– Rzeczywiście – zgodziła się Ruth. – Oparrrr – powtórzyła, rozkoszując się wibrowaniem języka.
– I jeszcze prężność oparu – pary wodnej – ciągnął Art.
– Kiedy osiąga stopień równowagi między dwoma stanami, sto stopni Celsjusza. – Ruth skinęła głową, posyłając mu inteligentne w jej mniemaniu spojrzenie, które miało sugerować skupienie. Czuła się głupia i niedouczona. – Raz masz wodę – mówił Art, wykonując rękami faliste ruchy. – Ale pod wpływem ciśnienia temperatury woda zmienia się w parę. – Jego palce gwałtownie zatrzepotały.
Ruth energicznie kiwała głową. Woda zmienia się w parę, to mniej więcej rozumiała. Matka opowiadała jej o ogniu i wodzie, które łącząc się, tworzą parę, a para wygląda na niegroźną, lecz potrafi obedrzeć cię ze skóry.
– Jak jin i jang? – zaryzykowała.
– Dwoistość natury. Oczywiście, że tak.
Ruth wzruszyła ramionami. Czuła się jak oszustka.
– A ty? – spytał. – Jakie jest twoje ulubione słowo? Przybrała kretyńską minę.
– Ojej, czy ja wiem, tyle ich jest! Zaraz. “Wakacje". “Wygrana". Poza tym jeszcze “gratis". “Wyprzedaż". “Promocja". Normalnie.
Roześmiał się, kiedy mówiła, więc zrobiło jej się przyjemniej.
– Pytam serio – rzekł po chwili. – Jakie?
Serio? Zastanowiła się, co pierwsze przychodzi jej na myśl. Same banały: pokój, miłość, szczęście. Co te słowa mogłyby powiedzieć o Ruth? Że brakuje jej tych wartości? Ze nie ma wyobraźni? Wahała się, czy nie powiedzieć “onomatopeja" – dzięki temu słowu wygrała w piątej klasie konkurs ortograficzny. Ale “onomatopeja" stanowiła zlepek sylab, w ogóle nieprzypominający prostych dźwięków, jakie miała oznaczać. Trach, bum, bach.
– Jeszcze nie mam ulubionego – oświadczyła wreszcie.
– Chyba za długo żyję ze słów, żebym umiała myśleć o nich inaczej niż w kategoriach praktycznych.
– Czym się zajmujesz?
– Kiedyś zajmowałam się komunikacją zbiorową. Potem zostałam niezależnym wydawcą, a kilka lat temu zaczęłam na większą skalę współpracować przy tworzeniu książek, głównie na temat inspiracji i samodoskonalenia. Jak poprawić własne zdrowie, jak lepiej uprawiać seks, jak mieć lepszą duszę i tak dalej.
– Czyli jesteś lekarzem książek.
Ruth spodobało się to określenie. Lekarz książek. Nigdy tak nie powiedziała o sobie ani o innych. Większość ludzi nazywała ją po prostu murzynem, wykonującym pracę za kogoś.
– Tak – powiedziała do Arta. – Chyba rzeczywiście można mnie nazwać lekarzem książek. Chociaż sama uważam się za kogoś w rodzaju tłumacza, który pomaga ludziom przelać na papier ich myśli. Niektórym książkom trzeba pomóc bardziej niż innym.
– Nigdy nie chciałaś napisać własnej książki?
Zawahała się. Oczywiście, że tak. Chciała napisać powieść w stylu Jane Austen, obyczajową, o klasie wyższej, powieść, która nie będzie miała nic wspólnego z jej życiem. Wiele lat temu marzyła o pisaniu opowiadań, które stanowiłyby formę ucieczki. Mogłaby dokonać korekt we własnym życiu i stać się kimś innym. Mogłaby być gdzie indziej. W wyobraźni mogła zmienić wszystko, siebie, matkę, przeszłość. Ale z drugiej strony, myśl, że mogłaby poprawić własne życie, przerażała ją, jak gdyby posługując się tylko wyobraźnią, skazywała na potępienie wszystko, czego nie lubiła w sobie i innych. Pisanie, o czym się tylko zechce, było najniebezpieczniejszą formą wyrażania życzeń.
– Przypuszczam, że wiele osób ma ochotę napisać własną książkę – odpowiedziała. – Ale chyba lepiej idzie mi tłumaczenie tego, co mają do powiedzenia inni.
– Podoba ci się to? Daje satysfakcję?
– Tak. Na pewno. Pozostaje mi jeszcze dużo wolności na rzeczy, które chcę robić.
– Masz szczęście.
– Owszem – przytaknęła. – Jasne, że mam szczęście.
Rozmowa z nim o takich sprawach sprawiała jej przyjemność. Z Wendy gadała zwykle o tym, co ją irytuje, a nie pasjonuje. Narzekały na szerzącą się mizoginię, chamstwo i depresję swoich matek, z Artem natomiast Ruth rozmawiała po to, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie i o nim. Chciał wiedzieć, co ją inspiruje, czy istnieje różnica między jej oczekiwaniami a celami, jakie sobie w życiu wyznaczyła, między motywacją a tym, w co wierzy.
