Литмир - Электронная Библиотека

Przybycie córki prezydenta na 74 poziom, do nędznego pomieszczenia, w którym mieszkał Jack, przejęło trwogą całą rodzinę chłopca. Jakież było ich zdziwienie, gdy panna Summerson oświadczyła, że celem jej wizyty jest rozmowa na osobności z najmłodszym członkiem rodziny. Przestrach i obawa Jacka, że chodzi tu o przykre konsekwencje jakiegoś głupiego kawału lub drobnej kradzieży, ustąpiły miejsca osłupieniu, gdy córka wszechwładnego prezydenta Celestii wręczyła mu w milczeniu małą, błyszczącą nakrętkę. Tę samą nakrętkę, którą wczoraj wcisnął w windzie do ręki Toma Malleta jako umówiony znak.

Stella Summerson, nie wyjaśniając nic Jackowi, lecz nakazując ścisłą tajemnicę, kazała mu pojechać do budki telefonicznej na 27 poziomie i tam czekać podniósłszy słuchawkę.

— Masz tu pieniądze, bo pewnie będziesz musiał parę razy dzwonić — powiedziała kładąc garść monet.

Został sam.

Zbywając wzruszeniem ramion pytania rodziców podążył na wyznaczone miejsce. Snując różne domysły usiłował odgadnąć cel dziwnego rozkazu.

Lecz oto po kilku minutach oczekiwania w słuchawce odezwał się znajomy głos Toma Malleta:

— Jack, to ty?

— Ja — wyszeptał z przejęciem chłopak.

— Tu Tom. Słuchaj. Musisz poszukać Letta Cornicka. Znasz go?

— No, chyba. To ten, co robił u Frondy'ego, a potem u Kuhna?

— Ten sam. Znajdziesz go i powiesz mu, żeby zadzwonił o jedenastej pod numer tej budki. Nie nawal, Jack, bo to bardzo ważna sprawa.

— Zrobi się — zawołał ochoczo chłopak. — A ty skąd dzwonisz?

— Dowiesz się niedługo. Teraz koniecznie zawiadom Letta Cornicka, no i nikomu ani słowa o tym wszystkim.

Jack chciał jeszcze o coś zapytać, lecz oto w słuchawce zabrzmiał jakiś męski nieznany głos:

— Jack. Pamiętaj, że czasami lepiej jest wiedzieć jak najmniej. Dlatego rób tylko to, co ci mówi Tom. Czy nie ufasz Tomowi?

— Gdzieżby!… Ale…

— Jeszcze jedno, Jack — odezwał się znów głos Toma. — Gdyby ci Cornick coś polecił, to go słuchaj. Ale nikomu z naszych chłopaków nic nie mów, że rozmawiałeś ze mną.

— To się rozumie.

— No, pędź!

Trzask w słuchawce obwieścił, że rozmowa została przerwana.

Znalezienie Cornicka nie było zadaniem łatwym. Od pamiętnego publicznego wystąpienia na zebraniu niewolników był on poszukiwany przez policję i musiał się ukrywać. Wszystko wskazywało, że policja uważa go za jednego z Nieugiętych i w razie aresztowania grozi mu kara śmierci. Rozumiał też, że wobec niedużych rozmiarów Celestii wpadnięcie w ręce agentów Godstona było tylko kwestią czasu. Zdawał sobie z tego sprawę, lecz zdecydowany był nie dać się wziąć żywcem.

Aresztowanie Malleta i kilku innych przywódców oraz zerwanie łączności z Horsedealerem sparaliżowało w poważnym stopniu kierownictwo związku. Cornick nie stracił jednak głowy. Wspólnie z kilku pozostałymi jeszcze na wolności przywódcami Nieugiętych powołano nowe tymczasowe kierownictwo. Przewodnictwo objął inżynier Smith. Jakoś dotychczas policja nie wpadła na trop, że znany kierownik techniczny zakładów chemicznych Morgana był jednym z założycieli i przywódców spiskowej organizacji „szarych”. Działając z ukrycia pospiesznie gromadzili rozproszone szeregi, przygotowując organizację do walki. o tym wszystkim Jack, oczywiście, nie mógł wiedzieć. Słyszał jednak, że Cornicka poszukuje policja, i wiedział, iż zwykłe dopytywanie się o niego do niczego nie doprowadzi. Użycie chłopców do zdobywania informacji było ryzykowne, niemniej jednak, po krótkim namyśle, Jack postanowił skontaktować się z Fritzem, którego ojca również poszukiwała policja. Złożywszy sobie wzajemnie „przysięgę tajemnicy” chłopcy ustalili, że Fritz w jak najkrótszym czasie postara się dowiedzieć coś o Cornicku. Jack nie powiedział jednak koledze, że rozmawiał z Tomem, lecz oświadczył ogólnikowo, że „ma dla Cornicka wiadomość od Malleta”, co mogło odnosić się również do aresztowanego ojca Toma. Wkrótce kontakt został nawiązany, tym łatwiej że nie mogło być podejrzenia, aby Jack działał na polecenie policji.

