Литмир - Электронная Библиотека

– Co? – Dżinn pochylił się do przodu, nie spuszczając oczu ze swego pana.

– To, co trzeba! – ofuknął go mag. – Koniec, odczep się, to nie na twój rozumek! I na twój też nie, uczennico! – dodał, gdy zauważył, że Vanessa przerwała czytanie. – Czy pozwoliłem ci skończyć?

Znudzona Vanessa pod czujnym okiem Kreola mieszała dwa proszki, gdy rozległ się okropny dźwięk.

– Buuuuum! Buuuuum! Buuuuum!

– A co to takiego? – zlękła się.

– Najpiękniejsza muzyka dla moich uszu! – zawołał radośnie Hubaksis. – Można wracać do domu!

Kreol już krzątał się koło Kamienia Wrót. Pospiesznie nasypał na niego garstkę mirry, podpalił płomyczkiem, który pojawił się na końcu jego palca, i szybko wymamrotał niezrozumiałe zdanie.

– Portalu, otwórz się! – wykrzyknął uroczyście, z drapieżnym uśmiechem patrząc, jak pośrodku pieczary otwiera się magiczny łuk, kształtem przypominający lekko wygiętą podkowę. Przejście było przysłonięte białą świecącą mgłą, więc Vanessa, jakby nie wytężała oczu, nie mogła dojrzeć, co znajduje się po drugiej stronie.

Zresztą, po kilku sekundach zobaczyła to na własne oczy. Kreol delikatnie popchnął ją w plecy i dosłownie przeleciała przez błyszczący woal. Znalazła się… w domu?

Właśnie tak. Magiczne przejście zaprowadziło Kreola, Vanessę i Hubaksisa w to samo miejsce, w którym trzy dni wcześniej Kreol odprawił rytuał Przemieszczenia. W salonie ich domu w San Francisco.

– Tato! – krzyknęła Van na cały głos. – Tato, wróciliśmy!

– Witamy w domu, ma’am. – Hubert zmaterializował się prawie natychmiast. – Witam w domu, sir!

– Cześć, Hubercie! – uśmiechnęła się Van. – A gdzie tata?

– Sądzę, że pan Lee schodzi już po schodach, ma’am – odpowiedział urisk, nie tracąc opanowania. – Prawdopodobnie…

– Van, córeczko! – Do salonu wbiegł Mao. W ślad za nim, podskakując jak piłka, podążał Butt-Krillach, szczerząc się jak biały rekin. Vanessa uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Co tu dużo gadać, po trzech dniach w Lengu nawet Butt-Krillach wydawał się jej sympatyczny.

Nie wiadomo dlaczego, wszyscy obejmowali i witali tylko Vanessę. Nawet Hubaksis aktywnie udawał, że dawno jej nie widział. Kreola przywitano znacznie mniej wylewnie, więc nieco się obraził.

– I jak tam było, bardzo strasznie? – zainteresował się Mao ze współczuciem, gdy przeminęła pierwsza euforia.

– Nie, tato, coś ty! – Machnęła ręką Vanessa, drugą ukradkiem grożąc pięścią Kreolowi i Hubaksisowi. – Takie tam gadanie! Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, trochę wypiliśmy… Imprezka jak imprezka, nic szczególnego…

Butt-Krillach uśmiechnął się ze zrozumieniem, za to Kreol podrapał się w głowę. Co znaczy słowo „takt”, wielki mag wiedział tylko teoretycznie. Wolał przekazywać informacje od razu i w całości.

– W ogóle to tak, zazwyczaj bywało gorzej – niechętnie przyznał Hubaksis. – Przez pięć tysięcy lat Leng ostatecznie zszedł na dziady.

– Do tego właśnie dążyłem – rozciągnął usta w uśmiechu Kreol. – A teraz odpocznę kilka dni i zacznę budować…

– Kolacja gotowa, sir – obwieścił skrzat, materializując się tuż obok.

Kreol i Vanessa opuścili salon jako ostatni.

– Takie tam gadanie? – Uniósł brwi, przedrzeźniając ją. – Poczekaj, uczennico, aż zaczniemy z nimi wojować, wtedy zobaczysz „gadanie”!

– Daj już spokój! – wysyczała Van. – Nikt nas nawet palcem nie dotknął! Nawet dali ci prezent…

Hubert dokładnie obliczył czas powrotu swoich państwa i naprawdę się postarał. Kolację, którą przygotował, można by bez wstydu podać nawet na uroczystym przyjęciu w Pałacu Buckingham.

