Литмир - Электронная Библиотека

– A co to znaczy „wtórny”?

– Przyczepiony do naszego. Można się do niego dostać tylko z naszego świata, a z niego – tylko do naszego. No, albo do jakiegoś innego wtórnego. Jeśli nasz wymiar z jakichś powodów zginie, zwiną się też wszystkie jego wtórne światy – wyjaśnił Kreol również mocno już zmęczonym głosem. – Teraz rozumiesz?

– Może by cię tak wyprawić do Instytutu Fizyki? – odpowiedziała Vanessa pytaniem. – Wyjaśniłbyś im, jak jest zbudowany Wszechświat, bo ci jajogłowi bezskutecznie łamią sobie nad tym głowy… Mają tylko hipotezy.

– Wszystko jest zbudowane bardzo prosto! – wesoło zapiszczał Hubaksis. – Stwórca stworzył wiele, wiele światów, a wszystkie one składają się z malutkich cosiów… jak żesz one się nazywają…?

– Molekuły? – podpowiedziała Van.

– Nie wiem, jak je teraz nazywacie. Te maleńkie cosie składają się z innych, jeszcze mniejszych, te z kolejnych, znów mniejszych, a dalej to już nie wiem.

– Milcz, niewolniku! – Kreol dał lekkiego klapsa dżinnowi. Bał się silniej uderzyć, aby nie rozbić malutkiej główki. – Chcecie jeść?

– Jeść?! – nie wiadomo dlaczego zdenerwowała się Van. – Chcę!

W komnacie, którą zrządzeniem losu dzieliło ze sobą dwoje ludzi i dżinn, było zadziwiająco mało mebli. Typowy, minimalny zestaw. Miejsce do spania przypominające wojskowe łóżko składane, stół – tak niziutki, że wygodnie mógł rozsiąść się przy nim tylko jakiś Japończyk, i fotel.

Kreol zajął się stołem. Wyciął na blacie kilka mniej więcej równych kręgów połączonych cienkimi liniami, następnie w każdym narysował kilka pokrętnych znaków, dotknął ich po kolei laską, a potem wyrecytował z powagą:

Stworzę mięsny pokarm, jadalny posiłek stworzę.
Czynię go różnorodnym i sycącym, ale niezmiennie jadalnym.
Połowę wezmę, zjem, drugą połowę zachowam.
Zachowam stworzony pokarm, żeby złożyć ofiarę bogom.
Zaiste otrzymają bogowie część mojego pokarmu.
Rozmiar ofiary określi sam Władca.
Weźmie sobie, czego zapragnie, resztę – rozda.
Ea i Enlil, Szamasz i Marduk będą zadowoleni.

Van, która już na końcu języka miała ciętą uwagę na temat białych wierszy Kreola, rozmyśliła się w jednej chwili, zobaczywszy, jak z powietrza zmaterializowały się naczynia z brązu estetycznie napełnione jedzeniem. Kształtem i rozmiarem dokładnie odpowiadały narysowanym na stole kręgom. W samym środku pojawiła się butla z winem, o pojemności około czterech litrów.

Mniej więcej w połowie wieczerzy do pokoju wpadł jeszcze jeden demon. Całkowite przeciwieństwo poskręcanego staruszka – potężny kosmaty drab o ciemnobrązowej skórze, z wysuniętą do przodu paszczą i parą byczych rogów. Zza ramienia wyglądała mu oszałamiająca czarnoskóra piękność. Od człowieka różniła się tylko nadzwyczaj długimi pazurami u rąk.

– Na włochaty zadek Kingu! – zaklął demon. – Tutaj też zajęte! Ej, ty, słuchaj, długo tu będziesz siedział?

– Długo. – Kreol spojrzał na niego posępnie spode łba. – A co, miejsca wam brak?

– No właśnie… – wysapał rogaty. – Nie wiesz, czy jest gdzieś wolne?

– Spróbuj za czwartymi drzwiami po prawej – poradził mag.

Demon kiwnął głową w podzięce, szybko tracąc zainteresowanie Kreolem i wszystkimi pozostałymi.

– Ej, mogę iść z wami? – z nadzieją zapytał Hubaksis.

– Ha! – wyszczerzyło się dziewczę. – Takich jak ty, trzeba by mi z pięćdziesięciu!

– Nie wiesz jeszcze, co potrafię! – oburzył się dżinn.

– Próbowałam już z takimi, nic specjalnego… – prychnęła szponiasta dama.

Obrażony Hubaksis zamilkł i zatopił zęby w kawałku boczku. Vanessa pytająco popatrzyła na Kreola, oczekując komentarza na temat gości.

– Diablice… – uśmiechnął się półgębkiem Kreol. – Jest ich tu jak mrówek. Pamiętam jak raz…

– Co raz? – Van skrzywiła się niesympatycznie.

– Nic! – szybko przerwał mag. – Prawda, niewolniku?

