Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wieczorem Ruth pojechała do klubu Bruno, gdzie miała się zobaczyć z Artem. Przed laty często tam chodzili, czyniąc z wizyty w restauracji preludium do upojnej nocy. Ciasne przegródki pozwalały im siadać bardzo blisko siebie i oddawać się ukradkowym pieszczotom.

Zaparkowała przecznicę wcześniej i zerknąwszy na zegarek, stwierdziła, że przyjechała piętnaście minut przed czasem. Nie miała ochoty sprawiać wrażenia zbyt gorliwej. Wstąpiła do księgarni Modern Times. Jak zwykle najpierw podeszła do stolika z przecenionymi końcówkami nakładów, gdzie obniżone do trzech dolarów dziewięćdziesięciu ośmiu centów ceny wypisano na jaskrawozielonych naklejkach, przypominających do złudzenia karteczki identyfikacyjne na zwłokach w kostnicy. Były tu tradycyjnie książki o sztuce, biografie i najskrytsze wyznania sezonowych gwiazd. Nagle wzrok Ruth zatrzymał się na tytule “Sieć nirwany: cyberłącza z wyższą świadomością". Ted, autor “Duchowości Internetu", miał rację. Ten temat musiał trafić w swój czas. Który widocznie już się skończył. Nie bez wyrzutów sumienia poczuła dreszcz radości. Na stoliku z beletrystyką leżał duży wybór współczesnych powieści autorów niezbyt znanych szerokiej rzeszy czytelników. Ruth wzięła cienką książeczkę, która posłusznie ułożyła się jej w dłoni, jak gdyby zapraszała, by ściskać ją w łóżku w przytłumionym świetle lampki. Wzięła drugą, przewróciła kilka stron, zatrzymując oko i wyobraźnię na przypadkowych linijkach. Przyciągały ją wszystkie, te pryzmaty innego życia i czasu. Współczuła im jak psom w schronisku, porzuconym bez powodu, które mimo to nadal miały nadzieję, że ktoś je pokocha. Wyszła ze sklepu z pięcioma książkami w torbie.

Restauracja retro była utrzymana w uroczym stylu lat pięćdziesiątych. Art siedział przy barze.

– Wyglądasz na zadowoloną – powitał ją.

– Naprawdę? – Natychmiast poczuła się skrępowana. Ostatnio Wendy, Gideon i inni wciąż jej mówili, jakie uczucia zdradza jej wygląd – że wydaje się zmartwiona, zdenerwowana, zamyślona albo zdziwiona. Za każdym razem Ruth w ogóle nie była świadoma żadnego z tych uczuć. Oczywiście, że jej twarz musiała coś zdradzać. Ale jak ona sama mogła nie wiedzieć, co czuje?

Szef sali zaprowadził ich do przegródki ze stolikiem. Kanapki obito niedawno elegancką klubową skórą. Właściwie wszystko w restauracji wyglądało tak, jakby przez pięćdziesiąt lat nic się nie zmieniło, z wyjątkiem cen oraz włączenia do karty przystawek uni i dań z ośmiornicy. Gdy przeglądali menu, zjawił się kelner z butelką szampana.

– To ja zamówiłem – szepnął Art. – Na naszą rocznicę… Nie pamiętasz? Joga bez togi? Twój kumpel gej? Poznaliśmy się dziesięć lat temu.

Ruth zaśmiała się. Nie pamiętała. Kiedy kelner zaczął nalewać, odpowiedziała szeptem:

– Wydawało mi się, że masz za ładne stopy jak na zboczeńca.

Zostali sami i Art wzniósł wąski kieliszek.

– Za dziesięć lat, z których niemal wszystkie, z dyskusyjnymi wyjątkami, były fantastyczne, i za nadzieję, że wrócimy tam, gdzie powinniśmy być. – Kładąc dłoń na jej udzie, dodał: – Powinniśmy kiedyś spróbować.

– Czego?

– Jogi bez togi.

Zalała ją fala gorąca. Kilka miesięcy mieszkania z matką sprawiły, że czuła się jak dziewica.

– Hej, maleńka, chcesz potem iść do mnie?

Na myśl o tym przebiegł ją dreszcz podniecenia.

Znów stanął przed nimi kelner, czekając na zamówienie.

– Pani i ja chcielibyśmy na początek ostrygi – rzekł Art. – To nasza pierwsza randka, więc najlepsze będą takie, które działają jak afrodyzjak. Jakie pan poleca?

– Kuamamoto – odparł bez drgnienia powieki kelner.

W nocy nie kochali się od razu. Art tulił ją w łóżku, okna sypialni były otwarte, słyszeli syreny ostrzegające statki.

– Przez te dziesięć lat – powiedział Art – chyba nie poznałem ważnej części ciebie. Trzymasz dla siebie tajemnice. Ukrywasz je. To tak jakbym nigdy nie widział cię nago i musiał sobie wyobrażać, jak wyglądasz pod tymi zasłonami.

