— Nic dziwnego, że loty śrubowcem wyżej niż na osiem metrów są zakazane — powiedziała Veda Kong. — Teraz rozumiem…
— Jak tylko się coś zepsuje, aparat momentalnie spada, a wtedy jedyna nadzieja w amortyzatorach. Trudna rada, taka jest cena lekkości i małych rozmiarów. Być może będziemy musieli ponosić koszty wszystkich pomyślnych lotów — dodał Dar Wiatr z udaną obojętnością.
— Mianowicie? — Veda spoważniała.
— Przyrządy statyczne funkcjonują bez zarzutu, stąd wniosek, że mechanizm aparatu jest bardzo skomplikowany. Lękam się, że aby się w nim rozeznać, będę potrzebował wiele czasu. Musimy się stąd wydostać sposobem stosowanym przez naszych przodków…
Veda z figlarnym błyskiem w oczach wyciągnęła rękę. Dar Wiatr pomógł młodej kobiecie podnieść się z ziemi. Poszli do leżącego bezradnie śrubowca, posmarowali zadrapania gojącym roztworem i skleili rozdarcia ubrań. Veda położyła się w cieniu krzaka, a Dar Wiatr zaczął badać przyczyny awarii. Jak przypuszczał, coś się stało z automatycznym wyrównywaczem, którego urządzenie blokujące wyłączyło silnik. Ledwie uniósł pokrywę przyrządu, zrozumiał, że z remontem sobie nie poradzi — zbyt długo należałoby badać skomplikowane sprawy elektroniki. Z lekkim westchnieniem wyprostował zmęczone plecy i kątem oka spojrzał na krzak, w którego cieniu ufnie spoczywała Veda. Jak okiem sięgnąć, nie widać było w stepie ludzkiego osiedla; dwa wielkie drapieżne ptaki z wolna krążyły ponad falującą, niebieskawą mgłą…
Posłuszny dotąd aparat leżał na suchej ziemi jak martwa istota.
Dziwne uczucie samotności i oderwania od reszty świata owładnęło Darem Wiatrem.
A przecież nie lękał się niczego. Niech wreszcie nadejdzie noc, wtedy zasięg widzialności nie uzbrojonego oka będzie większy; na pewno oboje dostrzegą jakieś światła i zorientują się, w którym trzeba pójść kierunku. Wybrali się w podróż bez radiotelefonu, bez latarek i jedzenia.
„Niegdyś w stepie można było zginąć, jeśli się nie miało z sobą dużych zapasów żywności i wody!” — myślał były kierownik stacji kosmicznych osłaniając oczy od jaskrawego światła słonecznego. Zauważył trochę cienia obok krzaka, przy którym leżała Veda, i wyciągnął się beztrosko na ziemi, z lekka kłującej suchymi badylami. Cichy szelest traw i upał z wolna mąciły świadomość; myśli płynęły leniwie, wolno, jeden za drugim przesuwały się w pamięci obrazy dawno minionych czasów, długim rzędem wędrowały starożytne narody, plemiona, pojedynczy ludzie… Jak gdyby z przeszłości wypływała ogromna rzeka zdarzeń, twarzy i strojów.
— Wietrze! — dosłyszał poprzez drzemkę ukochany głos.
Ocknął się i usiadł.
Czerwona kula słońca dotykała już ściemniałej smugi horyzontu, w zamarłym stepie nie czuło się najmniejszego powiewu.
— Panie mój, Wietrze! — Veda złożyła mu głęboki ukłon naśladując obyczaj dawnych kobiet azjatyckich. — Czy nie raczy się pan obudzić i przypomnieć sobie o moim istnieniu?
Dar Wiatr wykonał kilka gimnastycznych ruchów i momentalnie pozbył się resztek snu. Veda zgodziła się na jego propozycję doczekania nocy. Gdy zmrok zapadał, rozmawiali o niedawnej pracy. Dar zauważył, że Veda drży. Ręce miała zupełnie zimne. Lekka sukienka nie chroniła od chłodu panującego w tych północnych okolicach.
Letnia noc na sześćdziesiątym równoleżniku była jasna, toteż bez trudu udało się im zebrać duży stos chrustu. Wystrzelił cicho ładunek, wyjęty z potężnego akumulatora śrubowca, i wkrótce jaskrawy płomień ogniska zgęścił ciemność wokoło, darząc ich swym odwiecznym ciepłem.
Skulona Veda znów rozkwitła jak kwiat pod działaniem słonecznych promieni i oboje wpadli w jakąś hipnotyczną zadumę. W ciągu setek tysięcy lat ogień był podstawą bytu człowieka i jego wielką zdobyczą. Do dziś dnia przetrwało w duszy to poczucie bezpieczeństwa i przytulności, jakie się rodzi przy ognisku, gdy wokoło panuje ciemność i zimno.
— Czy panią coś gnębi? — przerwał milczenie Dar Wiatr.
— Przypomniała mi się ta młoda kobieta z chustką… — odrzekła cicho Veda, wpatrzona w złote iskry strzelające z ogniska.