– Zupełnie nic, panie, zupełnie – westchnął Hubaksis – Zawsze mówią mi jedno i to samo, dziwki szponiaste… Ale ty, panie, zawsze im się podobałeś…

– Milcz, niewolniku! – ryknął mag, wyciągając rękę po laskę.

Dojadając nóżkę bażanta i nieuważnie słuchając wrzasków uciekającego przed laniem Hubaksisa, Van rozmyślała.

Ostatnimi czasy nie dawała jej spokoju pewna myśl, o której dotąd nie śmiała wspominać. Doszła do wniosku, że drugiej okazji nie będzie, postanowiła mimo wszystko wyłożyć swą prośbę.

– Kreolu…? – zaczęła niepewnie.

– Nie przeszkadzaj, kobieto, jestem zajęty! – odburknął mag, machając laską tak, jakby przez całe życie nie zajmował się niczym innym tylko tłukł niewydarzonych niewolników. Zresztą, prawdopodobnie właśnie tak było.

– Panie, wybacz, więcej nie będę! – prosił dżinn.

– Dobrze, zostawmy to na razie – zgodził się niechętnie nieco już zmęczony Kreol. – Czego chcesz, kobieto?

– Widzisz, słyszałam, że są jakieś sprawdziany… no… czy ktoś może być magiem, czy nie. Rozumiesz?

– Oczywiście – niecierpliwie przytaknął mag. – I co dalej?

– A czy mógłbyś mnie… no, sprawdzić?

– To znaczy? Chcesz zostać maginią, kobieto? Do tego nie wystarczą zdolności, trzeba jeszcze znaleźć nauczyciela… zaraz… Nie myślisz chyba, że ja…?

– No, tak w ogóle to… – Vanessa uśmiechnęła się przymilnie. – Jak ci się podoba ten pomysł?

– Nawet o tym nie myśl, kobieto! – wrzasnął oburzony mag. – Żebym dobrowolnie wziął sobie takiego garba na plecy?! Czy chociaż masz pojęcie, ile czasu trwa nauka u maga?! Piętnaście lat to najkrótszy okres!

– Nigdzie mi się nie spieszy. – Van wzruszyła ramionami. Trzeba przyznać, że uwaga o piętnastoletniej nauce nieco ochłodziła jej zapał, ale niezbyt mocno. Chęć zostania uczennicą maga silnie podgrzewał fakt, że uczniowie zazwyczaj spędzają z nauczycielami dużo czasu, a ostatnimi czasy coraz częściej miała ochotę znaleźć po temu jakiś powód.

– Ale ja się spieszę! Mam jeszcze mnóstwo planów, kiedy miałbym cię uczyć?!

– Jakich planów, panie? – wtrącił się dżinn. – Nic mi o tym nie mówiłeś!

– Jeszcze nie ogłupiałem aż tak, żeby ci mówić – fuknął Kreol pogardliwie. – Ciebie to nie dotyczy, niewolniku!

– Hmm! – przypomniała o sobie Vanessa.

– Nie, nie i jeszcze raz nie! – odmówił mag zdecydowanie.

– A ja powiedziałam: tak! – nie poddawała się Van.

– Panie, najpierw ją sprawdź – poradził Hubaksis. – Jeśli Van nie ma zdolności, problem sam się rozwiąże, prawda?

– Słuszna uwaga, niewolniku. – Kreol nie mógł się nie zgodzić. – Dobrze, kobieto, siadaj tutaj, będziesz zdawać egzamin wstępny.

Jednym machnięciem ręki zgarnął ze stołu resztki jedzenia i naczynia, nie przejmując się zbytnio faktem, że wszystko to znalazło się na podłodze, potem podniósł jedno winogrono (najmniejsze i nadgniłe) i uroczyście ułożył je na samym środku.

– Siedzisz? – upewnił się. – Dobrze… Patrz uważnie na winogrono. Za chwilę przekażę ci tyle magicznej siły, ile tylko będę mógł, a ty spróbujesz podnieść winogrono bez pomocy rąk…

– Jak mam to zrobić? – przerwała mu Vanessa.

– Po prostu ze wszystkich sił staraj się, żeby tak się stało – rzekł Kreol po chwili zastanowienia. Najwyraźniej nie od razu przypomniał sobie, jak właściwie powstaje magia, tak zwykłe i codzienne stały się dla niego te cuda. – Poza tym możesz wyobrazić sobie, jak podnosi się do góry, to też czasem pomaga. Gotowa? Zacznij, kiedy powiem „trzy”.

Mag rozruszał ręce jak chirurg przed operacją, stanął za oparciem fotela i położył dłonie na skroniach dziewczyny. Poczuła, jak z jego rąk dosłownie wylewa się coś w rodzaju płynnego ognia, jednocześnie ciepłego i chłodnego. Napełnił jej ciało nieziemską lekkością, uczuciem ogromnej siły i jeszcze czymś nieznanym. Uczucie było dziwne, ale nie nieprzyjemne.

15
{"b":"106997","o":1}