– Powiedzieli ci to? – spytała Marie, trzymając go za ręce i zaglądając mu w oczy.
– Nie tymi słowami – rzekł, zdając sobie sprawę z jej niedowierzania. – Na każdym kroku podkreślano talent tego Bergerona; i tak po nitce do kłębka. W końcu można uzyskać jakiś obraz całości. Wszystko, jak się wydaje, kręci się wokół tej dyrektorki. Z informacji, które zebrałem, wynika, że ona jest skarbnicą wiadomości towarzyskich, chociaż prawdopodobnie powiedziałaby mi tylko tyle, że zrobiła komuś uprzejmość, jakąś przysługę, a ten ktoś z kolei zrobił uprzejmość komuś innemu. Właściwe źródło może być nie do ustalenia, i to już wszystko, czego się dowiedziałem.
– Skąd więc to spotkanie dzisiaj w nocy na bastingue?
– Tamten człowiek podszedł do mnie, kiedy wychodziłem, i powiedział coś bardzo dziwnego. – Jason nie musiał wymyślać tej części swego kłamstwa. Przed niespełna godziną przeczytał te słowa na kartce w eleganckiej restauracji w Argenteuil. – Powiedział: „Może pan jest tym, za kogo się podaje, a może nie”. Wtedy właśnie zaproponował mi drinka, później, z dala od Saint-Honoré.
Bourne zauważył, że wątpliwości Marie się rozwiewają. Udało mu się; zaakceptowała gobelin utkany z kłamstw. Dlaczego by nie? Ostatecznie był człowiekiem niezwykłej zręczności, piekielnie pomysłowym. Taka ocena nie wydawała mu się wstrętna – był przecież Kainem.
– On może być tym człowiekiem, którego szukasz, Jasonie. Mówiłeś, że potrzebujesz tylko jednego, więc może on nim jest!
– Zobaczymy. – Bourne zerknął na zegarek. Rozpoczął się okres odliczania przed odejściem, nie mógł oglądać się za siebie. – Mamy prawie dwie godziny. Gdzie zostawiłaś neseser?
– W hotelu „Meurice”, tam się zameldowałam.
– Weźmiemy go i wybierzemy się na kolację. Jeszcze nie jadłaś, prawda?
– Nie… – Marie miała zdziwioną minę. – Dlaczego nie zostawić nesesera tam, gdzie jest? Jest całkiem bezpieczny, nie będziemy musieli się o niego martwić.
– Będziemy, jeśli przyjdzie nam wynosić się stąd w pośpiechu – odparł niemal szorstko, podchodząc do biurka.
Teraz już wszystko zależało od stopnia nasilenia; oznaki szorstkości wkradające się powoli do mowy, wyglądu, dotyku. Nic, co mogłoby ją zaniepokoić, żadnych pustych frazesów, ona natychmiast przejrzałaby tę taktykę. Tylko tyle, żeby później zrozumiała prawdę, kiedy już przeczyta jego list. „To już koniec. Znalazłem swoje strzały…”
– O co chodzi, kochany?
– O nic. – Kameleon się uśmiechnął. – Jestem po prostu zmęczony, i może też trochę zniechęcony.
– Mój Boże, dlaczego? Ten człowiek z centrali telefonicznej proponuje ci poufne spotkanie późna nocą. On może cię naprowadzić na jakiś ślad. I jesteś pewien, że tamta kobieta jest łączniczką Carlosa, więc z pewnością jest w stanie ci coś powiedzieć, czy tego chce, czy nie. Może to straszne, ale uważam, ze powinno cię to podnieść na duchu.
– Nie jestem pewien, czy potrafię to wytłumaczyć – rzekł Jason, patrząc teraz na jej odbicie w lustrze – ale powinnaś zrozumieć, co tam odkryłem.
– Co odkryłeś? – To było pytanie.
– Coś odkryłem. – To było stwierdzenie. – Inny świat – mówił dalej Bourne, sięgając po butelkę szkockiej i szklaneczkę – innych ludzi. Świat komfortowy, piękny, lekkomyślny, z mnóstwem niewielkich reflektorków i ciemnego aksamitu. Niczego nie traktuje się tam poważnie, prócz plotek i dogadzania sobie. Każdy z tych oszałamiających ludzi, a wśród nich i ta kobieta, może być łącznikiem Carlosa nawet o tym nie wiedząc, nie podejrzewając niczego. Takimi właśnie ludźmi posłużyłby się człowiek pokroju Carlosa, wszyscy jemu podobni, łącznie ze mną… Tyle odkryłem. To zniechęcające.
– I nierozsądne. Wierz mi, ci ludzie podejmują decyzje całkiem świadomie. Takie dogadzanie sobie, o którym mówisz, tego wymaga, a oni myślą. A wiesz, co ja myślę? Myślę, że jesteś zmęczony i głodny, więc przydałaby ci się szklaneczka whisky, może dwie. Chciałabym, żebyś się wyłączył na dzisiejszy wieczór, masz dość jak na jeden dzień.
