Dar Wiatr znakiem ręki przywołał do siebie Mvena Masa, wskazawszy pozostałym czarne, wysokie fotele. Mven Mas zbliżył się ostrożnie, na palcach, jak niegdyś jego przodkowie skradali się w sawannach do wielkich, drapieżnych zwierząt. Afrykańczyk wstrzymał oddech. Oto za chwilę w niedostępnej piwnicy kamiennej otworzy się okno na niezmierzone przestworza kosmosu i ludzie połączą się myślami ze swymi braćmi zamieszkującymi inne światy. Przedstawicielami ludzkości ziemskiej wobec wszechświata są teraz oni — ich pięcioro. Ale od dnia jutrzejszego on, Mven Mas, będzie kierował tą łącznością. Jemu zostaną powierzone wszystkie dźwignie o najwyższej mocy. Lekki dreszcz przebiegł przez plecy Afrykańczyka. Teraz dopiero zdał sobie dokładnie sprawę z tego, jak wielkie brzemię odpowiedzialności spadło mu na barki, z chwilą gdy wyraził zgodę na propozycję Rady. I kiedy spojrzał na Dara Wiatra, który bez pośpiechu manipulował uchwytami, w jego oczach błysnęło coś podobnego do tego zachwytu, z jakim patrzył na swego szefa jego młody pomocnik.
Rozległ się ciężki głos dzwonu, jak gdyby zadźwięczała masywna miedź. Dar Wiatr odwrócił się szybko i przesunął długą dźwignię. Dźwięk dzwonu umilkł. Veda Kong dostrzegła, że wąska płyta na prawej ścianie zajaśniała na całą wysokość komnaty. Ściany jakby się zapadły i znikły w bezkresnej dali. Ukazał się widmowy kontur piramidalnego szczytu górskiego uwieńczonego kolosalnym kręgiem z kamieni. Pod tą gigantyczną czapą kamienną tu i ówdzie widniały plamy najczystszego śniegu górskiego. Mven Mas rozpoznał drugi z najwyższych szczytów afrykańskich — Kenię.
Znów ciężkie, miedziane uderzenie wstrząsnęło podziemną salą, zmuszając wszystkich obecnych do wzmożenia czujności i napięcia uwagi.
Dar Wiatr ujął rękę Mvena Masa i położył ją na okrągłym uchwycie, w którym jakby płonęło oko granatu. Mven Mas posłusznie przesunął uchwyt aż do oporu. Teraz cała moc Ziemi, cała energia, otrzymywana z tysiąca siedmiuset sześćdziesięciu najpotężniejszych elektrowni, przerzucona została na równik, ku górze o pięciokilometrowej wysokości. Nad jej szczytem zamigotały wielobarwne błyski, zbiły się w kulę i strzeliły nagle wzwyż niby włócznia w prostopadłym locie, przeszywająca głębiny nieba. Z tej burzy światła wyrosła cienka kolumna podobna do trąby powietrznej. Po kolumnie wspinała się wzwyż, spiralnie oplatając jej powierzchnię, błękitna mgiełka.
Promienie przebijały atmosferę ziemską tworząc kanał umożliwiający transmisję do stacji kosmicznych. Kanał ten zastępował kabel. Tam, na wysokości trzydziestu sześciu tysięcy kilometrów ponad Ziemią, wisiał satelita dobowy, wielka stacja obiegająca naszą planetę w ciągu doby w płaszczyźnie równika. Teraz stacja ta jak gdyby zatrzymała się nad górą Kenia, która była punktem wybranym dla stałej łączności ze stacjami kosmicznymi. Drugi wielki satelita obiegał glob na wysokości pięćdziesięciu siedmiu tysięcy kilometrów wzdłuż południka, komunikując się z Tybetańskim Obserwatorium Nadawczo-Odbiorczym. Tam warunki tworzenia kanału przekazującego były lepsze, ale brak było ciągłej łączności. Te dwa satelity miały połączenie jeszcze z innymi stacjami automatycznymi, rozmieszczonymi dokoła globu ziemskiego.
Wąska płyta z prawej strony zgasła — kanał włączył się w stację odbiorcza satelity. Teraz zajaśniał perłowy, oprawny w złoto ekran. W jego środku ukazała się dziwacznie powiększona postać, która stopniowo stawała się wyraźniejsza i wreszcie uśmiechnęła się ogromnymi ustami. Gur Gan, jeden z obserwatorów dobowego satelity wyglądał na ekranie niby bajeczny gigant. Wesoło skinąwszy głową i wyciągnąwszy ogromną, trzymetrową rękę włączył stacje kosmiczne otaczające naszą planetę. Siła wysłana z Ziemi zespoliła je w jedną całość. Na wszystkie strony skierowały się czujne oczy odbiorników. Z mglistą, czerwoną gwiazdą w konstelacji Jednorożca, skąd niedawno zabrzmiał sygnał, lepiej można się było porozumieć z satelity 57, toteż Gur Gan natychmiast się z nim połączył. Kontakt Ziemi z jakąś inną gwiazdą mógł trwać tylko trzy kwadranse. Nie wolno więc było tracić ani jednej minuty.
