Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie zapomnij dodać, że także odpowiedzialna.

– Co złego jest w odpowiedzialności? Chciałbym, żeby więcej ludzi czuło jej brzemię. I wiesz, co jeszcze? Chcesz być bezbronna. Moim zdaniem, to ujmujące.

– O rany.

– Poważnie.

– Jesteś uroczy. Następnym razem ja stawiam kawę. – Roześmiała się, kładąc dłoń na jego ręce. – A ty? Opowiedz mi o swoich ukochanych i katastrofach w swoim życiu. Jesteś z kimś?

– Chwilowo z nikim. Połowę życia mieszkam sam, a drugą spędzam na zbieraniu zabawek i pieczeniu bułeczek z marmoladą dla swoich dwóch córek.

A to niespodzianka.

– Adoptowałeś je?

Wyglądał na zaskoczonego.

– To moje dzieci. I mojej byłej żony, oczywiście. Byłej żony? To będzie trzeci znany jej gej, który się ożenił.

– Dawno po ślubie się przyznałeś?

– Przyznałem? – Zmierzył ją zbaraniałym wzrokiem. – Chwileczkę. Myślisz, że jestem gejem?

W jednej chwili zrozumiała własny błąd.

– Oczywiście, że nie! – zdołała wykrztusić. – Pytałam, czy dawno… przyjechałeś z Nowego Jorku.

Roześmiał się głośno.

– Cały czas myślałaś, że jestem gejem, tak?

Ruth oblała się rumieńcem. Jak mogła to powiedzieć?

– To przez obrączkę – przyznała, wskazując na złotą ozdobę na jego palcu. – Większość gejów, których znam, nosi obrączki na prawej ręce.

Zsunął obrączkę i obejrzał ją pod światło.

– Zrobił ją w prezencie ślubnym mój najlepszy przyjaciel – rzekł Art, poważniejąc nagle. – Ernesto, wyjątkowa postać. Był poetą i złotnikiem hobbystą, a zarabiał jako kierowca limuzyny. Widzisz ten grawerunek? Powiedział, że ma mi przypominać, ile wybojów czyha w życiu, i żebym pamiętał, co jest między nimi. Miłość, przyjaźń, nadzieja. Przestałem ją nosić po naszym rozstaniu z Miriam. Potem Ernesto zmarł, na raka mózgu. Postanowiłem włożyć obrączkę, żeby mi go przypominała. Był przyjacielem – ale nie kochankiem.

Podsunął Ruth obrączkę, żeby dokładniej się jej przyjrzała. Wziąwszy do ręki kawałek złota, stwierdziła, że jest cięższy, niż przypuszczała. Przyłożyła obrączkę do oka, patrząc przez nią na Arta. Był taki łagodny. Wcale nie chciał jej oceniać. Poczuła ściśnięcie serca, które sprawiło jej ból, lecz jednocześnie zapragnęła śmiać się i krzyczeć. Jak mogła go nie pokochać?

Odbierając z pralni ubrania Arta, Ruth zgięła duży palec u nogi i przypomniała sobie, że ma zadzwonić do Wendy. Pani Scott z młodym chłopcem, ale szok. Wolała zaczekać z tym, aż znajdzie się na parkingu przed sklepem spożywczym, ponieważ nie chciała ryzykować zderzenia czołowego podczas rozmowy przez komórkę na tak pikantne tematy.

Ruth i Wendy były w tym samym wieku. Znały się od szóstej klasy, ale bywały już czasy, że nie widywały się przez kilka lat. Ich przyjaźń krzepła dzięki przypadkowym spotkaniom i uporowi Wendy. Nie była to osoba, którą Ruth sama wybrałaby na swoją najbliższą przyjaciółkę, mimo to cieszyło ją, że wytworzyła się między nimi silna więź. Ruth potrzebowała hałaśliwości Wendy, by zrównoważyć własną ostrożność, bezceremonialnością Wendy chciała uleczyć rezerwę, z jaką sama traktowała ludzi.

– Przestań być taką marudą – strofowała ją często Wendy, albo: – Nie musisz się ciągle zachowywać tak uprzejmie. Przy tobie czuję się jak ostatnia chamka.

Wendy odebrała telefon po pierwszym dzwonku.

– Możesz w to uwierzyć? – odezwała się, jak gdyby nie przestawała tego powtarzać od zakończenia ich ostatniej rozmowy. – A mnie się wydawało, że przesadziła, robiąc sobie lifting twarzy. Wczoraj wieczorem powiedziała mi, że robią to z Patrickiem dwa razy w nocy. Mnie – wyobrażasz sobie – powiedziała to własnej córce, którą sama kiedyś wysłała do spowiedzi za to, że spytałam ją, skąd się biorą dzieci.

Ruth wyobraziła sobie panią Scott, jak zdejmuje swój kostium od Chanel, trójdzielne okulary i wysadzany brylantami krzyżyk, a potem bierze w objęcia opalonego młodzieńca.

