uspokoić. Matka też. Ale obydwoje pracowali i nie mogli czuwać przy mnie przez całą noc. Dlatego w końcu zostawałem sam na sam z myślami. Z biegiem lat ta wieczorna panika trochę osłabła. Ale nie ustąpiła całkowicie. Powraca w postaci uporczywej bezsenności, która dopada mnie, kiedy tylko przytknę głowę do poduszki. Ta bezsenność jest straszna, naprawdę straszna. Przez całe życie próbowałem wypełnić dziurę, której wypełnić nie mogę. Im bardziej się staram, tym jest większa. Spędziłem...

Słowa popłynęły jak potok i zacząłem wyrzucać z siebie truciznę, która trawiła moje wnętrzności, odkąd tylko pamiętałem. Nie wiem, może walczyłem wtedy o życie, a jeśli nie o życie, to na pewno o zdrowie psychiczne. Patrząc wstecz, było to dobre miejsce na obnażenie duszy, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja. Na tej malutkiej wysepce nie było ani Wilka z Wall Street, ani Stratton Oakmont, bo Wilk i jego firma zostali daleko za oceanem. Był po prostu Jordan Belfort, przerażony młody chłopak, którego przerosło życie i którego sukces stawał się szybko narzędziem jego własnej zagłady. Nie wiedziałem tylko, czy zdążę zabić się sam, na moich własnych warunkach, czy wcześniej dopadną mnie władze.

Kiedy już zacząłem, nie mogłem przestać. Ostatecznie każdy człowiek nosi w sobie nieposkromiony przymus spowiedzi. Na tym fundamencie budowano religie. Podbijano królestwa, obiecując ludziom, że po śmierci wszystkie grzechy zostaną im odpuszczone.

Tak więc przez dwie godziny spowiadałem się i spowiadałem. Rozpaczliwie próbowałem wypluć z siebie gorzką żółć, która szerzyła spustoszenie w moim ciele i duszy, zmuszając mnie do robienia rzeczy, o których wiedziałem, że są złe, do świadomego popełniania czynów, które groziły samozagładą.

Opowiedziałem jej historię mojego życia, zaczynając od frustracji, jaką było dla mnie dorastanie w biedzie. Opowiedziałem jej o obłędzie mojego ojca, o żalu do matki, która nie potrafiła ochronić mnie przed jego wybuchami. Powiedziałem jej, że chociaż wiem, iż matka robiła, co mogła, wciąż patrzę na te wspomnienia oczami dziecka, dlatego nie mogę jej całkowicie wybaczyć. Opowiedziałem jej o Szalonym Maxie, który zawsze mnie wspierał, przez co miałem do matki jeszcze większe pretensje, że nie było jej przy mnie w przełomowych chwilach mojego życia.

39
{"b":"259563","o":1}