– Nie ukrywam niczego świadomie. – Powiedziawszy to, Ruth zaczęła się zastanawiać, czy to prawda. Ale przecież kto ujawnia wszystko – każdą złość i każdy łęk? To by było nie do zniesienia. Co miał na myśli, mówiąc o tajemnicach?

– Chciałbym, żebyśmy byli sobie bliżsi. Chcę wiedzieć, czego chcesz. Nie tylko od naszego związku, ale od życia. Kiedy jesteś najszczęśliwsza? Robisz to, co chcesz robić?

Wybuchnęła nerwowym śmiechem.

– Właśnie o tym piszę dla innych, o tajnikach duszy. Potrafię opisać w dziesięciu rozdziałach, jak odnaleźć szczęście, ale wciąż nie wiem, co to jest.

– Dlaczego ciągle mnie odpychasz?

Ruth wzdrygnęła się. Nie lubiła, gdy Art zachowywał się, jakby znał ją lepiej niż ona sama. Poczuła, że lekko potrząsa ją za ramię.

– Przepraszam. Nie powinienem tego mówić. Nie chcę, żebyś była spięta. Po prostu próbuję cię poznać. Kiedy powiedziałem kelnerowi, że to nasza pierwsza randka, naprawdę tak myślałem, w pewnym sensie. Chciałbym udawać, że dopiero cię poznałem, zakochałem się od pierwszego wejrzenia i chcę wiedzieć, kim jesteś. Kocham cię, Ruth, ale cię nie znam. Chcę wiedzieć, kim jest kobieta, którą kocham. Nic więcej.

Ruth opadła na jego pierś.

– Nie wiem, nie wiem – powiedziała cicho. – Czasem czuję się jak para oczu i uszu, staram się tylko pilnować, żeby nie stało mi się nic złego, i zrozumieć, co się dzieje. Wiem, czego unikać, a o co się martwić. Przypominam dzieci, wokół których trwa ciągła strzelanina. Nie chcę bólu. Nie chcę umrzeć. Nie chcę patrzeć, jak inni wokół mnie umierają. Ale nie potrafię już ustalić, gdzie jest moje miejsce ani czego chcę. Jeżeli czegoś chcę, to wiedzieć, czego mogłabym chcieć.

W pierwszej sali Muzeum Sztuki Azjatyckiej Ruth zobaczyła, jak pan Tang całuje jej matkę w policzek. LuLing śmiała się niczym nieśmiała pensjonarka, a potem, trzymając się za ręce, przeszli wolnym krokiem do następnej galerii.

Art szturchnął Ruth w bok i podał jej ramię.

– Chodź, nie mam ochoty, żeby okazali się lepsi od nas.

Dogonili LuLing i jej towarzysza, którzy zasiedli na ławce przed dzwonkami z brązu, zawieszonymi w dwóch rzędach na olbrzymiej ramie wysokości chyba dwunastu stóp i długości dwudziestu pięciu.

– Wygląda jak ksylofon bogów – szepnęła Ruth, sadowiąc się obok pana Tanga.

– Każdy dzwonek wydaje dwa różne dźwięki. – Głos pana Tanga był łagodny, lecz brzmiał w nim autorytatywny ton. – Pałeczka uderza w dół i prawą stronę dzwonka. A kiedy gra na nich wielu muzyków, powstaje bardzo bogata melodia, złożona z warstw tonalnych. Niedawno miałem przyjemność słyszeć ich brzmienie, gdy chińscy muzycy grali na nich na bardzo szczególnej uroczystości. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – W myślach cofnąłem się w czasie o trzy tysiące lat. Słyszałem to samo, co ktoś w tamtej dalekiej przeszłości, przeżywałem ten sam zachwyt. Wyobraziłem sobie osobę, która mogła wówczas słuchać tej muzyki, kobietę, bardzo piękną kobietę. – Uścisnął dłoń LuLing. – I pomyślałem sobie, za następne trzy tysiące lat inna kobieta usłyszy te dźwięki i pomyśli, że byłem przystojnym mężczyzną. Choć się nie znamy, łączy nas muzyka. Nie sądzi pani? – Spojrzał na LuLing.

– Jak okrągły Budda – odrzekła.

– Pani matka i ja myślimy podobnie – zwrócił się do Ruth pan Tang.

Odpowiedziała mu uśmiechem. Zorientowała się, że pan Tang pełni funkcję tłumacza LuLing, tak jak kiedyś ona. Nie przejmował się jednak precyzyjnym znaczeniem słów. Przekładał to, co LuLing miała w sercu: jej szlachetne intencje, jej nadzieje.

Przez ubiegły miesiąc LuLing mieszkała w Dworku Mira Mar, a pan Tang odwiedzał ją kilka razy w tygodniu. W soboty zabierał ją na wycieczki – na popołudniowe spektakle, darmowe próby orkiestry symfonicznej, na spacery w arboretum. Dziś wybrał chińską wystawę archeologiczną, zapraszając także Ruth i Arta.

– Chciałbym wam pokazać coś bardzo interesującego – powiedział tajemniczo przez telefon. – Naprawdę warto to zobaczyć.

79
{"b":"101394","o":1}