Późniejsze wypadki potoczyły się jak na ekranie telewizyjnym. Jack czuł, że wokół niego dzieją się wielkie sprawy, a świadomość, że uczestniczy w przygotowaniach do jakiegoś wielkiego spisku, napełniała go dumą. i oto teraz wracał z grupką kolegów po wykonaniu tajemniczego rozkazu Letta. „Dlaczego zamknięcie drzwi do śluzy odgrywało tak wielką rolę?” — głowił się bezskutecznie.

Szybko też błysnęła mu myśl, typowa dla jego piętnastu lat i życia, jakie wiódł niemal od chwili, gdy posiadł sztukę chodzenia. Cóż prostszego jak przekonać się naocznie, na co potrzebne jest zamknięcie drzwi do śluzy. Po prostu „spławi” kolegów i wróci sam na górę.

Wprowadzenie w czyn postanowienia nie było trudne przy tym autorytecie, jakim cieszył się Jack-prezydent wśród kolegów.

Po kilkunastu minutach znalazł się sam na górze.

Z drżeniem przeszedł przez właz prowadzący do ubieralni i rozejrzał się wokół. Nic się nie zmieniło w otoczeniu. Poczuł się nieswojo. Po co tu właściwie przyszedł? Może wynik zamknięcia drzwi będzie znany dopiero za parę godzin? A może to wywoła eksplozję?

Przez plecy przebiegł mu dreszcz. Choć nic nie wskazywało, aby miało nastąpić jakieś nadzwyczajne wydarzenie, pusta salka budziła w nim rosnące uczucie lęku.

— Wracać, koniecznie wracać! — powtarzał sobie.

Przesunął się ku włazowi, gdy nagle metaliczny szczęk dobiegł jego uszu. Zamarł w oczekiwaniu. Szczęk powtórzył się. Teraz wiedział już, że pochodzi on spoza zamkniętych drzwi śluzy.

Strach mieszał się z ciekawością.

Ktoś znajdował się w śluzie. Ale kto? Oczywiście człowiek z zewnątrz. Może Tom albo konstruktor Kruk, który podobno tędy uciekł? Tak, to z pewnością Kruk. Dlaczego jednak policja nie pilnuje wyjścia?

Głuchy szum motoru wdarł się w ciszę. Co to? Jack poczuł, że cierpnie mu skóra. Co to się dzieje?.

Szum kompresora ustał raptownie. Jack instynktownie skoczył w drugi koniec ubieralni i ukrył się pod szeroką półką, obok szafy ze skafandrami.

Jednocześnie owalne drzwi prowadzące do śluzy poruszyły się i cicho rozwarły.

Jack spojrzał i zmartwiał.

To, co zobaczył, było tak niesamowite, że przekraczało swym nieprawdopodobieństwem wszystko, co drukował Green w swych sensacyjnych książeczkach. Oto jeszcze przed kilkudziesięciu minutami kpił z kolegów, mówiących o rzekomym pojawieniu się diabłów, a teraz sam na własne oczy ujrzał to i lodowate zimno strachu ogarnęło całe jego ciało.

„Diabeł” nie był duży, nie przewyższał wzrostem pięcioletniego dziecka. Nie miał też przerażającej paszczy ani płonących ogniem oczu, tak często rysowanych w książeczkach obrazkowych. Po prostu nie miał w ogóle ani paszczy, ani oczu. Wielka w porównaniu z resztą „ciała”, przekraczająca kilkakrotnie swymi rozmiarami głowę ludzką błyszcząca kula z krótkim, matowym walcem u spodu, wsparta na pięciu cienkich, ruchliwych łapach — nic więcej. Lecz właśnie przez to samo, że „diabeł” różnił się tak znacznie od tego, co wytworzyła wyobraźnia ludzi zamieszkujących Celestię, wygląd jego musiał budzić nieprzezwyciężone uczucie lęku.

Głośny okrzyk odwrócił uwagę Jacka w inną stronę. We włazie prowadzącym z warsztatu do ubieralni ukazała się postać Deana Roche'a. Oczy jego wyrażały osłupienie, a nerwowe drżenie rąk opartych o krawędź włazu wskazywało, że siłą woli przezwycięża uczucie strachu.

Tymczasem potwór posunął się kilka kroków naprzód, na moment zamarł w miejscu, po czym cofnął się ku śluzie. Jedno z ramion uniosło się w górę i przywarło końcem stożkowo zakończonej „stopy” do ściany, tuż przy otworze wyjściowym.

Ogłuszający trzask, podobny do wystrzału pistoletu, wstrząsnął ścianami pomieszczenia. Potem nastała nerwowa, dzwoniąca w uszach cisza. Jack zacisnął powiek! nie mogąc opanować panicznego lęku. Zdawało mu się, iż za chwilę cała Celestia rozleci się na strzępy.

— Czy to ty jesteś Dean Roche? — wpadł niespodziewanie w ciszę męski głos.

74
{"b":"247841","o":1}