– Różnica? – zapytała.
– Pewne rzeczy robisz dla siebie – wyjaśnił. – A pewne rzeczy dla innych. Może to jedno i to samo.
Dzięki tym rozmowom Ruth uświadomiła sobie, że ma szczęście, pracując jako niezależny redaktor, lekarz książek. Odkrycie to było krzepiące.
Pewnego wieczoru, jakieś trzy tygodnie po ich pierwszym spotkaniu, zaczęli rozmawiać o bardziej osobistych sprawach.
– Naprawdę lubię mieszkać sama – usłyszała własny głos. Wcześniej przekonała samą siebie, że tak jest naprawdę.
– A jeżeli spotkasz ideał partnera?
– To ideał może mieszkać u siebie, a mnie będzie idealnie samej. Przynajmniej nie będziemy się kłócić o to, czyj włos łonowy jest na sitku odpływowym w wannie.
Art zachichotał.
– Boże! Naprawdę mieszkałaś z kimś, kto narzekał na takie rzeczy?
Ruth parsknęła wymuszonym śmiechem, wbijając wzrok w filiżankę z kawą. To ona na to narzekała.
– Mieliśmy odmienne poglądy na temat czystości – odrzekła. – Dzięki Bogu, że się nie pobraliśmy. – Poczuła, że nareszcie mówi prawdę, bo wcześniej starała się zamaskować tymi słowami ból.
– A więc zamierzaliście się pobrać.
Nigdy nie potrafiła się zwierzyć nikomu, nawet Wendy, z tego, co stało się między nią a Paulem Shinnem. Opowiadała Wendy o różnych cechach Paula, z których powodu nieraz miała ochotę od niego odejść. Kiedy jej oznajmiła, że ze sobą zerwali, przyjaciółka wykrzyknęła:
– Nareszcie! Brawo!
Z Artem łatwiej było rozmawiać o przeszłości, ponieważ on do niej nie należał. Był jej kolegą z zajęć jogi, które stanowiły mniej ważną część życia. Nie znał dawnych nadziei i lęków Ruth. Potrafiła przy nim dokonać wiwisekcji przeszłości inteligentnie i z dystansem emocjonalnym.
– Myśleliśmy o małżeństwie – powiedziała. – To całkiem normalne, skoro mieszka się razem cztery lata. Ale wiesz co? Namiętność z czasem słabnie, a różnice pozostają. Któregoś dnia oświadczył mi, że złożył podanie o przeniesienie do Nowego Jorku i dostał zgodę. – Ruth przypomniała sobie, jak była wówczas zaskoczona i miała Paulowi za złe, że nic jej wcześniej nie powiedział.
“Naturalnie, ja mogę pracować wszędzie – mówiła mu wtedy. Perspektywa przeprowadzki na Manhattan irytowała ją, lecz jednocześnie przejmowała dreszczem emocji. – Ale tu mam swoje korzenie, nie wspominając o tym, że musiałabym zostawić matkę i przenieść się do miasta, gdzie nie mam żadnych kontaktów. Dlaczego zawiadamiasz mnie w ostatniej chwili?". Pytanie było retoryczne. Odpowiedzią było niezręczne milczenie Paula.
– Nie chciałam jechać, on nie nalegał – powiedziała po prostu. Starała się nie patrzeć na Arta. – Rozstaliśmy się w cywilizowany sposób. Oboje zgodziliśmy się, że trzeba żyć dalej, tylko osobno. Okazał się na tyle przyzwoity, że wziął winę na siebie. Stwierdził, że był niedojrzały, a ja bardziej odpowiedzialna. – Posłała Artowi idiotyczny uśmiech, jak gdyby była to najbardziej ironiczna uwaga, wygłoszona kiedykolwiek pod jej adresem. – Najgorsze było jednak to, że Paul zachowywał się bardzo uprzejmie – krępował się, że musi mi to zrobić. Naturalnie przez cały zeszły rok analizowałam, dlaczego nam nie wyszło, co w nas, co we mnie było nie tak. Rozmyślałam o każdej naszej kłótni. Mówiłam mu, że jest lekkomyślny, on twierdził, że w najprostszych sprawach szukam najtrudniejszych rozwiązań. Wyrzucałam mu, że nigdy nic nie planuje, on mówił, że mam obsesję, która niemal zabija spontaniczność. Uważałam, że jest samolubny, on dowodził, że za bardzo się nim przejmuję, a potem użalam się nad sobą, bo Paul mi za to nie dziękuje. Być może oboje mieliśmy rację i dlatego nie mogliśmy być razem.
Art dotknął jej ręki.
– Moim zdaniem, stracił fantastyczną kobietę. Poczuła ogarniającą ją falę wdzięczności i skrępowania.
– Naprawdę jesteś fantastyczna. Jesteś szczera i zabawna. Inteligentna, ciekawa świata.