Dar Wiatr zrozumiał. Prace wykopaliskowe ukończono na stepach ałtajskich w przeddzień startu. Otwarto wielki kurhan scytyjski. Wewnątrz zachowanej skrzyni mieściły się szkielety starego wodza, koni i niewolników. Sędziwy wódz leżał zbrojny w miecz, tarczę i pancerz, a u jego stóp odnaleziono skurczony szkielet młodziutkiej kobiety. Do jej czaszki przylegała ściśle jedwabna chusta, w jaką niegdyś kobiety owijały szczelnie twarze. Mimo wszelkich usiłowań nie udało się zachować chusty, natomiast w ciągu kilku minut, zanim się rozsypała w drobniutki pył, odtworzono odbite przed tysiącami lat na tkaninie rysy przepięknej twarzy. Ale chusta zdradziła jeden straszliwy szczegół: odbicie oczu, które niemal wyszły z orbit — nieszczęsna kobieta została uduszona za pomocą tej właśnie chusty. Ciśnięto ją do grobu męża, by mu towarzyszyła na nieznanych szlakach świata zmarłych. Miała nie więcej jak dziewiętnaście lat, gdy wódz, co najmniej siedemdziesięcioletni mężczyzna, był w wieku na owe czasy sędziwym.
Darowi Wiatrowi z kolei przypomniała się dyskusja przeprowadzona przez młodych uczestników wyprawy w związku z dokonanym odkryciem. Czy kobieta wybrała śmierć dobrowolnie, czy pod przymusem? Po co? W imię czego? Jeżeli powodem była miłość, to jakże można było ją zabijać? Czyż nie powinna była żyć przez pamięć dla tego, który porzucił świat żywych?
Wtedy właśnie zabrała głos Veda Kong. Długo wpatrywała się płonącymi oczyma w ciemny stożek kurhanu, starając się myślą przeniknąć nawarstwienie minionych lat.
— Trzeba rozumieć tamte czasy. Starodawne stepy były nie do zdobycia dla ludzi, którzy rozporządzali jedynie końmi, wielbłądami czy wołami. Na gigantycznych przestrzeniach żyły w nieustannej zwadzie grupy koczowników-hodowców. W ciągu pokoleń nagromadziło się dużo złości i krzywd; każdy przybysz był wrogiem, każde plemię — obiektem napaści, obiecującym niewolników i bydło. Taki ustrój społeczny dawał z jednej strony większą, nie znaną nam, swobodę jednostce, a z drugiej — tolerował nieprawdopodobne ubóstwo form obcowania ludzi z sobą i zakładał wąski zakres ich zamierzeń. Jeżeli jakieś plemię składało się z niewielkiej liczby ludzi utrzymujących się z myślistwa i uprawiania ziemi, to ci wolni koczownicy żyli w nieustannym strachu przed napaścią sąsiadów, którzy mogli ich wziąć w niewolę lub zniszczyć. Ale jeśli kraj miał dobre warunki geograficzne i dużo ludności, tak że mógł stworzyć znaczną siłę zbrojną, ludzie także płacili drogo za obronę przed napaścią sąsiadów: w takich silnych państwach zawsze się rozwijał despotyzm. Tak było w starożytnym Egipcie, w Asyrii i Babilonie.
Kobieta, zwłaszcza ładna, była w starożytności traktowana jak zabawka i stanowiła zdobycz silniejszego. Mogła egzystować tylko wówczas, gdy ją brał pod swoją opiekę mężczyzna, który miał nad nią władzę. Pragnienia kobiety, jej aspiracje nie były brane zupełnie pod uwagę.
Jakby odpowiadając na myśli Dara Wiatra Veda przysunęła się bliżej i zapatrzona w niebieskie języki ognia, zaczęła poprawiać płonące gałązki.
— Ileż trzeba było mieć wytrwałości i męstwa, by zostać sobą, nie stoczyć się i piąć się coraz wyżej… — powiedziała cicho.
— Wydaje mi się, że nieco przesadzamy uważając życie w starożytności za tak bardzo ciężkie — odezwał się Dar Wiatr. — Z powodu braku organizacji panowała w nim zupełna przypadkowość. A jednak człowiek krzesał z tego życia iskry romantycznych uniesień.
— Nie mogę się dość nadziwić — odparła Veda — dlaczego nasi przodkowie tak długo nie mogli zrozumieć, że los społeczeństwa zależy od nich samych, że społeczeństwo jest takie, jaki jest moralno-ideowy poziom jej członków, że z kolei postęp społeczny ma ścisły związek z rozwojem ekonomiki.
— Sprawdzianem naukowej organizacji stosunków społecznych nie jest tylko ilościowe nagromadzenie sił produkcyjnych, lecz skok jakościowy. To zupełnie proste — odrzekł Dar Wiatr. — Trzeba jednak pamiętać, że nowe stosunki społeczne nie są możliwe bez nowych ludzi, tak jak nowi ludzie bez nowej ekonomiki. Dopiero wtedy, kiedy pojęto tę prawdę, zrozumiano też, że najważniejszym zadaniem społeczeństwa jest wychowanie człowieka, jego fizyczny i duchowy rozwój. Kiedy to wreszcie nastąpiło?