Burze wreszcie ustały, po mrozie zrobiło się ciepło — nadszedł dziewięciodobowy „dzień”. Przetransportowanie ładunków jonowych i cennych przyrządów miało trwać jeszcze cztery dni ziemskie. Ponadto Erg Noor postanowił wziąć także niektóre rzeczy osobiste należące do zaginionej załogi, by po skrupulatnej dezynfekcji dostarczyć je na Ziemię jako pamiątki dla krewnych.
Piątego dnia wyłączono prąd i biolog wraz z dwoma ochotnikami, Kayem Berem i Ingridą, zamknął się w wieżyczce obserwacyjnej przy „Żaglu”. Czarne stwory zjawiły się niezwłocznie. Biolog przygotował ekran podczerwony, tak że mógł bez przeszkód obserwować straszliwe meduzy. Do zasobnika-pułapki zbliżyła się jedna z nich; złożyła macki, zwinęła się w kłąb i wlazła do wnętrza. Nieoczekiwanie jeszcze jeden romboidalny kształt zjawił się przy otworze zasobnika. Pierwszy potwór błyskawicznie rozcapierzył macki — zamigotały gwieździste płomyki przekształcając się w pasma wibrującego, ciemnoczerwonego światła, które zabłysło na ekranie niewidzialnych li zielonymi błyskawicami. Pierwszy potwór ustąpił miejsca m towarzyszowi; wtedy drugi momentalnie zwinął się w kłąb i upadł na dno zasobnika. Biolog wyciągnął rękę ku wyłącznikowi, ale Kay Ber go powstrzymał. Teraz już w zasobniku znajdowały się dwie meduzy. Było rzeczą zdumiewającą, w jaki sposób stwory mogły do tego stopnia zmniejszyć swoją objętość. Naciśnięcie guzika — i pokrywa zatrzasnęła się. Natychmiast ze wszystkich stron kilka czarnych potworów oblepiło ogromne, pokryte cyrkonem naczynie. Biolog włączył światło i poprosił „Tantrę” o włączenie ochrony. Czarne widma rozpłynęły się według swego zwyczaju momentalnie, ale dwa z nich pozostały w niewoli pod hermetyczną pokrywą zbiornika.
Biolog zbliżył się doń, dotknął pokrywy i krzyknął przeraźliwie. Jego lewa ręka zwisła jak sparaliżowana.
Mechanik Taron wdział ochronny skafander, by przedmuchać zbiornik czystym azotem ziemskim i przeprowadzić spawanie brzegów pokrywy. Krany zostały także zamknięte przez spawanie, po czym kocioł owinięto zapasową izolacją ze statku i umieszczono w zasobniku zbiorów wyprawy. Zwycięstwo opłacono drogo — mimo wysiłków lekarza paraliż ręki biologa nie ustępował. Eon Tal bardzo cierpiał, ale ani myślał rezygnować z wyprawy do statku. Erg Noor, znając jego pasję badawczą, nie mógł pozostawić go na „Tantrze”.
Okazało się, że statek-dysk znajduje się znacznie dalej od miejsca postoju „Tantry”, niż można było z początku przypuszczać. Także niedokładnie określono wymiary statku w mglistym świetle reflektorów. Był to kolos o średnicy trzystu pięćdziesięciu metrów. Aby dociągnąć system ochrony do tajemniczego dysku, musiano zdjąć kable z „Żagla”. Zagadkowy statek zawisł nad ludźmi stromą ścianą, której górne kontury ginęły w plamistym mroku nieba. Kadłub statku pokrywała malachitowa popękana masa około jednego metra grubości. W szparach prześwitywał niebieski metal, szczególnie dobrze widoczny w miejscach, z których warstwa malachitowa zupełnie odpadła. Zwrócona ku „Żaglowi” strona dysku była zaopatrzona w skręcony spiralnie walec, tworzący znaczne wybrzuszenie, które liczyło piętnaście metrów średnicy i około dziesięciu metrów wysokości. Druga strona statku, zatopiona w nieprzejrzanym mroku, miała kształt odcinka kuli o grubości dwudziestu metrów. I po tej stronie także się znajdował spiralnie skręcony walec, co wyglądało tak, jak gdyby na zewnątrz wystawała tkwiąca w kadłubie statku rura.
Kolosalny dysk zarył się głęboko w glebę. U stóp stromej ściany dostrzeżono stopione kamienie, których zakrzepłe strugi rozpłynęły się na boki niby gęsta, stwardniała smoła.
Wiele godzin stracono na poszukiwania jakiegokolwiek luku czy wejścia. Był albo dokładnie ukryty pod malachitową powłoką czy też farbą, albo. też zamknięto go tak starannie, że krawędzie były niewidoczne. Nie znaleziono też żadnych otworów systemu optycznego ani kranów do przedmuchiwania. Potężny dysk czynił wrażenie jednolitego bloku metalu. Erg Noor przewidział tę trudność i postanowił otworzyć kadłub statku za pomocą elektrohydraulicznego frezu, który przebijał najtwardsze ściany międzygwiezdnych samolotów. Po krótkiej naradzie postanowiono najpierw ściąć wierzchołek spiralnego walca. Tam przypuszczalnie znajdowała się próżnia, rura czy może korytarz, którym można byłoby się dostać do wnętrza.
