Литмир - Электронная Библиотека

– A co mogę o tym sądzić? – Van wzruszyła ramionami. – Co to ma wspólnego z policją?

– Nie, oczywiście… – Zmarszczyła się Florence. – W ogóle to już się przyzwyczaiłam, bo ta wróżka co tydzień wyskakuje z czymś… takim. A to UFO jej ląduje w ogródku z tyłu domu, a to Yeti grzebie w śmietniku, a to wampir ofiaruje rękę i serce, a to leprechaun podrzuci garnek ze złotem… Ale chodzi o to, że tym razem wskazała konkretny adres, pod którym zamieszkuje „kosmita”. Twój adres! To ty wprowadziłaś się niedawno do domu Katzenjammera? Już kiedyś przyszła do nas w tej sprawie…

Vanessa szybko zamknęła usta, które już zaczęła otwierać, by wygłosić kolejną replikę. Paniusia-medium okazała się kuzynką jej szefowej. Jaki ten świat mały…

– Co zamierzasz z tym zrobić? – zapytała ostrożnie.

– Oczywiście, nic… – wzruszyła ramionami Florence. – Kto zwraca uwagi na takie skargi? Absolutnie nic, ale… Van, nie chcesz mi czegoś powiedzieć?

Vanessa powoli pokręciła głową.

– Dobrze… – Florence pokiwała głową, cały czas patrząc jej podejrzliwie w oczy. – W takim razie przejdźmy do bardziej namacalnych zagadnień. Jak ci się to udało?

– Ale co? – Van niewinnie zamrugała oczętami.

– Fletcher złożył na ciebie skargę. Utrzymuje, że naszpikowano go jakimś świństwem i zmuszono do złożenia obciążających zeznań. Możesz mieć kłopoty.

– Więc to tak? – Wargi Vanessy ścisnęły się w cieniutką kreskę. – A co wykazały badania?

– Kompletnie nic. Żadnych psychotropów. Znaleźli nawet szklankę whisky, którą wypił wczoraj, ale…

– Ale?

– Sama słyszałam jego przyznanie się do winy. Van, powiedz szczerze, jak ci się to udało? Hipnoza? Pranie mózgu? Według mnie ustanowiłaś rekord – przestępstwo bez żadnego punktu zaczepienia, sprawca wykryty w ciągu dwóch i pół godziny… Niczego takiego nie pamiętam, jak długo tu pracuję.

– Nie rozumiem, o co chodzi – odparła Vanessa sztywno.

– Dobrze. – Florence wzruszyła ramionami. – Ale musisz wiedzieć, że taśma z nagraniem nie jest dowodem w sądzie i każdy adwokat natychmiast udowodni, że to podróbka. Dlatego mam do ciebie tylko jedno pytanie.

– Tak?

– Czy możesz zmusić tego bydlaka, żeby jeszcze raz to powtórzył? Przed ławą przysięgłych?

– Jeśli to konieczne… – Van zrobiła buzię w ciup. – Przyzna się, aż miło.

Florence po raz pierwszy podniosła głowę i popatrzyła prosto na rozmówczynię. W oczach igrały jej wesołe iskierki.

– Może jednak powiesz? – zapytała z nadzieją w głosie. – Chociaż tyle: hipnoza czy serum?

– Serum… – westchnęła Van. – Ale jest zupełnie nieszkodliwe! Po prostu zmusza do mówienia prawdy.

– Zupełnie nieszkodliwe… – rozmarzyła się szefowa. – I badanie nic nie wykazało… Tak, widziałam takie rzeczy, ale potem nie trzeba było ich nawet szukać – na kilometr było widać, że gościa czymś nafaszerowano… A gdzie można zdobyć takie cudo?

Vanessa milczała.

– Dobrze, nie chcesz – nie mów, proszę bardzo! – rozzłościła się Florence. – Mogłabyś chociaż dać jakąś wskazówkę. Mnie by się też przydało parę funtów…

– Wystarczy szczypta – nie wytrzymała Van.

– No to parę funtów wystarczyłoby na długo… – uśmiechnęła się rozmarzona Florence. – No cóż… Dobrze, Van, możesz iść, ale gdybyś miała ochotę się podzielić jakimiś informacjami, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Zapamiętam. – Van poważnie kiwnęła głową, wstając od stołu. Miała szczerą nadzieję, że szefowa nie słyszała, jak w kieszeni chichocze dżinn. Hubaksis zdecydowanie nie umiał siedzieć cicho.

Wychodząc z gabinetu Van żałowała, że nie odgryzła sobie języka. Przez cały czas krzyczała na przybyszów z przeszłości za to, że nie przestrzegają konspiracji, a teraz masz ci los! Sama wszystko wypaplała! Zachciało jej się pochwalić – wykryć przestępstwo w rekordowym czasie! A teraz na pewno rozejdą się plotki na jej temat, i nie wiadomo, do czego może to w końcu doprowadzić.

– Głupia, głupia, głupia… – mamrotała Vanessa, zła na siebie.