– Uprawia seks częściej ode mnie! – wykrzyknęła Wendy. – Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz miałam ochotę na coś więcej z Jimem niż sen. Wendy często żartowała na temat swojego więdnącego popędu seksualnego. Ruth nie sądziła jednak, by przyjaciółka miała na myśli zupełny brak ochoty. Czyżby ją też to czekało? Rzeczywiście nie byli już z Artem tak namiętnymi kochankami jak dawniej. Mniej było gry miłosnej, częściej usprawiedliwiali się zmęczeniem i łatwiej to akceptowali. Poruszyła palcem u nogi: sprawdzić poziom estrogenów. Może właśnie wahania hormonów są powodem jej niepokojów? Życie było wprawdzie dalekie od ideału, ale wszystkie kłopoty bywały raczej mało istotne. I lepiej, żeby tak zostało. Obiecała sobie, że będzie czulsza dla Arta.

– Rozumiem twoje zdenerwowanie – pocieszyła ją Ruth.

– Właściwie bardziej się martwię, niż denerwuję – odparła Wendy. – To bardzo dziwne. Im jest starsza, tym częściej zachowuje się jak młoda dziewczyna. Z jednej strony, mówię sobie: świetnie, brawo, mamo. Ale z drugiej, myślę: co ją opętało? Mam jej teraz pilnować i matkować jej, żeby nie wpakowała się w żadne kłopoty? Wiesz, o co mi chodzi?

– Z moją matką mam to przez całe życie – powiedziała Ruth. I nagle przypomniała sobie to, co miało być dziś Po Dziewiąte. Matka miała o czwartej po południu wizytę u lekarza.

W ciągu zeszłego roku Ruth nie przejmowała się szczególnie jej zdrowiem. Nie było powodów do niepokoju: LuLing czuła się po prostu trochę niewyraźnie. Przez jakiś czas Ruth wydawało się, że matka jest zmęczona, że może traci słuch albo gorzej rozumie po angielsku. Z właściwą sobie przezornością nie wykluczała też najgorszego – guz mózgu, wylew, choroba Alzheimera – wierząc jednocześnie, że jeśli dopuszcza do siebie takie myśli, to na pewno okaże się to nieprawdą. Historia dowodziła, że Ruth zawsze martwiła się niepotrzebnie. Jednak przed kilkoma tygodniami, gdy matka wspomniała, że umówiła się na badanie, Ruth obiecała, że zawiezie ją do lekarza.

Skończywszy rozmowę z Wendy, wysiadła z samochodu i ruszyła do sklepu, pogrążona w myślach. Po Dziewiąte, mama. Zaczęła wyliczać na palcach pytania, jakie powinna zadać lekarzowi. Dzięki Bogu, że odzyskała głos.

Na stoisku warzywnym Ruth skierowała się w stronę kosza z rzepami o pięknym kształcie. Każda była wielkości jabłka, symetryczna i dokładnie wyszorowana, z fioletowymi prążkami. Większość ludzi nie docenia estetyki rzepy, myślała Ruth, wybierając pięć dorodnych sztuk. Uwielbiała te chrupkie warzywa, które cudownie wchłaniały aromat każdego sosu i marynaty, w których je zanurzano. Ruth lubiła posłuszne warzywa. A rzepę lubiła najbardziej pokrojoną w duże kawałki i zamarynowaną w occie z papryczkami, cukrem i solą.

Co roku przed kolacją z okazji wrześniowego zjazdu rodzinnego matka robiła dwa słoje marynowanej ostrej rzepy, z których jeden dawała Ruth. Kiedy Ruth była małą dziewczynką, nazywała rzepę la – la, “gorące – gorące". Ssała ją i żuła, dopóki spuchnięty język i wargi nie zaczęły jej piec jak ogień. Teraz też opychała się nią od czasu do czasu. Miała większą ochotę na sól czy ból? Gdy rzepy ze słoja ubywało, Ruth dorzucała więcej pokrojonych warzyw i szczyptę soli i zostawiała jeszcze na kilka dni. Art uważał, że jej smak jest w porządku w małych dawkach. Dziewczynki natomiast twierdziły, że rzepa ma zapach, “jakby coś puszczało bąki w lodówce". Czasem Ruth ukradkiem podjadała ją rano, rozkoszując się w ten sposób początkiem dnia. Nawet matka uważała, że to trochę dziwne.

Matka – Ruth trąciła swój serdeczny palec, by przypomnieć sobie o dzisiejszej wizycie u lekarza. O czwartej. Musiała ze wszystkim zdążyć w krótszym czasie. Pośpiesznie chwyciła parę jabłek Fuji dla Fii, Granny Smith dla Dory i Braeburn dla Arta.

Przy stoisku mięsnym Ruth zamyśliła się. Dory nie zje niczego, co ma oczy, a Fia od czasu, gdy zobaczyła film “Świnka z klasą" też próbuje być wegetarianką. Obie dziewczynki robiły wyjątek dla ryb, ponieważ owoce morza były “niefajne". Kiedy to oznajmiły, Ruth zapytała je:

– Jeżeli coś nie jest fajne, czy to znaczy, że jego życie jest mniej warte? Czy dziewczyna, która wygra konkurs piękności, jest lepsza od tej, która nie wygra?

8
{"b":"101394","o":1}