Литмир - Электронная Библиотека

— Nie wiem — odparła z udanym zatroskaniem. — Dla nich każdy człowiek więcej, to wielkie zagadnienie…

Spojrzawszy w twarz Kruka urwała w pół zdania. Drwiący uśmieszek czaił się wokół jego warg.

— Czy sądzisz, że Wik nie ożeni się ze mną, jeżeli ja zechcę? — wybuchnęła nagle. Bernardowi wydało się, że słyszy głos Summersona z jego taktyką zaskakiwania przeciwnika w dyskusji.

— Nie myślałem o tym — pohamował złość. — Sadziłem dotąd, że jesteś moją narzeczoną. Wierzyłem ci. Wierzyłem, że polecimy razem na odzyskaną, piękną Ziemię i będziemy się bardzo kochali. To wszystko, co mi mówisz, jest takie dziwne…

— A więc nie chcesz lecieć do Alfa Centauri? — zapytała już spokojnie. — Tym lepiej…

— Chcę lecieć z tobą, ale na Ziemię! — powiedział kategorycznie.

— Więc polecisz sam! — ucięła.

Gwałtownym ruchem uwolniła się spod jego ramienia i wybiegła z pokoju.

Sokolski przyglądał się Stelli z zaciekawieniem. Dlaczego tak obcesowo zażądała rozmowy, zanim po przylocie na Celestię zdążył zamienić z kimkolwiek parę zdań? Był przygotowany na to, że Stella chce wyjawić mu jakąś tajemnicę. Znał dobrze rolę, jaką odegrała córka eksprezydenta pomagając Krukowi w przełomowych chwilach Celestii. Wiedział także, ile przeróżnych nici łączy ją z tamtym, doliodowym światkiem.

Teraz spostrzegł w wyglądzie dziewczyny szczególnie dużo dziwacznych cech. Oczy jej płonęły sztucznym blaskiem. Pąsowe wargi o nienaturalnym, szerokim wykroju, fantazyjne kreski nad wygolonymi brwiami i przyklejone do powiek dwie czarne frędzle rzęs, naśladujące skrzydła jakiegoś egzotycznego motyla — wywierały na Wiktorze nieprzyjemne wrażenie dziwacznej charakteryzacji.

Prócz tego zauważył coś wyzywającego w twarzy i ruchach Stelli. Spojrzał na nią badawczo, trochę zdziwiony. Od czasu, gdy ją poznał, a nawet polubił, jeszcze jej nigdy takiej nie widział.

— Chcę pana prosić… prosić ciebie — poprawiła się Stella — żebyś zabrał mnie na Astrobolid. Zgoda?

Sokolski przystał chętnie. Był trochę zdziwiony.

— Kiedy? — dopominała się natarczywie dziewczyna.

— Wracam za cztery godziny — odparł przyglądając się jej uważnie. — Muszę uzgodnić pewne szczegóły techniczne z Bernardem i z Jimem. Nazbierało się trochę spraw, związanych z drugim etapem budowy Celestii II. Dziś razem ze mną wracają na Astrobolid również Andrzej, Kora, Jarosław, Władek, Igor i Suzy. Już za dwa miesiące będziemy się mogli pożegnać.

— Wtedy polecimy ku Alfa Centauri — rzuciła niespodziewanie Stella. — I zostawimy poza sobą te wiecznie wybuchające wśród Celestian niezgody. To będzie pięknie… Cieszysz się?

Obdarzyła go wymownym, najczulszym z uśmiechów.

Sokolski w lot ogarnął sytuację. A więc Stella przyjęła jego zaproszenie jako zgodę na zabranie jej w odkrywczą wyprawę międzygwiezdną. A przynajmniej chciała sprowokować taką zgodę. Uczuł konieczność prostego i uczciwego wyjaśnienia nieporozumienia.

— Stello! — zaczął łagodnie. — Ja inaczej zrozumiałem twoją prośbę. Myślałem, że chcesz tylko teraz, na kilka dni, przylecieć do nas. Bo my nie możemy zabrać cię ze sobą. Muszę powiedzieć…

— Słuchaj! — przerwała mu. — Dlaczego mówisz: „My nie możemy?” Ja rozumiem, że wam, wyprawie uczonych, nie jestem potrzebna jako jeszcze jeden członek załogi. A tobie? Mówże od siebie! Gdybyś tak powiedział swoim: „Ja chcę ją zabrać!” Sprzeciwiliby się czy nie? No powiedz! Nie wykręcaj się od odpowiedzi.

Wiktor poczuł się niemile dotknięty.

— Dlaczego mnie obrażasz, Stello? Ani ja, ani nikt z ludzi, wśród których wzrosłem i wychowałem się, nie odpowiedział nigdy nikomu w sposób wykrętny. Takie postępowanie uważamy za uwłaczające godności człowieka. Jak możesz podejrzewać — lekko podniósł głos — że moja odpowiedź nie będzie prosta i szczera? Oczywiście, że mógłbym postawić sprawę tak, jak mi sugerujesz. Ale na jakiej podstawie ja osobiście miałbym żądać od kolegów zabrania ciebie? W jakim charakterze poleciałabyś ze mną?