Ku wielkiemu zaskoczeniu Van, w drodze z gabinetu szefowej do wyjścia, aż trzy razy zatrzymywali ją koledzy. Powód za każdym razem był ten sam – wszyscy strasznie chcieli poznać tajemnicę napoju odkrywającego prawdę, i jeśli to możliwe, zdobyć dla siebie chociaż odrobinę. Tak, plotki rozchodzą się po komisariacie bardzo szybko.

– Kreol…? – Vanessa otwarła puderniczkę, sadowiąc się za kierownicą.

– Co znowu, uczennico? – odburknął mag. – Co tym razem? Może jeszcze mam popracować jako kat, czy jednak sami wykonacie wyrok?!

– Na kim? – przestraszyła się Van.

– No, na tym… Dla którego zamawiałaś proszek prawdy. A propos, jak go zabiją? Ogień? Sznur? Topór? Wbiją na pal?

– W ogóle go nie zabiją, panie! – wtrącił się do rozmowy obrażony Hubaksis. – Wyobraź sobie, że po prostu wsadzą go do lochu na kilka lat!

– Ciekawe, dlaczego mnie to nie dziwi? – westchnął Kreol. – Szalony świat, szaleni ludzie…

– Dość! – wybuchnęła Vanessa, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Powiedz lepiej, czy możesz przygotować mi jeszcze trochę takiego proszku?

– Jeszcze trochę? – zmrużył oczy Kreol. Vanessie wydawało się, że za chwilę wyskoczy z lusterka. – A ile konkretnie?

– No… kilka funtów. Na zapas.

– Nie mąć mi w głowie, uczennico – zmarszczył się mag. – Ile to jest funta?

– Nie funta, tylko funt. Mniej więcej tyle.

Vanessa na sekundę oderwała ręce od kierownicy i pokazała, jaką objętość miałby worek z dwoma funtami proszku. Kreol aż zakaszlał ze zdumienia.

– Żartujesz? – wychrypiał. – Po co ci tyle? Zamierzasz przesłuchać całą armię imperium?!

– Chce nim handlować, panie! – pisnął dżinn.

– Aaaa… To co innego! – Kreol momentalnie się uspokoił. – Za moich czasów też nim handlowali, to przydatny środek… Tylko nie sprzedawaj za tanio, to droga rzecz!

– Jak droga? – z niewinną miną zapytała Van.

– To zależy, kto go robił! – Z dumną miną uniósł palec Kreol. – Im silniejszy mag, tym lepszy proszek mu wychodzi. Nie jestem Mistrzem Eliksirów, ale wychodzi mi nieźle, myślę, że półtora miarki złota będzie w sam raz…

– Jak to?

– Przypomnij mi, jak się nazywa ta wasza miara?

– Funt, panie! – życzliwie oznajmił Hubaksis.

– Właśnie. Czyli, jeśli będzie go potrzebował – chociaż komu może być potrzebne aż tyle?! – funta proszku prawdy, będzie musiał zapłacić półtora funta złota.

– Ale masz wymagania! – fuknęła Van. – Zamierzasz handlować z arabskimi szejkami?

– Nikt nie będzie potrzebował aż tyle! – Wzruszył ramionami Kreol. – W Sumerze ten proszek zawsze podawano w małych dozach. Woreczek, taki jak ten, który ci posłałem, kosztuje dwie złote monety. Szczyptę można było kupić za srebrnika…

– Słuchaj, a czy nie masz nic przeciwko temu, że stosuję magię na oczach wszystkich? – próbowała uspokoić sama siebie Van. – Rozumiesz, u nas z tym nieco…

– Mam to w nosie! – rozzłościł się Kreol. – Magia to największa ze sztuk, uczennico! Nigdy nie powinnaś wstydzić się swoich umiejętności!

– A jeśli rozejdą się plotki? – Vanessa cały czas nie mogła pozbyć się wątpliwości. – FBI, na przykład…

– Jeśli ktoś spróbuje… – twardo przerwał Kreol – chociażby spróbuje zabronić mi praktykowania magii… lub choćby nakaże robić to w tajemnicy! Oooo… Czy macie prawo, które tego zabrania?

– Nie, to nie jest zakazane…

– W takim razie mam to w nosie! Imperator Hettia, rządzący jeszcze przed moim narodzeniem, spróbował kiedyś ograniczyć prawa magów… Wiesz, co z tego wynikło?

– Co?

– Jeden bardzo martwy imperator, ot co! – warknął Kreol. – Jeśli wasz król… jak ty go tam nazywasz? Zydent… prodent…?

– Prezydent.

– Jeśli ten twój prezydent spróbuje wydać takie prawo, waszą stolicę nawiedzi dżuma, szarańcza, huragany i trzęsienia ziemi! – pieklił się mag. – Jestem arcymagiem, nie pozwolę…

– A skąd wziąłeś taki zgrabny plecaczek? – przerwała dziewczyna mocno już znudzona jego groźbami. – Obrabowałeś lalę Barbie?

42
{"b":"106997","o":1}