Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Skinąłem głową, ale nic nie powiedziałem.

Po kilku sekundach milczenia Saurel zrozumiał, że będzie musiał mówić szczerze i otwarcie. Wzruszył ramionami.

- Cóż, dobrze. Większość tego, co usłyszałeś na spotkaniu, to jedna wielka bzdura; „gówno prawda”, jak powiedzieliby twoi rodacy. Mówiliśmy to ze względu na Kaminsky’ego, no i oczywiście na samych siebie. Ostatecznie musimy przestrzegać prawa. Prawda jest taka, że firmowane nazwiskiem konto numeryczne byłoby dla ciebie samobójstwem. Nigdy bym ci czegoś takiego nie doradził. Ale myślę, że rozważnie by było, gdybyś mimo to otworzył u nas rachunek zupełnie jawny, taki, który mógłbyś z dumą zaprezentować całemu światu. Gdyby amerykańskie władze zażądały kiedykolwiek twoich billingów, miałbyś wiarygodną podkładkę, po co do nas dzwonisz. Jak zapewne wiesz, nie ma przepisów zabraniających posiadania szwajcarskiego konta bankowego. Wystarczyłoby, żebyś wysłał nam jakąś drobną kwotę, choćby ćwierć miliona, które zainwestowalibyśmy w twoim imieniu na europejskich giełdach, oczywiście tylko w akcje najlepszych firm. Miałbyś wtedy pretekst, żeby regularnie się z nami kontaktować.

Nieźle - pomyślałem. Całkowita wiarygodność była najwyraźniej obsesją wśród międzynarodowych przestępców w białych kołnierzykach. Poprawiłem się na krześle, próbując ulżyć lewej nodze, która znowu zaczynała mnie boleć, i obojętnym głosem odparłem:

- Świetnie, niewykluczone, że to zrobię. Ale żebyś lepiej zrozumiał, z kim masz do czynienia, od razu powiem, że prawdopodobieństwo tego, iż zadzwonię tu z domu, jest mniejsze niż zero. Prędzej już wziąłbym parę tysięcy cruzeiro, pojechał do Brazylii i poszukał tam budki telefonicznej, niż dopuścił do tego, żeby mój domowy numer znalazł się na billingu. Ale odpowiadając na twoje pytanie: zamierzam wykorzystać członka rodziny, kogoś o innym nazwisku. To kobieta, krewna ze strony żony, Angielka. Jutro rano lecę do Londynu i pojutrze może tu być z paszportem w ręku, żeby założyć konto.

Saurel krótko skinął głową.

- Rozumiem, że bez zastrzeżeń jej ufasz, bo jeśli nie, możemy ci kogoś zaproponować. Mamy ich wielu, to ludzie prości i stuprocentowo pewni, farmerzy i pasterze, głównie z Isle of Mann albo jakiegoś innego raju podatkowego. Ale rozumiem, że już to przemyślałeś i podjąłeś decyzję. Radziłbym jednak, żebyś spotkał się z Rolandem Franksem. To specjalista od tych spraw, zwłaszcza od dokumentów. Może spreparować dowody sprzedaży, kwity, zamówienia, poświadczenia, niemal wszystko, co mieści się w granicach zdrowego rozsądku. Jest dla nas kimś w rodzaju powiernika. Pomoże ci założyć łańcuszek anonimowych firm, które jeszcze bardziej ukryją cię przed ciekawskim wzrokiem amerykańskich władz i dzięki którym będziesz mógł podzielić swoje udziały na mniejsze części. To z kolei pozwoli ci ominąć przepis nakazujący zgłaszanie kupna ponadpięcioprocentowego pakietu akcji. Dla kogoś takiego jak ty Franks byłby nieocenionym doradcą zarówno w kwestii finansów amerykańskich, jak i zagranicznych.

Interesujące. Mieli własny, pionowo zorientowany system „słupów”. I jak tu nie kochać Szwajcarów? Roland Franks był po prostu fałszerzem i wytwarzał dokumenty uwiarygodniające poczynania swoich klientów.

- Tak, bardzo chciałbym go poznać - odparłem. - Może pojutrze?

- Umówię was. Pan Franks pomoże ci również opracować strategie, dzięki którym będziesz mógł wydawać zainwestowane za granicą pieniądze bez wzbudzania czujności waszych agencji regulacyjnych.

- Strategie? - rzuciłem luźno. - Na przykład jakie?

Saurel poprawił się na krześle.

- Jest ich dużo. Najpopularniejszym sposobem są karty płatnicze powiązane bezpośrednio z kontem. Dokonujesz zakupu, a bank ściąga pieniądze z twojego rachunku. - Uśmiechnął się i dodał: - Z tego, co mówi Kaminsky, często z nich korzystasz. Byłyby dla ciebie cennym narzędziem.

- Wystawilibyście je na moje nazwisko czy na nazwisko kobiety, która założy konto?

- Na twoje. Ale radziłbym, żeby ona też miała kartę. Byłoby dobrze, gdyby co miesiąc wydawała choćby symboliczną kwotę.

