– Milcz, niewolniku!
– W pewnym sensie ma rację – powiedział Mao w zadumie. – Kreolu, nie zastanawiałeś się nad ponownym otwarciem praktyki? Mógłbyś ratować tych, wobec których medycyna jest bezradna…
– Tato, co za bzdury! – Zmarszczyła się Vanessa. – Chcesz dać ogłoszenie „Mag zawodowiec uzdrowi beznadziejnie chorych”?
– A co w tym dziwnego? Córeczko, poczytaj gazety, tam aż roi się od wszelkich czarowników. Tyle że nasz jest prawdziwy, ot i cała różnica.
Vanessa zamyśliła się. W zasadzie pomysł nie był wcale taki zły… Oczywiście, mogli nadal sprzedawać magicznie stworzone złoto, ale ostatnio taki sposób zdobywania pieniędzy przestał jej się podobać. Było w nim coś takiego… czuła się jak fałszerz. Sumienie to straszna rzecz.
– Nie! – momentalnie rozwiał jej plany sam Kreol. – Co za głupota! Dorabiałem w ten sposób, gdy byłem młodym magiem, ale potem zostałem osobistym magiem imperatora, a potem Pierwszym Magiem całego Sumeru! A wy proponujecie mi znowu zająć się uzdrawianiem za pieniądze?! Na Marduka, jeszcze tak nisko nie upadłem! Już lepiej wyczyszczę skarbiec waszego króla!
– Tak, lepiej! – wyszczerzył się uszczęśliwiony Hubaksis. – Pamiętasz, panie, jak ograbiliśmy grobowiec Mummy?
– Po pierwsze, nie mamy króla, tylko prezydenta – przypomniała Vanessa lodowato. – Po drugie, nikogo nie będziecie grabić!
– Nie będziemy grabić, tylko ukradniemy! – pisnął dżinn.
– Kraść też nie będziecie! – jeszcze bardziej oburzyła się Van. – To jest zakazane!
– Przez kogo? – zainteresował się Hubaksis.
– Przez prawo!
– A kto ustanowił to prawo? Bogowie? Imperator?
– Nie… – zastanowiła się Vanessa. – Po prostu ludzie… Senat.
– To niech te twoje senaty żyją zgodnie ze swoim prawem – wyciągnął wniosek Hubaksis. – A my nie będziemy.
– I w ogóle, to magowie stoją ponad prawem – burknął Kreol.
– Nikt nie stoi ponad prawem! – oburzyła się Van.
– Uczennico… – westchnął Kreol. – Za moich czasów istniało prawo, zgodnie z którym kobieta nie mogła pierwsza odezwać się do mężczyzny. Jakoś nie bardzo go przestrzegasz!
– Ale to wasze prawo! – zaoponowała Van jeszcze energiczniej. – Nie mam żadnego obowiązku…
– W takim razie ja nie mam obowiązku podporządkowywać się twojemu – zakończył Kreol.
Vanessa znowu się obraziła. Ostatnimi czasy zaczęła podejrzewać, że Kreol specjalnie się z nią drażni – wyglądał przy tym na zbyt zadowolonego.
Nieoczekiwanie zabrzęczał dzwonek i kłótnia natychmiast zamarła. Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na siebie.
– Kto to może być…? Hubercie, nie otwieraj! – pospiesznie krzyknęła Van.
– Tak jest, ma’am. – Urisk ukłonił się sztywno.
Drzwi otworzył Mao. Vanessa i Kreol stali z tyłu, a nieludzcy mieszkańcy domu pochowali się gdzie popadło. Hubert zrobił się niewidzialny, Hubaksis wlazł na żyrandol, Butt-Krillach po prostu wyszedł do drugiego pokoju, sir George… jego w ogóle mało kto widział. Vanessa prawie z nim nie rozmawiała. Na dźwięk dzwonka zjawiły się zaciekawione kocięta Alicja, Nadine, Czarnul oraz Fluffi. Płomyczek i Dymek pewnie bawili się gdzieś dalej.
– Dzień dobry… – nieśmiało przywitał wszystkich nieoczekiwany gość. Ku wielkiemu zdumieniu Vanessy, był nim dopiero co wyleczony narkoman!
– Co za spotkanie! – ucieszyła się. – Pan Rex?
– Albert Augustyn Rex – przedstawił się gość.
– Augustyn? – Dziewczyna uniosła lekko brwi.
– Mama się uparła… Proszę mnie nazywać po prostu Albert.
– A więc, w czym mogę pomóc… Albercie? – zagaił Mao delikatnie. Kreol zachowywał lodowate milczenie, ściskając rękojeść laski.
– Pomyślałem sobie, że… – nieskładnie zaczął Albert. – Ja… widzicie… jestem bardzo wdzięczny za to, co zrobiliście… chociaż nie wiem, jak wam się udało. Jeśli jakoś mógłbym…
– Przejdźmy do rzeczy – poprosiła Vanessa.
– A więc ja… w ogóle… no…
Albert schylił się i podniósł coś z ziemi. Coś okazało się młodą i, prawdopodobnie, ładną dziewczyną. Prawdopodobnie, bo w obecnym stanie mogła spodobać się tylko zboczeńcowi – w naszych czasach niektóre trupy wyglądają lepiej.
