Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W święto wszystkie dziewice idą zabawiać się tańcem,

Ona siedzi samotna albo z Walterem rozmawia.

W dzień powszedni dziewice trudnią się igłą lub krośną

[90]

,

Jej z rąk igła wypada, nici plątają się w krośnach,

Sama nie widzi, co robi, wszyscy mi to powiadają.

Wczora postrzegłem, że róży kwiatek wyszyła zielono,

A listeczki czerwonym umalowała jedwabiem.

Jakże mogłaby widzieć, kiedy jej oczy i myśli

Tylko oczu Waltera, rozmów Waltera szukają?

Ile razy zapytam, gdzie ona poszła? — w dolinę;

Skąd powraca? — z doliny; cóż w tej dolinie? — młodzieniec

Ogród dla niej zasadził. Jestże ten ogród piękniejszy

Niźli me sady zamkowe? — (pyszne Kiejstut miał sady,

Pełne jabłek i gruszek, dziewic kowieńskich ponęta).

Nie ogródek to wabi.Zimą widziałem jej okna;

Cała szyba tych okien, co obrócone do Niemna,

Czysta jakby śród maja, lód nie zaciemił

[91]

kryształu;

Walter chodzi tamtędy, pewnie siedziała u okna

I gorącym westchnieniem lody na szybach stopiła.

Ja myśliłem, że on ją czytać i pisać nauczy,

Słysząc że wszyscy książęta dzieci swe uczyć zaczęli…

Chłopiec dobry, waleczny, jak ksiądz w pismach ćwiczony:

Mamże go z domu wypędzić? On tak potrzebny dla Litwy;

Hufce najlepiej szykuje, sypie najlepiej okopy,

Broń piorunową urządza, jeden mi staje za wojsko…

Pójdź, Walterze, bądź zięciem moim i bij się za Litwę!»

Walter pojął

[92]

Aldonę… Niemcy, wy pewnie myślicie,

Że tu koniec powieści; w waszych miłosnych romansach,

Gdy się rycerze pożenią, kończy trubadur piosenkę,

Tylko dodaje, że żyli długo i byli szczęśliwi…

Walter kochał swą żonę — lecz miał duszę szlachetną;

Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie.

Ledwie śniegi ponikły

[93]

, pierwszy zanucił skowronek…

Innym krajom skowronek miłość i rozkosz obwieszcza;

Biednej Litwie co roku wróży pożary i rzezie.

Ciągną szeregi krzyżowe niezliczonymi tłumami;

Już od gór zaniemeńskich echo do Kowna zanosi

Wojska mnogiego hałasy, chrzęst zbrój, rżenia rumaków.

Jak mgła spuszcza się obóz, błonia szeroko zalega,

Tu i ówdzie migocą straży naczelnych proporce,

Jak łyskania przed burzą. Niemcy stanęli na brzegu,

Mosty po Niemnie rzucili, Kowno dokoła oblegli.

Dzień w dzień od taranów walą się mury i baszty,

Noc w noc miny burzące kopią się w ziemi jak krety,

Pod niebiosami ognistym wznosi się bomba polotem

I jak sokół na ptaki z góry na dachy uderza,

Kowno w gruzy runęło, Litwa do Kiejdan uchodzi;

W gruzach runęły Kiejdany, Litwa po górach i lasach

Broni się; Niemcy dalej ciągną plądrując i paląc.

Kiejstut z Walterem pierwsi w bitwach, ostatni w odwrocie.

Kiejstut zawsze spokojny: od dzieciństwa przywyknął

Bić się z nieprzyjacielem, wpadać, zwyciężać, uciekać;

Wiedział, że jego przodkowie zawsze z Niemcami walczyli,

Idąc w ślady swych przodków bił się i nie dbał o przyszłość.

Inne były Waltera myśli: chowany śród Niemców,

Znał potęgę Zakonu, wiedział, że Mistrza wezwanie

Z całej Europy wyciąga skarby, oręże i wojska;

Prusy broniły się niegdyś, starły Prusaków Teutony;

Litwa pierwej czy później równej ulegnie kolei;

Widział niedolę Prusaków, drżał nad przyszłością Litwinów.

«Synu — Kiejstut zawoła — zgubnym ty jesteś prorokiem;

Z oczu mi zdarłeś zasłonę, aby otchłanie pokazać.

Kiedy ciebie słuchałem, zda się, że ręce osłabły,

I z nadzieją zwycięstwa z piersi uciekła odwaga.

Cóż poczniemy z Niemcami?» «Ojcze— Walter powiadał,—

Wiem ja sposób jedyny, straszny, skuteczny, niestety!

Może kiedyś objawię…» Tak rozmawiali po bitwie,

Nim ich trąba ku nowym bitwom i klęskom wezwała.

Kiejstut coraz smutniejszy, Walter jak mocno zmieniony!

Dawniej, chociaż nie bywał nigdy zbytecznie wesoły,

— W chwilach nawet szczęśliwych lekki mrok zamyślenia

Lice jego przysłaniał — ale w objęciach Aldony

Dawniej miewał pogodne czoło i lice spokojne,

Zawsze ją witał uśmiechem, czułym pożegnał wejrzeniem.

Teraz, zda się, że jakaś skryta dręczyła go boleść;

Cały ranek przed domem z założonymi rękami,

Patrzy na dymy płonących z dala miasteczek i wiosek,

Patrzy dzikimi oczyma; w nocy porywa się ze snu

I przez okno krwawą łunę pożarów uważa.

«Mężu drogi, co tobie?» — pyta ze łzami Aldona —

«Co mnie? będęż spokojnie drzemał, aż Niemcy napadną

sennego związawszy w ręce katowskie oddadzą?»

«Boże uchowaj, mężu! straże pilnują okopów».

«Prawda, straże pilnują, czuwam i szablę mam w ręku:

A kiedy wyginą straże, wyszczerbi się szabla…

Słuchaj, jeśli starości, nędznej starości dożyję?…»

13
{"b":"245972","o":1}