— Jako twoja żona! — wypaliła Stella, patrząc mu w oczy wzrokiem pełnym oczekiwania. Odpowiedź taka zupełnie zaskoczyła Wiktora. Chociaż w ostatnim czasie wyczuwał, iż

Stella darzy go czymś więcej niż uczuciem przyjaźni, lecz nie spodziewał się, by sprawy zaszły aż tak daleko. Przecież to absurd! Skąd zrodziła się w tej dziewczynie taka niedorzeczna myśl?

Odruchowo porównał Stellę z Ritą. Jakiż kontrast umysłowy, nie mówiąc już o tym, że „piękna Stella” uznana byłaby na Ziemi co najwyżej za „efektowną”.

Rita… Czuł, że każdy dzień wspólnej drogi do Alfa Centauri zbliża go coraz bardziej do dziewczyny, którą poznał dopiero w dniu odlotu Astrobolidu. Na rozmowę z Ritą o małżeństwie było jeszcze za wcześnie, ale nie wątpił, że jest to zupełnie możliwe.

Ilekroć rozmawiał ze Stellą, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ma przed sobą istotę o łącznych cechach dziecka i lalki. Dziecięcy sposób ujmowania życia, wąskość horyzontu myślowego, prymitywność odruchów i łatwość ulegania sugestiom — a jednocześnie nieustanna poza, zapatrzenie w siebie, skłonność do gry na efekt.

Ostatnie zdanie Stelli było jeszcze jednym potwierdzeniem tych obserwacji.

Nie chcąc sprawić dziewczynie przykrości powstrzymywał się od śmiechu, jaki budziła w nim paradoksalna propozycja.

Dłuższą chwilę ciszy przerwał znów głos Stelli:

— A widzisz, że ja także potrafię mówić bez osłonek to, co myślę i czuję. Nie będziemy sobie nigdy kłamali. Nigdy!

— Niestety — odrzekł Sokolski. — Wybacz i nie gniewaj się. Ja się z tobą nie mogę ożenić!

— Ale dlaczego?! — zawołała Stella nie dając za wygraną. — Pewnie powiesz, że twoi przyjaciele zabroniliby ci takiego związku. Gdybyś czuł w sobie śmiałość podjęcia walki o mnie, to…

Zabrakło jej słów.

— To co? — uśmiechnął się odzyskując całkowicie panowanie nad sobą po krótkotrwałym zakłopotaniu. — Dlaczegóż przyjaciele mieliby wzbraniać mi małżeństwa z tobą? Wprost przeciwnie: bawiliby się pysznie na naszym weselu.

Powieki Stelli raz po raz mrugały nerwowo.

— A więc? Teraz w ogóle nie rozumiem…

— Czy wyobrażasz sobie — zapytał Wiktor spokojnie — że marzeniem każdego bez wyjątku mężczyzny jest małżeństwo z tobą?

— Chyba tak — potwierdziła skwapliwie, z rozbrajającą szczerością. — A w każdym razie marzeniem każdego, kto urodził się w Celestii — sprostowała po krótkim namyśle. — Powiedz mi, Wik — ciągnęła — czy w twojej ojczyźnie żyją kobiety piękniejsze ode mnie?

Sokolski przyjrzał się jej bacznie. Jak pełna świeżości i wdzięku byłaby ta twarz, gdyby usunąć z niej całą tę maskę.

— Widzisz, Stello, na Ziemi kobiety są nie tylko ładne, ale umieją mądrze ocenić samą istotę piękna. Pokażę ci pewną fotografię.

To mówiąc wyjął z kieszonki w bluzie niewielkie trójwymiarowe zdjęcie kobiety o młodzieńczo gładkiej cerze, dużych, ciemnoniebieskich oczach i regularnych rysach twarzy okolonej złocistymi puklami falistych, przystrzyżonych włosów.

Stella zaniepokoiła się. Czyżby to była miłość Wiktora? Ale pomyślała, że nawet jeśli tak jest, ta kobieta nie stanowi bezpośredniego niebezpieczeństwa dla niej. Była pewna, że nie ma jej w Astrobolidzie. A więc Wiktor musiał ją zostawić na Ziemi. „Do zobaczenia za trzysta lat!” — zaśmiał się w niej wewnętrzny głos zazdrości.

— Już chyba nigdy nie zobaczę jej 1 bliska… — rzucił Sokolski cicho, raczej do siebie.

— Czy bardzo kochasz tę kobietę? — zapytała Stella szybko i oschle. Wiktor wyczuł w tonie jej głosu odcień szyderstwa, które uderzyło go niemile.

— O tak! Bardzo — wyznał uśmiechając się serdecznie, jak gdyby chciał ten uśmiech posłać daleko, poza dwadzieścia pięć dni biegu światła w mroźnej i ciemnej pustce, i ukazać tym wesołym oczom, w których zamieszkał blask słońca.

— Kim ona jest? — Stella chciała wiedzieć wszystko o tej kobiecie, którą zdążyła znienawidzić za to, że jest równie młoda jak ona i chyba tak samo piękna. O kobiecie, którą Wiktor kocha…

104
{"b":"247841","o":1}