– Cz…czeeeeeść! – wybełkotała panienka.
– Co to? – Vanessa cofnęła się z obrzydzeniem. – To znaczy, kto to? Boże, Albercie, co z nią zrobiłeś?!
– Wygląda jak ja zaraz po zmartwychwstaniu – oznajmił Kreol zimno. Na szczęście Albert nie zwrócił uwagi na jego słowa albo po prostu ich nie zrozumiał.
– To prawda… – zgodziła się Vanessa.
– To… moja dziewczyna… – nieśmiało przyznał się Albert. – Widzicie, zaczęła ćpać jeszcze wcześniej i mnie wciągnęła… ale mimo wszystko… Proszę… bardzo proszę…
– Przepraszam, ma’am, nie wiedziałem, że pan Rex nie mieszka sam – wyszeptał Van do ucha niewidoczny Hubert.
– A dlaczego nie widzieliśmy jej eee… tam… w domu? – Vanessa podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Była w łazience… ona przez cały czas… rozumiecie? Pomożecie?
– Jego zapytaj. – Vanessa pokazała ręką Kreola. – To on leczy…
Albert wbił w maga tak błagalne spojrzenie, że ten nie wytrzymał.
– Dobrze! – warknął. – Posadź ją gdzieś…
Nową pacjentkę dość długo próbowano usadowić na kanapie, a potem bezskutecznie namówić, by z niej nie schodziła i wytarła usta. Vanessa patrzyła na to wszystko z obrzydzeniem, myśląc, że z wielką przyjemnością wystrzelałaby wszystkich dilerów narkotyków.
– Kiedyś – Kreol bez pośpiechu wyjął magiczną czarę – do Wielkiego Ur przyszedł święty pielgrzym z północy. Był bardzo dobry i umiał leczyć wszystkie choroby, oznajmił więc, że będzie bezpłatnie pomagał wszystkim potrzebującym. I rzeczywiście, nigdy nie odmawiał i nikt nie wracał od niego chory. Wieści o nim rozeszły się bardzo szybko… – mag nasypał do czary szarego proszku -…i z każdym dniem przychodziło coraz więcej, i więcej chorych. Z czasem święty mąż okazał się tak potrzebny, że wokół jego siedziby dniem i nocą tłoczyli się ludzie. Błagał, by pozwolili mu się chociaż przespać, ale chorzy odpowiadali przekleństwami i pogróżkami. – Kreol przejechał nożem po palcu dziewczyny. Albert rzucił się w jego stronę, ale spojrzał na własny palec ze świeżą raną i uspokoił się. – A potem jeden z chorych umarł w trakcie uzdrawiania. Był bardzo stary i cierpiał na niezliczone słabości, tak że cała wiedza świętego nie mogła mu pomóc. Jednak miał wielu krewnych, którzy go kochali… – tym razem Kreol nie tracił many na stworzenie wody z niczego, a po prostu skorzystał ze stojącej na stole karafki -…dlatego od razu oskarżyli uzdrawiacza o spowodowanie śmierci i zapragnęli zemsty. Jak już mówiłem, święty pielgrzym był bardzo dobry. Umiał nie tylko uzdrawiać, ale i ranić, jednakże nie chciał czynić szkody żywym stworzeniom, dlatego po prostu uciekł. Tej samej nocy opuścił nasze miasto, ale przedtem odwiedził moją skromną siedzibę i przyznał się, że obszedł pół ekumeny, ale nigdy i nigdzie nie spotkał się z taką czarną niewdzięcznością.
– Pouczająca historia… – powiedział Albert z wahaniem, obserwując, jak Kreol mamrocze zaklęcia nad cudowną mieszaniną.
– Pouczająca… – zgodził się mag. – A jaki z niej płynie morał?
– Morał? Nie wiem…
– Morał jest taki, że jeśli przyprowadzisz do mnie jeszcze kogoś takiego jak ona, to wsadzę ci nóż w brzuch. – Kreol rzucił mu lodowate spojrzenie, wlewając przy pomocy Vanessy eliksir do gardła pacjentki.
Przestraszony Albert głośno przełknął ślinę, patrząc na zakrwawione ostrze rytualnego noża. Z pewnością nie wyróżniał się nadmierną odwagą.
W tym czasie jego dziewczyna podskoczyła jak oparzona, otwarła oczy i dziko wrzasnęła. Zachowywała się dokładnie tak samo, jak wcześniej Albert. Kreol obserwował to z nadzwyczaj zadowolonym wyrazem twarzy.
– Działa, jak zawsze – mruknął. – Możesz zabrać swoją kobietę, robaku, jest całkiem wyleczona. I pamiętaj, o czym cię uprzedzałem.
– Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! – powtarzał uszczęśliwiony Albert, wypchnięty za próg wspólnymi siłami Vanessy i Kreola. W oczach dziewczyny, której imię pozostało nieznane, powoli zaczynały odbijać się myśli, a otaczająca jej umysł mgła po prostu rozpływała się.