Dziewięćdziesiąt procent słów, jakie padły przy kolacji, wypowiedziała Vanessa. Dziewczyna bombastycznie opowiadała o swojej pierwszej podróży do równoległego świata. Oczywiście, nieco tonując nieprzyjemne szczegóły. Nie opisała zbyt szczegółowo tubylców, ani słówkiem nie zająknęła się o urokach tamtejszych krajobrazów; przemilczała też, jakie dania preferują Władcy Lengu. Nie opowiedziała o tym, jak chciano ją kupić, ani o spotkaniu z duchem Mey’Knoni. Tego ostatniego po prostu nie miała ochoty wspominać. Nie pisnęła ani słowa o Wielkim Planie Kreola – nie wiadomo, co zrobiłby ojciec, gdyby dowiedział się, że jego potencjalny „zięć” zamyśla rozpętać prawdziwą wojnę światową (jeśli nawet w innym świecie). Za to górnolotnie opowiadała wiele innych historii. O tym, że została uczennicą Kreola, kandydatką na maginię. O tym, że ona i Kreol zostali ambasadorami Ziemi w Lengu. O rozmowie z tajemniczym Czarnym Ślepcem. O spotkaniu z najprawdziwszymi aniołami i jednym archaniołem. W ogóle, o wszystkich wspomnieniach, które można było nazwać przyjemnymi. Trochę naciągając prawdę, oczywiście.

– Mama by ci pozazdrościła… – powiedział Mao w zadumie. Mamuśka Vanessy lubiła chwalić się tym, że objechała prawie pół świata. Jednak jedna jedyna wyprawa do Lengu zaćmiła wszystkie jej podróże razem wzięte. – Ale mam nadzieję, że nie masz zamiaru znowu narażać się na takie niebezpieczeństwo?

– Pożyjemy, zobaczymy… – wykręciła się Van. W rzeczywistości jak najbardziej zamierzała! Podczas wycieczki do świata demonów praktycznie nie naraziła się na żadne niebezpieczeństwo, ale, jak wyjaśnił Kreol, zawdzięczała to wyłącznie immunitetowi dyplomatycznemu. Gdyby zjawili się w Lengu bez zaproszenia, wątpliwe, czy przeżyliby tam choćby trzy godziny, a co dopiero trzy dni. Dlatego właśnie Kreol planował najpierw utworzyć większą armię i zadbać o wsparcie z góry, a dopiero potem uderzać na okropny Leng. Tym niemniej… Do policji Vanessa wstąpiła właśnie dlatego, że ubóstwiała przygody. Twardo postanowiła namówić Kreola na kilka takich spacerków. Najbardziej chciała zwiedzić Raj.

– Oj, całkiem zapomniałem wam powiedzieć coś ważnego! – przypomniał sobie Mao. Pokrótce przekazał obecnym informację o zagadkowym nieznajomym poszukującym Kreola. – Co o tym sądzicie?

– Mówisz Guy? – mrocznie powiedział mag. – Jak wyglądał?

– Dość chudy, średniego wzrostu. Bardzo młody – prawie nastolatek. Włosy miał dziwne, całkiem białe.

– A oczy?

– Niestety, był w ciemnych okularach. Znasz go, Kreolu?

– Wątpię. Chociaż coś mi to przypomina… Dobrze zrobiłeś, że kazałeś mu przyjść później – podziękował Kreol w zamyśleniu, wstając od stołu.

– Ej, a ty dokąd? – zawołała Vanessa, szybko dojadając to, co zostało na talerzu.

– Na strych. Muszę się z kimś skonsultować.

Van zaczęła jeszcze szybciej machać nożem i widelcem. Hubaksis, który dawno już pożarł swoją porcję, poleciał w ślad za panem.

Gdy Vanessa dotarła na strych, przygotowania już się zakończyły. Tym razem Kreol nie cudował, ograniczył się do narysowania dużego, zajmującego pół strychu, koła i dziwnego znaku w środku, przypominającego stylizowaną błyskawicę.

– Gdzie jest wschód? – zapytał Kreol.

– Według mnie, tam… – pokazała Van z powątpiewaniem.

– Nie, tam – poprawił ją ojciec, który przyszedł za nią. – San Francisco leży na wchód od oceanu, a ocean jest z tamtej strony.

Otrzymawszy potrzebne informacje, Kreol stanął po zachodniej stronie narysowanego kręgu, podniósł ręce i zakrzyknął:

– Człowieku-Skorpionie, zjaw się!

– I to wszystko? – zdziwiła się Vanessa. Zazwyczaj zaklęcia były znacznie dłuższe.

Tym niemniej, rezultat był natychmiastowy. Powietrze zamigotało, rozległ się niezbyt głośny trzask i w środku kręgu zmaterializowało się dziwne stworzenie. Budową ciała przypominało centaura, lecz końską część zastąpiło cielsko skorpiona. Do pasa człowiek, niżej skorpion. Ze szczypcami, żądłem i wszystkim, co należy. Wielkości sporego byka.

Człowiek-Skorpion patrzył chłodno na Kreola, Vanessę, Mao, Hubaksisa i Butt-Krillacha, nie mówiąc ni słowa.

– Wiesz, kim jestem? – groźnie zapytał mag.

– Tak! – krzyknął demon. Głos miał chrypliwy, jakby odmroził migdałki. – Jesteś magiem Kreolem!

– Dobrze. Czy wiesz, kto przychodził do mojego domu, gdy nie było mnie w tym świecie?

26
{"b":"106997","o":1}