– Nie mogę tego zrobić – zaprotestował ostrym tonem.
– No dobrze, nie możesz – zgodziła się.
– Przepraszani, jestem zdenerwowany.
– Tak, wiem. – Ruszyła w kierunku łazienki. – Odświeżę się i możemy iść… Zrób sobie porządnego drinka, kochanie. Pokazujesz pazury.
– Marie?
– Tak?
– Spróbuj zrozumieć. To, co tam odkryłem, rozstraja mnie. Myślałem, że będzie inaczej. Łatwiej.
– Kiedy ty szukałeś, ja czekałam, Jasonie. Nic nie wiedząc. To też nie było łatwe.
– Myślałem, że zamierzasz dzwonić do Kanady. Nie zrobiłaś tego? Przystanęła na chwilę.
– Nie – odparła. – Było za późno.
Drzwi łazienki zamknęły się. Bourne przeszedł przez pokój kierując się do biurka. Wysunął szufladę, wyjął papier listowy, wziął długopis i zaczął pisać.
To już koniec. Znalazłem swoje strzały. Wracaj do Kanady i nic nie mów ze względu na nas oboje. Wiem, gdzie Cię odnaleźć.
Złożył papier, wsunął go do koperty i nie zaklejając jej sięgnął po portfel. Wyjął z niego francuskie i szwajcarskie banknoty, wetknął za złożoną kartkę i zalepił kopertę. Na wierzchu napisał: „Marie”.
Tak bardzo pragnął dodać:
„Moja kochana, moja najdroższa”.
Nie dodał. Nie mógł.
Drzwi od łazienki otworzyły się. Jason wsunął kopertę do kieszeni marynarki.
– Ale się uwinęłaś – rzekł.
– Naprawdę? Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Co robisz?
– Potrzebuję pióra – odparł biorąc do ręki długopis. – Gdyby ten facet miał mi coś do powiedzenia, chciałbym móc to zapisać.
Marie podeszła do biurka, spojrzała na suchą, pustą szklaneczkę.
– Nie wypiłeś drinka.
– Nie używałem tej szklaneczki.
– Widzę. Idziemy?
Na korytarzu czekali na rozklekotaną windę w kłopotliwym milczeniu, wręcz trudnym do zniesienia. Sięgnął po jej dłoń. Ona chwyciła go za rękę, wpatrując się w niego. Oczy Marie mówiły mu, że jej panowanie nad sobą wystawiono na próbę, i ona nie wie dlaczego. Ciche sygnały zostały nadane i odebrane: nie były na tyle głośne czy wyraźne, by stać się sygnałem alarmowym, niemniej wysłano je i ona je usłyszała. Stanowiły element odliczania czasu, stanowcze, nieodwołalne preludium odejścia Jasona.
Och, Boże, tak cię kocham. Jesteś tak blisko, dotykamy się i ja umieram. Ty jednak nie możesz umrzeć ze mną. Nie wolno ci. Jestem Kainem.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział.
Metalowa klatka osiadła z łoskotem na swej cofniętej grzędzie. Jason rozsunął mosiężną kratę i nagle zaklął pod nosem.
– O Jezu, zapomniałem!
– Czego?
– Portfela. Zostawiłem go w szufladzie biurka dzisiaj po południu, na wypadek gdyby były jakieś kłopoty na Saint-Honoré. Zaczekaj na mnie w holu. – Delikatnie wepchnął ją do windy, wolną ręką naciskając guzik. – Zaraz wracam. – Zasunął kratę, mosiężne pręty odgrodziły go od jej przerażonych oczu.
Zawrócił i szybkim krokiem skierował się do pokoju. Tam wyjął kopertę z kieszeni i oparł o podstawkę lampy na nocnym stoliku. Patrzył na nią z uczuciem nieznośnego bólu.
– Do widzenia, moja najdroższa – szepnął.
Bourne czekał moknąc na drobnym deszczu przed hotelem „Meurice” na rue de Rivoli i obserwował Marie przez szklane drzwi wejściowe. Stała przy recepcji, najwyraźniej potwierdzając odbiór nesesera, który podano jej przez kontuar. Teraz poprosiła nieco zdziwionego recepcjonistę o rachunek, zamierzając zapłacić za pokój, który zajmowała przez niecałe sześć godzin. Upłynęły dwie minuty, zanim jej go wręczono. Niechętnie – bo tak nie powinien zachowywać się gość w hotelu „Meurice”. Doprawdy, cały Paryż unikał tego rodzaju niezdecydowanych gości.
Marie wyszła na chodnik i zbliżyła się do Bourne’a stojącego w ciemności na drobnym jak mżawka deszczu, z lewej strony daszka nad wejściem. Podała mu neseser, uśmiechając się z przymusem, a w jej głosie wyczuwało się lekka zadyszkę.