Zbadanie dysku wymagało zorganizowania specjalnej wyprawy. Należało się jednak uprzednio przekonać, czy we wnętrzu tego gościa z dalekich światów zachowały się nienaruszone przyrządy i materiały, czy ocalało wszystko, co by mówiło o życiu i pracy astronautów, którzy przemierzyli tak wielkie przestrzenie, że loty ziemskich statków kosmicznych wydawały się nieśmiałymi wycieczkami w kosmos.
Walec spiralny po drugiej stronie dysku dotykał gleby. Tam więc podciągnięto reflektor i przewody wysokiego napięcia. Sinawe światło odbite od dysku rozprysło się po równinie dosięgając wysokich kształtów o nieokreślonych konturach, prawdopodobnie skał, przeciętych bramą bezdennej ciemności. Ale zarówno światła zamglonych gwiazd, jak i błyski reflektora sprawiały wrażenie, że w tej bramie mroku istnieje pustka. Prawdopodobnie tam zaczynało się zejście na płaską równinę zauważoną w czasie lądowania „Tantry”.
Warcząc głucho wózek automatyczny zbliżał się do dysku i wyładował uniwersalnego robota, jedynego, jakim rozporządzała załoga „Tantry”. Nieczuły na potrójne ciążenie, stanął przy metalowej ścianie podobny do grubego człowieka na krótkich nogach, o długim tułowiu i niepomiernie dużej, groźnie pochylonej głowie.
Posłuszny rozkazom Erga Noora, robot wzniósł swoje cztery górne kończyny uzbrojone w ciężki frez. Stojąc na szeroko rozstawionych nogach był gotów wypełnić niebezpieczne zadanie.
— Uwaga, kierować robotem będziemy tylko my, Kay Ber i ja, w skafandrach o najwyższej mocy ochronnej — zarządził Noor przez telefon. — Kto jest w lekkim skafandrze biologicznym, niech odejdzie jak najdalej.
Noor się zająknął. Raptem opanowało go uczucie dziwnego lęku, paraliżujące wolę działania. Cały okryty potem, postąpił krok w kierunku czarnego mroku. Okrzyk Nizy, który się rozległ w jego telefonie, przywrócił mu świadomość. Zatrzymał się, lecz ciemna siła kiełkująca w duszy znów pchnęła go naprzód.
Razem z Ergiem, tak samo się zatrzymując i najwidoczniej staczając z sobą walkę wewnętrzną, szli powoli ku granicy światła Kay Ber i Eon Tal. Tam, w bramie mroku, w kłębach mgły, poruszały się jakieś kształty zupełnie dla ludzkiej wyobraźni niepojęte. Nie były to znane już postacie meduzowatych stworów; w szarym cieniu kołysał się czarny krzyż o szerokich ramionach, z wypukłą elipsą pośrodku. Na trzech zakończeniach krzyża widniały soczewki pobłyskujące w świetle reflektora, który z trudnością przebijał swym promieniem mgławicę wodnych oparów. Podstawa krzyża tonęła w mroku nie oświetlonego wgłębienia gruntu.
Erg Noor szedł szybciej od innych, zbliżył się do niezrozumiałego przedmiotu na odległość stu kroków i runął na ziemię. Zanim przerażeni ludzie zdążyli pojąć, że w ich oczach rozstrzyga się sprawa życia lub śmierci Noora, czarny krzyż stanął powyżej kręgu naciągniętych kabli i pochylony w przód jak łodyga wielkiej rośliny, wyraźnie usiłował przekroczyć pole ochronne i dosięgnąć Erga Noora.
Niza w zapamiętaniu, które ustokrotniło jej siły, podbiegła do robota i przekręciła rączkę na jego karku. Wolno i jakby niepewnie wznosił robot swój frez w górę. Wtedy, zwątpiwszy o własnej umiejętności pokierowania skomplikowanym mechanizmem, dziewczyna skoczyła naprzód i zasłoniła sobą Noora. Z trzech kończyn krzyża trysnęły wężowate jasne strugi błyskawic. Dziewczyna padła na Erga Noora rozrzucając szeroko ręce. Na szczęście jednak robot skierował lejkowaty ochraniacz ostrza frezu w środek krzyża. Czarny stwór wygiął się konwulsyjnie, jakby padał na wznak, i znikł w nieprzejrzystej ciemności. Erg Noor i jego dwaj koledzy natychmiast odzyskali przytomność, podnieśli dziewczynę i odeszli poza krawędź: statku. Ich towarzysze już wytaczali zaimprowizowane z planetarnego silnika „działo”. Z uczuciem wściekłości, którego nigdy dotąd nie doświadczał, Erg Noor skierował niszczący strumień promieniowania na skaliste wrota, uważnie omijając równinę i starając się nie opuścić ani jednego metra kwadratowego gruntu. Eon Tal ukląkł przy Nizie, półgłosem zadawał jej pytania przez telefon i usiłował przez silikol hełmu dojrzeć jej twarz. Dziewczyna leżała bez ruchu, z zamkniętymi oczyma. Oddechu nie mógł biolog dosłyszeć przez telefon ani też wyczuć przez grubą powłokę skafandra.