Литмир - Электронная Библиотека

– Archeologów. Ale po co w ogóle zawierałeś tę umowę?

– Jak zwykle w takich przypadkach… Chciałem być potężny, nie męcząc się zbytnio. Byłem młody, głupi, nie wiedziałem jeszcze co do czego…

– Ile miałeś wtedy lat?

– Pięćdziesiąt cztery – burknął Kreol. – Dla maga to młodość… Ale teraz to nieważne; pięć tysięcy lat minęło, i przez całe pięć tysięcy lat Eligor miał pełne prawo przechwycić moją duszę. Nie zrobił tego – to jego problem. Minęło pięć tysięcy lat, zachowałem duszę, więc teraz jestem wolny. I nie tylko wolny, ale co więcej, zachowałem prawo do Eligorowych demonów – umowa nic nie mówi o tym, że tracę to prawo po śmierci. Ha! Oto co znaczy umieć czytać między wierszami! Chociaż na szczyt muszę się wspinać od początku. To nic, wlezę… Eligor jeszcze pożałuje, że miał ze mną do czynienia.

Van umilkła, myśląc nad tym, co usłyszała. Wyglądało na to, że Kreol mógł się pochwalić burzliwą biografią, nie mniej ciekawą niż niejeden bohater legend. Co prawda, to i owo nadal było niezrozumiałe.

– Co to takiego Emblemat? – zapytała wprost.

– Nie wiesz, kobieto? Czego was uczą kapłani?!

– Wybacz! Czy mógłbyś po prostu odpowiedzieć?

– Emblemat to Odbicie Boga – wyjaśnił wciąż jeszcze zdziwiony mag. – Naprawdę potężny bóg może podzielić się na kilka niezależnych osobowości, przy czym jest ich tym więcej, im jest potężniejszy.

– A jaki bóg zrodził tego… Eligora? – zapytała Vanessa oszołomiona tym, co usłyszała.

– Oczywiście, Yog-Sothoth. Zrodził trzynaście Emblematów – tyle, ile służy mu legionów. Każdemu poruczył jeden. Co prawda, od tego czasu liczba legionów wzrosła wielokrotnie…

– Czyli Yog-Sothoth jest bogiem? – upewniła się Van.

– Ciemnym. – Kreol potwierdził kiwnięciem głową. – Ale Jaśni też czasem tak robią. Kiedy Wielki Marduk został bogiem, zrodził pięćdziesiąt Emblematów i poprowadził tę armię przeciwko pułkom Lengu. I ta wasza księga, pamiętasz? Biblia? Ten, którego nazywacie Jezusem Chrystusem, najprawdopodobniej też jest Emblematem waszego boga.

– Co ty, całkiem zwariowałeś?! – takie bluźnierstwo oburzyło Vanessę. – Chrystus jest Synem Bożym!

– Oczywiście. – Spokojnie pokiwał głową mag. – A nawet więcej. Emblemat to znacznie więcej niż dziecko, ale w skali ludzkiej „syn” jest najbliższym słowem. Sądząc po tym, co napisano w księdze, Jezus Chrystus był godną szacunku osobą… dlatego w żadnym wypadku nie mógł być Emblematem Jahwe! W wymiarze Raj włada Jasny bóg Sawaov i jest on rzeczywiście bardzo podobny do tego twojego Chrystusa… A władca Judejczyków, Jahwe, to Ciemny Bóg! Pożeracz dzieci, niszczyciel miast, oto, kim jest! To przez niego nasz świat o mało co nie przepadł w Wielkim Potopie! Zawsze chciał, żeby zginęli wszyscy oprócz Judejczyków!

– A więc to tak… – westchnęła Vanessa. Jej przekonania religijne szybko się zmieniały. Wiara nie zmniejszała się, ani nie zwiększała, a po prostu zmieniała formę.

– Nie jestem pewien! – szybko zastrzegł Kreol. – Być może Chrystus wcale nie był Emblematem, a na przykład… na przykład, nowym awatarem Ebela.

– Kim jest Ebel?

– Innym razem ci opowiem, za długo by to trwało. – Kreol zatrzymał się przed wielkimi drzwiami. – Muszę spotkać się z Yog-Sothothem… Rytuał Prezentacji to najbardziej nieprzyjemna część, więc lepiej mieć ją za sobą jak najszybciej.

– To tutaj? – najeżyła się Van, z jawną wrogością patrząc na drzwi.

– Panie, a może polecę do innych dżinnów? – żałośnie poprosił Hubaksis. – Tak dawno nie widziałem nikogo z naszych…

– Milczeć, niewolniku! – Pogroził mu laską Kreol. – Pomyśl, zanim coś powiesz! Mam tu zostawić kobietę samą, tak?

– Przecież nikt jej nie ruszy! – zajęczał dżinn.

– Dobrze, niech leci. – Vanessa pospieszyła z pomocą Hubaksisowi. – Nie jestem przecież dzieckiem.

– Dziękuję, Van! – rozpromienił się dżinn, szybko znikając w ścianie.

– Jak chcesz – burknął mag. – Zostań tutaj i czekaj na mnie. A to weź na wszelki wypadek.