Kiwnąłem głową. Byłby to kolejny dowód, że konto rzeczywiście należy do niej. Ale dostrzegłem w tym inny problem, mianowicie taki, że gdyby kartę wystawiono na moje nazwisko, wystarczyłoby, żeby śledzący mnie agenci FBI weszli do sklepu, w którym coś kupiłem, i zażądali jej odcisku. A wtedy byłbym ugotowany. To dziwne, że Saurel zaproponował mi coś, w czym od razu dostrzegłem wielką dziurę. Ale postanowiłem zatrzymać tę myśl dla siebie.

- Jestem rozrzutny, a na kartę kredytową, czy debetową, jak nazywamy ją w Stanach, dużo nie kupię. Jean, tu chodzi o wielomilionowe transakcje, a nie o drobne wydatki. Nie ma sposobów na wyprowadzenie większych pieniędzy?

- Oczywiście są. Inną popularną strategią jest, że tak powiem, obłożenie domu własną hipoteką. Pan Franks założyłby anonimową firmę i przelałby na jej konto pieniądze z twojego konta, tego szwajcarskiego. Potem wystawiłby oficjalny akt hipoteczny, który podpisałbyś jako wierzyciel, a będąc wierzycielem, otrzymywałbyś pieniądze. Strategia ta ma dwie zalety. Po pierwsze, sam ustalasz sobie wysokość odsetek, które pobierasz tam, gdzie postanowisz założyć firmę, a więc praktycznie w dowolnym kraju. Pan Franks skłania się ostatnio ku Brytyjskim Wyspom Dziewiczym, bo nie żądają tam zbyt wielu dokumentów. No i oczywiście nie płaci się tam podatku dochodowego. Druga zaleta to właśnie podatki. Przecież odsetki hipoteczne można u was odpisywać od podatku, prawda?

Tak, musiałem przyznać, że to całkiem sprytne. Sprytne, ale jeszcze bardziej ryzykowne niż zagrywka z kartami kredytowymi. Gdybym obłożył hipoteką własny dom, zostałoby to odnotowane w urzędzie miejskim w Old Brookville. Znaczyło to, że federalni mogliby tam w każdej chwili pójść i poprosić o kopię aktu, a wtedy zobaczyliby, że wierzycielem jest firma zagraniczna. I mówić tu o niewzbudzaniu podejrzeń. Najwyraźniej była to ta trudniejsza część gry. Przerzucenie kasy do Szwajcarii nie stworzyłoby większych problemów, podobnie jak ukrycie się przed wścibskim wzrokiem tych z FBI. Ale wyprowadzenie stąd pieniędzy bez pozostawiania śladów na papierze to już zupełnie inna bajka.

- À propos - spytał Saurel. - Jak się nazywa ta Angielka?

- Patricia Mellor.

Jean uśmiechnął się jak spiskowiec.

- Świetnie, znakomicie. Bo czy ktoś o takim nazwisku mógłby złamać prawo?

*

Godzinę później wysiedliśmy z windy na trzecim piętrze hotelu i ruszyliśmy do pokoju Danny’ego. Podobnie jak wykładzinę w foyer, tę w korytarzu też malowała pewnie opóźniona w rozwoju małpa, bo tak samo jak tam, tu też dominowała kolorystyczna kombinacja psich siuśków i różowawych rzygowin. Za to drzwi były nowiutkie, z błyszczącego ciemnobrązowego dębu. Ciekawa dychotomia - pomyślałem. Może na tym właśnie polega urok Starego Świata.

- Jean - powiedziałem, kiedy doszliśmy na miejsce. - Danny lubi imprezować, dlatego nie zdziw się, jeśli będzie trochę bełkotał. Kiedy wychodziłem, pił whisky, poza tym w samolocie brał coś na sen. Bez względu na to, jak i co będzie mówił, musisz wiedzieć, że po trzeźwemu jest cholernie bystry. W życiu kieruje się dewizą: „Nic tak nie umila życia jak kobieta”. Rozumiesz?

Saurel uśmiechnął się szeroko i odparł:

- Ależ oczywiście. Trudno nie szanować kogoś, kto wyznaje taką filozofię. W Europie jest bardzo popularna. Kto jak kto, ale ja na pewno nie mam prawa osądzać innych tylko na podstawie tego, że lubią zażywać przyjemności cielesnych.

Przekręciłem klucz, otworzyłem drzwi, no i proszę: na podłodze leżał na plecach Danny, który nie miał na sobie dosłownie nic, nie licząc oczywiście nagich szwajcarskich prostytutek. A było ich cztery. Jedna siedziała mu na twarzy, ocierając się pupą o nos. Druga podskakiwała na jego lędźwiach, całując się namiętnie z tą na twarzy. Trzecia przytrzymywała jego szeroko rozłożone nogi, a czwarta ręce. Oczywisty fakt, że ktoś wszedł do pokoju, nie zrobił na nich żadnego wrażenia. Nawet nie zwolnili, jakby nic się nie działo.

36
{"b":"259563","o":1}