Na znak Dara Wiatra Veda Kong stanęła na mieniący się sinawym blaskiem krąg metalowy przed ekranem. Niewidzialne promienie padały na nią z góry kaskadą, pogłębiając odcień jej opalenizny. Bezdźwięcznie podjęły pracę mechanizmy elektronowe, tłumaczące słowa Vedy na język Wielkiego Pierścienia. Po trzynastu latach odbiorniki planety ciemnoczerwonej gwiazdy zanotują nadawane drgania za pomocą znanych powszechnie symbolów i jeśli tam istnieje mowa, elektronowe mechanizmy tłumaczące przekształcą symbole, w dźwięki żywego, obcego języka.
„Szkoda tylko — myślał Dar Wiatr — że tamci, dalecy, nie dosłyszą dźwięcznego głosu kobiety Ziemi, nie pojmą jego wyrazistości. Kto wie, jak mają zbudowane uszy? Zapewne istnieją rozmaite typy słuchu. Tylko wzrok, który wyzyskuje część elektromagnetycznych drgań, jakie przenikają atmosferę, jest prawie taki sam w całym wszechświecie. Toteż tamci zobaczą czarującą, płonącą z podniecenia Vedę”.
Dar Wiatr nie odrywając oczu od na pół zakrytego lokiem, malutkiego ucha Vedy, przysłuchiwał się jej wykładowi.
Veda Kong mówiła zwięźle i jasno o głównych etapach rozwoju ludzkości. O jej rozbiciu na wielkie i małe narody, o ekonomicznych i ideologicznych różnicach, istniejących między nimi, i o ich wzajemnej wrogości. Czasy te nosiły miano Ery Rozbicia Świata. Nie rozwodziła się jednak na ten temat długo. Ludzi Ery Wielkiego Pierścienia nie interesowały opisy niszczących wojen, straszliwych cierpień czy wyliczanie rzekomo wielkich władców, co stanowiło treść książek historycznych, jakie się zachowały z Czasów Antycznych i Czasów Ciemnoty, czyli Wieku Kapitalizmu. Znacznie ważniejsza była historia rozwoju sił produkcyjnych, historia sztuki, nauki, walki o prawdziwego człowieka i o przyszłość ludzkości, tworzenia się nowych wyobrażeń o świecie i stosunkach społecznych, o obowiązkach i prawach człowieka, o szczęściu i o tym wszystkim, z czego wyrosło i zakwitło potężne drzewo komunistycznej społeczności na całej planecie.
W ostatnim stuleciu Ery Rozbicia Świata, tak zwanym Okresie Rozłamu, ludzie zrozumieli wreszcie, że wszystkie ich klęski pochodzą z żywiołowości z jaką się kształtował jeszcze od czasów przedhistorycznych układ stosunków społecznych; zrozumieli, że potęga i przyszłość ludzkości polega na pracy, na zjednoczonym wysiłku wolnych, wyzwolonych od ucisku ludzi, na wiedzy i przebudowie życia w oparciu o naukowe zdobycze. Poznano wreszcie zasadnicze prawa rozwoju społecznego, nacechowany dialektycznymi przeciwieństwami bieg dziejów, zrozumiano, że konieczne jest zaprowadzenie surowej dyscypliny społecznej, tym bardziej że wzrastało zaludnienie planety.
Walka starego z nowym nabrała szczególnej ostrości w Okresie Rozłamu, co doprowadziło do podziału świata na dwa obozy: starych, kapitalistycznych państw i nowych, socjalistycznych, których ustroje ekonomiczne były różne. W tym czasie odkryto pierwsze źródła energii atomowej. Upór obrońców starego świata omal nie doprowadził do katastrofy.
Jednakże nowy ustrój społeczny musiał zwyciężyć, mimo że zwycięstwo to uległo zwłoce na skutek opóźnienia się w rozwoju świadomości społecznej. Przebudowa świata na zasadach komunistycznych jest nie do pomyślenia bez radykalnej zmiany ekonomiki, to znaczy bez zlikwidowania nędzy, głodu oraz ciężkiej, wyczerpującej pracy. Z kolei przemiany ekonomiczne wymagały niezwykle skomplikowanego aparatu kierownictwa produkcji i dystrybucji.
Komunistyczna organizacja społeczeństwa nie od razu objęła wszystkie kraje i narody. Wytępienie nienawiści, a szczególnie zakłamania jako skutku wrogiej propagandy, narastającej podczas walk ideologicznych w Okresie Rozłamu, wymagało ogromnych wysiłków. Niemało błędów popełniono wprowadzając nowe stosunki międzyludzkie. Gdzieniegdzie dochodziło do powstań wznieconych przez zwolenników starego ładu, którzy możliwość pokonania trudności, jakie się piętrzyły przed ludzkością, widzieli we wskrzeszeniu dawnego ustroju.