Podał jej swój magiczny łańcuch. Vanessa wzięła go, tępo obejrzała ze wszystkich stron i zdziwiona zapytała:

– Po co mi on?

– Przecież mówię: na wszelki wypadek, kobieto! – zniecierpliwiony Kreol podniósł głos. – Nie wiadomo, co może się zdarzyć. Każdy niewolnik lub nadzorca uderzony tym łańcuchem rozsypuje się w proch. Równych mi panów łańcuch paraliżuje. Eligorowi i jemu podobnym sprawia silny ból. Może przydać się nawet przeciwko Yog-Sothothowi…

– Dobrze… – zgodziła się Vanessa, z szacunkiem patrząc na łańcuch. Dotychczas nie przywiązywała do niego dużej wagi, ale teraz zaczynała rozumieć, po co Kreol taszczy go zawsze ze sobą. – A co jest tam, za drzwiami?

– Łaźnia – szybko odpowiedział mag. – Zasadniczo są tam tacy sami goście jak ty czy ja.

– Chwileczkę! – wytrzeszczyła oczy Van. – Nie mogłeś mnie wcześniej uprzedzić?!

– A co?

– Nie wzięłam kostiumu!

– Czego? Co ty znowu chcesz, kobieto?

– Kostium kąpielowy! Którego słowa nie rozumiesz?

– Za moich czasów ludzie kąpali się nago… – wymamrotał Kreol, ale widząc minę Vanessy, z pośpiechem poprawił się: – Dobrze, uspokój się, kobieto! Zaraz coś wymyślimy…

Wyjął z torby magiczny foliał, przekartkował go, szukając odpowiedniego zaklęcia, a potem zaczął coś pomrukiwać.

Po jakichś piętnastu sekundach powietrze zgęstniało i pojawił się szarawy, prostokątny tłumoczek. Przyjrzawszy się bliżej Vanessa zauważyła, że jest to tkanina, do tego bardzo dobrej jakości.

– Sprytnie – oceniła. – Ale to nie jest kostium.

– A jak mam ci stworzyć ten cały kostium, jeśli nawet nie wiem, jak ma wyglądać? – burknął Kreol.

– I co, mam tego użyć zamiast ręcznika?!

– Głupkom nie ma co tłumaczyć… – uśmiechnął się mag, szukając na piersi amuletu Sługi. – Sługo, uszyj tej kobiecie kostium kąpielowy w odpowiednim rozmiarze!

Tkanina zawirowała w powietrzu i zaczęła szybko zmieniać formę. Niewidzialny Sługa niezwykle zręcznie operował niewidzialną igłą i niewidzialnymi nożycami. Po kilku minutach tkanina zmieniła się w całkiem znośny kostium. Nie całkiem taki, jakie zazwyczaj nosiła Van, ale można go było założyć bez wstydu, nie ryzykując przy tym wytykania palcami.

– Jesteś zadowolona, kobieto? – burknął Kreol, patrząc ze skrywanym uśmiechem jak Vanessa krytycznie ogląda swój nowy strój.

– Sprytnie – pochwaliła jeszcze raz. – A… nie mógłbyś zrobić czegoś do jedzenia?

– Przecież… a gdzie twoja torba?

Kreol dopiero teraz zauważył, że plecak Vanessy gdzieś przepadł.

– Zapomniałam go, gdy wsiadaliśmy na tego pająka… – przyznała się ze skruchą, spoglądając na maga smętnie.

– Dobrze, kobieto, wytrzymaj trochę. – Kreol przewrócił oczami. – Wrócę od Yog-Sothotha, przygotuję co zechcesz.

Rozdział 3

Vanessa z obawą weszła do łaźni. Ile by Kreol i Hubaksis nie przekonywali jej, że w Lengu zaproszonym gościom nie grozi większe niebezpieczeństwo niż w podmiejskim parku, jak by nie podnosiła jej na duchu obecność magicznego łańcucha i tak bała się zostać sama. A jak wy byście czuli się na jej miejscu?

Dobrze chociaż, że w łaźni były osobne przebieralnie. Nie zauważyła żadnych zamków, co zresztą jej nie zdziwiło – wyobraziła sobie, co mógł zrobić z takimi drzwiczkami na przykład Poganiacz Niewolników. Przed tutejszymi mieszkańcami trzeba bronić się nie zamkami, lecz magią, a tą Van nie władała w najmniejszym stopniu. Zresztą komu mogło się przydać tutaj jej ubranie?

Stworzona przez Kreola tkanina nie przypominała niczego znanego w naszych czasach. Miękka, delikatna i bardzo lekka, pieściła skórę jak łabędzi puch. Sługa też dobrze się postarał – skrojony przez niego kostium raczej nie trafiłby na okładki żurnali, ale świetnie leżał i wyglądał całkiem nieźle.

– Jeśli w starożytnym Babilonie robili takie tkaniny, to pod wieloma względami nas wyprzedzali… – wymamrotała Van, bezskutecznie starając się wyobrazić, czy w nowym stroju jest jej do twarzy, czy nie bardzo? Ku jej wielkiemu rozczarowaniu, do tej pory nie udało się jej znaleźć w Zamku Kadath ani jednego lustra. Czyżby miejscowe potwory nie lubiły patrzeć na swoje pyski?

7
{"b":"106997","o":1}